Pokój w Niszu kosztował 50 euro, właściciele nie zapewniają śniadania ale parking dla aut jest zamykany i strzeżony, co może mieć dla niektórych znaczenie.
Sama Serbia jest różna. Północ i centrum to płaskie tereny porośnięte kukurydzą i słonecznikami, taka powtórka z Węgier. Południowa Serbia to góry, non stop.
Poniżej najbardziej okazały wieżowiec Belgradu
Droga (autostrada) przez Serbię bywa trudna. Co prawda nie jest drogo ale nawierzchnia jest fatalna. Na centralnym moście w Belgradzie widziałem dziurę niespotykanych w Polsce rozmiarów, generalnie sugeruję trzymać się lewego pasa, gdyż prawy bywa mocno "zjechany". Policji nie widziałem dużo, wręcz niewiele, co nie znaczy, że można "pogonić", ja trzymałem na tempomacie jakieś 130 km/h. Odnośnie jazdy w okolicy Belgradu, to zgodnie z tym co piszą znawcy i z tym, co sam doświadczyłem, należy wjechać do centrum Belgradu, absolutnie należy unikać tzw. obwodnicy Belgradu.
No i sprawa krytyczna, jak jechać, czy przez Roszke czy przez Tompę, ja pojechałem przez Tompę i nie żałuję, serbski celnik zapytany po rosyjsku o sytuację na Roszkę tylko złapał się za głowę.
Generalnie od Budapesztu zobaczycie tabuny, tak tabuny Turków na niemieckich blachach, później dołączą do nich Turcy na blachach francuskich i szwajcarskich i tak do samej Macedonii. Jest ich multum na drodze, widać ich na stacjach benzynowych, dla niektórych może to być szok kulturowy (szczególnie w aspekcie roli kobiet). Nie mi to jednak oceniać.
Kolejny rzucik na Belgrad, przez nami "wozidło" z napisem "żytna pomocz(i)".
Za Niszem autostrada kończy się, by zacząć się ponownie przed granicą z Macedonią, jednak bez autostrady jest ponad 100 km i to męczącej, górskiej drogi, z remontami. Jak na warunki, które wyobrażałem sobie przed wyjazdem, to ruch odbywał się jednak płynnie. Kierowcy zdawali się być zdyscyplinowani, problemem są ciężarówki i autobusy, których nie da się wyprzedzić. Niestety za Niszem brak komfortowych stacji paliw i parkingów. Na jednej ze stacji paliw wałęsało się stado bezpańskich psów i trzeba było mocno pilnować siebie i dzieci.
Trzeba powiedzieć też kilka ciepłych słów o samych Serbach, właściwie opisać 3 sytuacje:
1. Kuzyn na stacji zostawił pełny portfel (z eurasami i inną walutą), sprzedawczyni przyszła do niego kiedy ten stał przy aucie i mu oddała, byliśmy w szoku, dostała 10 euro znaleźnego.
2. Miejscowi w okolicy Belgradu, na remontowanej drodze, dawali znać jak jechać, migali, pokazywali rękami, chcieli byśmy uniknęli wjazdu na zamkniętę drogę - oczywiście my i nasz GPS wiedzieliśmy lepiej
3. Sprzedawczyni na stacji Gazpromu była tak miła (myślałem że mnie zje) i tak śliczna, że kawkę wypijałem z rozkoszą, do tego mówiła perfekt po angielsku i nie musiałem jej wyjaśniać, co znaczy "duża kawa" (na Węgrzech nie potrafią tego zrozumieć, zawsze dają mi to cholerne małe expresso).