Aż do Limáni Géraka droga była całkiem niezła, jechało się fajnie, bo ruch tu znikomy . Do samej wioski nie zjeżdżaliśmy, chociaż pewnie byłoby tam sympatycznie…
Fotka z netu:
Od strony szosy jednakże zatoka wygląda tak sobie, bo widać przecież tylko jej skraj, ten najbardziej „zabagniony”…
No a potem mieliśmy znów trochę peloponeskiego interioru. Region Zarakas, położony u podnóży gór, nie jest chyba zbyt popularny wśród turystów (może za wyjątkiem kilku zatoczek, ale one są zapewne częściej odwiedzane przez jachty), aut o nie-greckach rejestracjach nie spotkaliśmy…
Taka na przykład podgórska, tonąca w oliwnych gajach wioseczka Gérakas wyglądała na całkiem pustą, ale to zapewne ze względu na porę sjesty, gdyż domy przy drodze były zadbane. Gorzej wyglądała sama droga – wąska i dziurawa…
Gdybyśmy mieli trochę więcej czasu, być może zjechalibyśmy nad morze, na cypelek z monastyrem Evangelistria początku XIX w. No ale zupełnie nie było nam tam po drodze…
Fotka z netu:
Minęliśmy dość rozległą wioskę Reichea …
Fotka z netu:
Wkrótce za nią zjechaliśmy na boczną drogę wiodącą górską doliną.
Gdy zjechaliśmy niżej, dolina się rozszerzyła. To tereny pasterskie, czasem więc drogę przecina przechodzące właśnie stado owiec lub kóz.
Przez Achladokambos dojechaliśmy do Lambokambos (Lampokampos), gdzie na rozdrożu przy kościółku (odchodzi tu droga nad morze przez Harakas do Kyparissi) ruszyliśmy w stronę Kremasti.
Przed Kremasti jednakże trzeba było opuścić główną drogę… Ba, nawet tę mniej główną , gdyż na Leonidio trzeba było zjechać na jeszcze bardziej boczną trasę, skręcając w prawo jeszcze przed Kremasti.
Przed tym ostatnim zjazdem zatrzymaliśmy się na arbuza, przy okazji patrząc co na ten temat „mówi” nam mapa…
Z mapy wynikało, że droga może być kiepka, jednakże w terenie drogowskaz do Leonidio był nowiuśki, asfalcik też wyglądał na świeżo położony . Daliśmy się naciągnąć, a w zasadzie to innego wyboru nie mieliśmy .