Cóż i ja dorzucę od siebie 3 grosze. Jako, że z dziewczyną lubimy i dobrą muzykę i słońce i piękne widoki w tym roku wybór padł na Chorwację. W planach był 11-13 lipiec Ultra Music Festival w Splicie następnie przejazd w stronę Makarskiej i ulokowanie sie w którejś z pomniejszych wiosek na błogie lenistwo do 18 lipca. Jako, że dziś mamy 17 i piszę to opowiadanko możecie się domyślić, że coś poszło nie tak, bo na pewno wolałbym leżeć teraz na plaży w Breli czy Baskiej Vodzie niż siedzieć na forum, oczywiście bez obrazy Ale od początku. Do naszej dwójki dołączył jeszcze mój brat także była nas trójka. Wybraliśmy transport autem jako, że bardziej ekonomiczny i swobodny. Nasze auto to daewoo tico z 98 roku Może ktoś pomyśli, że to szaleństwo, ale rok temu bez najmniejszych problemów pokonał trasę do Londynu i z powrotem także stwierdziłem, że i tu sobie poradzi. Zwłaszcza, że przed wyjazdem przeprowadziłem mu gruntowny remont tego co uważałem za stosowne ( rozrząd, klocki, przeguby, olej + filtry, 2 nowe opony i inne pomniejsze drobnostki).
Wyjechaliśmy 9 lipca w środę rano jako że na 11 piątek mieliśmy festiwal, biorąc pod uwagę naszą prędkość daliśmy sobie więcej czasu na dojazd. Polskę pokonaliśmy bez większych problemów, na Słowacji delikatne zbłądzenie za Presovem ale nawigacja nas naprowadziła. Tico zgodnie z moim planem dawało radę bez zająknięcia Wjazd na Węgry i tu zaczęliśmy podróż autostradą. Po zakupie winiety (20e) rozpędziliśmy się do naszych optymalnych 90km/h i sunęliśmy się podziwiając widoki. Niestety, tak muszę użyć tego słowa, w okolicach Budapesztu zdawało i się że słyszę jakieś lekkie klekotanie. Było tak słabe że nie byłem pewny czy to auto czy wiatr. Dźwiek jakby coś przykleiło sie do opony, ale jako że auto jechało bez żadnych oznak słabości stwierdzilem, że na najblizej stacji zjadę i zrobię pobieżne oględziny. Opony zdawały się być ok więc podniosłem maskę i od tej pory zaczęły się problemy
Teraz piszę z uśmiechem, ale wtedy nam do śmiechu nie było Pod maską ujrzałem sporą powierzchnię zachlapaną bliżej nieokreśloną substancją. Sprawdziłem wszelkie możliwe płyny i o dziwo wszystkie były w odpowiednim poziomie. Nie pachniało to benzyną, więc do głowy przyszła mi jeszcze jedna możliwa opcja. Modląc się w duchu oby to nie było to wsiadłem do auta i powrzucałem biegi. Ze skrzyni wydobywał się tak metaliczny dźwięk, że musiałem uznać moje modlitwy za nieskuteczne. Olej ze skrzyni postanowił wyciec w najmniej odpowiednim momencie, jak to zwykle bywa. Domyślałem się, że pewnie to jakaś uszczelka puściła bądź gumowe przeguby jako, że biegi podczas jazdy chodziły bez problemu wątpiłem aby to cała skrzynia uległa jakiemuś uszkodzeniu. Po chwili zastanowienia i narady, że sami nic z tym nie zrobimy udaliśmy się na stację w poszukiwaniu informacji i pomocy. Pan ze stacji powiedzial, że ma znajomego mechanika i może do nas przyjechać. Ok to już coś. Po jakichś 15 minutach podjechał pan, jak się okazało z serwisu S.O.S. Prysły więc moje nadzieje, że przyjedzie jakiś "pan Mietek" który za parę euro nam wszystko pięknie naprawi Pan jako, że porozumiewał się tylko po węgiersku dał mi telefon przez który można się było jako tako dogadać po angielsku. Dowiedziałem się, że za zabranie auta do serwisu biorą 150 euro a tam sie okaze co i jak. Cóż, nie jesteśmy zbyt doswiadczeni w samo ratunku na węgierskiej autostradzie wiec nie bardzo widząc inne wyjście zgodziliśmy się. Po kolejnych 15 minutach przyjechała laweta i zabrali nas do warsztatu. Na miejscu po wyjaśnieniu przeze mnie problemu i "oględzinach" panowie stwierdzili, ze wsadzą nam nową (używaną) skrzynię. Cena, 300 euro za skrzynie + 300 euro za robotę. Kiedy już złapałem oddech i oczy wróciły na swoje miejsce poprosilismy o chwilę do namysłu. Spodziewałem się sporych wydatków, rozumiem że panowie sobie dobrze liczą za pracę ale skrzynia za 300 euro gdzie kosztuje ona 300 ale złotych troszkę mnie dobiła.. Nie mając pewności w jakiej kondycji będzie druga skrzynia i przeliczając iine opcje typu ściągnięcie auta do polski stwierdziliśmy, że najbardziej "opłacalne" dla nas będzie zostawienie auta. 600euro za naprawę gdzie samochód jest warty maks 1500zł to dla mnie lekka przesada.. Z bólem serca, ale decyzja zapadła, dogadaliśmy się, że auto zostaje w warsztacie, dostaliśmy papier do polskiego urzędu, tablice w garść i 50 euro na pocieszenie. Panowie byli tak "uczynni" że jeszcze nas podrzucili na dworzec do Budapesztu. Jeszcze w warsztacie po przeliczeniu stwierdziliśmy, że się nie poddajemy i próbujemy się dostać do Splitu w inny sposób aby chociaż się załapac na festiwal jako że bilety mieliśmy już wcześniej kupione. Na dworzec w Budapeszcie dotarliśmy ok 1 w nocy 10 lipca (czwartek).
Dworzec otwierali o 6 rano więc spanie-czuwanie na dworcu. Trzeba było pilnować bagaży, a było tego trochę, jadąc samochode człowiek trochę inaczej się pakuje niż do autobusu. O 6 otworzyli dworzec i dowiedzieliśmy się, że jest autobus o 6.45 do Zagrzebia ale musimy pytać kierowcę o miejsca. Ponownie, NIESTETY, kierowca powiedział, że nie ma miejsc. Następny autobus w piątek wieczorem. Jako, że w piątek wieczorem mieliśmy już się bawić na umf postanowiliśmy szukać innej drogi. Po przeanalizowaniu metra Budapesztu dotarlismy na stację kolejową. Tam pani poinformowała nas że jest pociąg do Zagrzebia o 15.45 zadowoleni poprosilismy o 3 bilety. NIESTETY, podczas wprowadzania danych pani poinformowała nas, że jednak nie ma już miejsc i następny jest jutro (piątek 11.07) o 6.05. Nie mając za bardzo innego wyjścia kupiliśmy bilety 29 euro za sztukę i licząc czas podróży mieliśmy nadzieję, że jakoś na umf zdążymy. Nie mając za bardzo siły zwiedzać cokolwiek, udaliśmy się do pobliskiego parku na drzemkę, z tym że jedno z nas musiało nie spać aby pilnować rzeczy. Nie wiedzieć czemu najczęściej wypadało na mnie. Dzień przeleżeliśmy w parku, na wieczór udalismy się na stację ale po północy była zamykana więc stwierdziliśmy, że spróbujemy patentu na dziko i w praku rozbiliśmy namioty. Te kilka godzin normalnego snu dało nam trochę odpoczynku więc rano w lepszych humorach udalismy się na pociąg. Jakoś po 13 dotarliśmy do Zagrzebia gdzie chcieliśmy kupić bilety na autobus do Splitu. Najbliższe były dostępne na 14.30. Po 19 mieliśmy być w Splicie. Wejście na festiwal było do 23 więc stwierdziiśmy, że jeszcze nie jest tak źle Zapomniałem dodać, że jako plus, podczas stacjonowania na stacji w Budapeszcie udało nam się też internetowo znaleźć nocleg w Splicie na weekend (jako że wyjazd był w ciemno). O 14.30 zapakowaliśmy sie do autobusu i zadowoleni ruszylismy w drogę. Nasze zadowolenie szybko minęło bo dosłownie 5 minut po wyjeździe ze stacji, a jakże NIESTETY, zepsuł sie autobus ;p Nie wiedziałem już czy się śmiać czy płakać;p Panowie próbowali jak mogli coś z tym zrobić ale nic z tego nie wyszło. Na szczęście dość szybko bo po godzinie przyjechał autobus zastępczy i w końcu, po 20 dotarlismy do Splitu. Po drodze podziwiając piękne widoki. Ze stacji odebrał nas pan który wynajmował nam pokój. Młody chłopak który jak się okazało, weekend przemieszkał z dziewczyną w kuchni a pokoje wynajęli imprezowiczom takim jak my. Nie mielismy wielkich wymagań wystarczyło nam łóżko Dzielona łazienka trochę utrudniała, ale nie narzekaliśmy. Za noc płacilismy 27 euro za osobę, ale lokalizacja nam odpowiadała, 10 minut pieszo do stadionu gdzie odbywała się impreza. Nie wyspani, ale zadowoleni, że w końcu się udało dotarliśmy na impreze co wynagrodziło nam wszelkie trudy.
Warto było mimo wszystko Do pokoju wróciliśmy ok 6 rano i całą sobotę przespaliśmy. Wieczorem szybkie jedzenie na mieście i kolejny dzień festiwalu jeszcze lepszy niż poprzedni, a może po prostu się wyspaliśmy W niedzielę odpuściiśmy dłuższe spanie na rzecz zobaczenia czegokolwiek. Jako, że już wcześniej podliczyliśmy iż wakacje muszą zostać skrócone i po festiwalu musimy "jakoś" wracać do domu. Zatem w niedzielę przeszliśmy się do centrum, udało nam się zaliczyć kąpiel w morzu i po wysączeniu kolorowych drinków na plaży Zebralismy się na ostatni dzień festiwalu. Zabawa była przednia. Warta wszystkich wydanych i nie wydanych jeszcze pieniędzy. W poniedziałek po przespaniu kilku godzin, zaczęliśmy szukać opcji powrotu. Państwo od mieszkania byli bardzo sympatyczni i pozwolili nam zostać jak długo chcemy, oczywiście w ramach rozsądku za kolejną noc byśy płacili, ale przynajmniej nie musieliśmy się wynosić do 10 czy 12 rano. Ciężko było znaleźć cokolwiek, do Polski nie jeździ nic bezpośrednio jedyna opcja jechać podobnie jak w tą stronę. Ale przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl, mianowicie blablacar. Ofert było sporo, jednak większość wyjeżdżała dopiero za kilka dni. Nie wiem jakim cudem ale było jedno ogłoszenie Split-Lublin tego samego dnia wieczorem ale tylko 2 miejsca wolne. Do samochodu wysłałem dziewczyne z bratem jako, że ja byłem najbardziej doświadczony w podróżach stwierdziłem, że dam sobię radę i ogarnę drogę w inny sposób. Zabrali ze sobą praktycznie wszystkie bagaże więc chociaż tyle miałem ułatwione, że nie musiałem się z tym wszystkim dźwigać. A więc zacząłem od dworca w Splicie. Autobus miałem o północy do Zagrzebia. W autobusie dopadły mnie wszystkie myśli, szkoda mi było samochodu, wakacji i widoku Makarskiej, ale przysiagłem sobie, że na pewno tam wrócimy. Chociaż moja dziewczyna już nie chce jechać autem To plany raczej na przyszły rok.
W Zagrzebiu byłem ok 6 rano, pociąg do Budapesztu był o 10 i o dziwo były miejsca. Jak sie później okazało chyba się przeliczyli, wracało tylu imprezowiczów, że dostawiali wagony a ludzie i tak koczowali w pociągowych korytarzach. Mając 4 godziny i jako takie siły udałem się na zwiedzenie okolic dworca. Pociąg przyjechał z opóźnieniem które powiększyło się w końcu do ponad godziny tak że do Budapesztu dotarłem ok 18. W międzyczasie dostałem sms że brat z dziewczyna dotarli do domu. Przynajmniej jedna dobra wiadomość. W Budapeszcie dostałem informację, że jest pociąg do Warszawy o 20.05 ale kosztuje 110 euro. Pomyślałem, że spróbuje jeszcze na dworcu autobusowym. Tam wyczytałem, że jest autobus do Krakowa ale następnego dnia. Nie chciało mi się stać w kolejce pytać ile kosztuje bo nie zdążyłbym na pociąg. (Tak wolałem wydać 110 euro niż znów spać na dworcu). Wróciłem na stacje ok 19 ale kolejka do kas mnie rozwaliła. o 19.45 stwierdziłem że muszę coś wykombinować bo inaczej zostanę na dworcu. Delikatnie wepchałem się w kolejkę i modląc się oby były bilety błagałem panią z okienka o pomoc. Na szczęście modlitwy zostały wysłuchane, miejsca były, bolesne bo bolesne (za 110eur) ale przynajmniej do Polski W Warszawie byłem ok 8 rano w środę. Jeszcze tylko 2 godziny czekania na pociąg do Lublina i po południu praktycznie byłem w domu.
Podsumowując? Mój brat i dziewczyna zadowoleni ale mówią, że przynajmniej mamy nauczkę aby nie jeździć takim autem. Ja myślę trochę inaczej, uważam że to się mogło przydarzyć każdemu. Zawsze mogło być gorzej, dotarliśmy do domu cali i zdrowi, coś tam zobaczyliśmy a teraz mamy co wspominać. Jasne, szkoda samochodu, wakacji i pieniędzy. Ale samochód i pieniądze to rzecz nabyta, a Chorwacja też się chyba nigdzie nie wybiera więc liczę że nam nie ucieknie i jeszcze kiedyś tam zawitamy na prawdziwe wakacje, bo teraz zaledwie uchyliliśmy rąbka tego co ma nam ona do zaoferowania. Nie widzieliśmy praktycznie nic, ale teraz już rozumiem czemu tak wielu z was ciągle tam wraca Pozdrawiam serdecznie.