Momenwazja ma wiele uroku , ale ze względu na stojące powietrze i upał wręcz niemiłosierny, nie zdecydowaliśmy się na odkrycie całej pełni tego, co miasto może dziś zaoferować. Co tu mówić o spacerze, skoro nie mieliśmy siły nawet na to, aby przysiąść na kawkę . Nawet podwójna dawka lodu we frape nie ugasiłaby gorąca… Jej cena na strarówce była zresztą sporo wyższa, niż po drugiej stronie grobli.
Bardzo chciałam podejść do XIII-wiecznego kościoła Agia Sofia (jedynej dobrze zachowanej budowli górnego miasta) stojącego ma szczycie stromego 30-metrowego klifu, ale… mogłabym tego nie przeżyć .
Fotka z netu:
Co innego leniwy spacer po dolnym mieście, zamkniętym potężnym murem obronnym. Po krótkiej przechadzce bluzka była co prawda cała wilgotna od potu, ale tyle mogłam ścierpieć . W sumie to szkoda, że nie przyszliśmy tu poprzedniego popołudnia, może byłoby chłodniej?
Weszliśmy przez wąską bramę z załamanym korytarzem, dawniej utrudniającym wtargnięcie do miasta jego wrogom.
Labiryntem wąziutkich uliczek połaziliśmy tu i tam, patrząc na bizantyjskie i weneckie kościółki oraz kamienno-ceglane domy. Bliżej bramy odnowione – obecnie pełniące funkcję hotelików i kawiarenek, nieco dalej wciąż jeszcze zarosłe trawą, często bez dachu i z oknami zabitymi deskami…