.
Plaża przy Błękitnej Grocie W końcu nadszedł nasz ostatni pełny dzień na wyspie, na który zarezerwowana była łódka Josipa. Tego dnia pogoda wreszcie okazała się wystarczająco dobra na pływanie. W dni, gdy warunki na morzu były niepewne, nikt nie wypożyczyłby nam łodzi, dzięki czemu nabrałam pewnego zaufania do wypożyczalni.
Ponieważ pierwszy raz w życiu mieliśmy płynąć samodzielnie
boatem, niektórzy w poprzedzającą noc mieli nawet senne koszmary o morskich
przygodach.
Rankiem przed umówioną 9.30 byliśmy już na kampie Slatine, aby odebrać łódkę. Obsługujący turystów młodzieniec tłumaczył właśnie jakiejś niemieckojęzycznej rodzinie jak dopłynąć do plaży na wysepce
Zeča, pokazując szczegóły na mapie; potem wpakował ich na wypasioną łódkę i zajął się nami. Pierwsze co zrobił, to pokazał na mapie tę samą wyspę Zeča i poinformował:
Don't go there, it's very dangerous! Stay not further than 50 metres from the shore. No tak, nawet bez tej uwagi z grubsza rozumiem różnicę między 5KM a 70KM.
Podpisaliśmy prowizoryczną umowę wypożyczenia (żadnej kaucji), uiściliśmy 80 ojrów, dostaliśmy kapoki na życzenie, jeszcze tylko szkolenie z obsługi silnika, sterowania łodzią i cumowania...
i ruszamy. Ahoj, przygodo!
Początek nie był całkiem łatwy...
Kuzynka, szczelnie zaplątana w kapok, kurczowo trzymała się łodzi, gdy ta tańczyła to tu, to tam...
Ja, patrząc na niebezpiecznie zbliżające się skały, wołałam:
Odbij w lewo! Za blisko! Rozbijemy się! Syn patrzył na nas z pobłażliwym politowaniem i próbował uspokajać - miał przecież ogromne morskie doświadczenie, gdyż jako dziecko przez cztery dni żeglował ze swym ojcem i wujem po Jadranie.
Anka już nawet nic nie mówiła z wrażenia, co samo w sobie było niepokojące...
I gdy tak chaos zdawał się coraz bardziej ogarniać załogę, rozległ się głos mojego Małżonka znad steru:
Ja tu jestem kapitanem! Cisza! Wtedy nagle wszyscy - przytłoczeni autorytetem kapitana - potulnie zamilkli, a łódka jakoś zaczęła słuchać sternika, przestała się miotać i popłynęła grzecznie wzdłuż brzegu - oczywiście
not further than 50 metres.
Naszym pierwszym celem była
Plava Grota i plaża przy niej. Trochę się obawiałam, że jej nie zauważymy i miniemy, ale niepotrzebnie - łodzie zgromadzone w jednym miejscu doskonale pokazują, dokąd płynąć...
Zamieszanie przy podpływaniu i cumowaniu dorównywało temu na starcie:
Nie tak blisko! Uważaj na tę łódkę! Staranujesz ją! Hamuj! Cofaj! Nie tak blisko brzegu! O nie, uszkodzimy śrubę!... Aaa, wbijemy się w plażę!. Jakimś cudem pod czujnym okiem kapitana udało się jednak zacumować w odpowiednim miejscu bez uszkodzenia kogokolwiek i czegokolwiek.
Zeszliśmy więc na brzeg z uczuciem głębokiej wdzięczności i radości, że wciąż żyjemy...
Muszę przyznać, że plaża całkiem przyjemna i nawet dość spora, z niewielką opcją cienia gdzieniegdzie...
My porzuciliśmy swoje drobiazgi w cieniu pod skałą...
...i czym prędzej popłynęliśmy w kierunku wejścia do wodnej groty, tam gdzieś wśród skał po lewej stronie patrząc na morze...
A sama grota - cóż, o poranku wcale nie taka błękitna jak by się chciało.
Moment jej najlepszego oświetlenia przypada na popołudnie, więc nie mogliśmy rozkoszować się piękną ponoć kolorystyką wody w jaskini. Grota jest nawet w miarę głęboka, ale dość niska - czułam się trochę klaustrofobicznie
i było mi zwyczajnie... zimno.
Cień i woda nieogrzana słonecznymi promieniami szybko wygnały mnie ze środka. Nie mam, niestety, wodoodpornego aparatu, więc po zdjęcia odsyłam
tutaj.
W grocie przebywaliśmy prawie sami - zdążyliśmy w ostatniej chwili przed nalotem pasażerów pewnego statku, który zacumował przy samym wejściu do jaskini, by klienci nie musieli daleko płynąć. Nazwaliśmy go roboczo
Altenheim...
Przypływają wodne taksówki, także nasz młodzieniec z kampu Slatine przywozi klientów…
Odpoczniemy przez chwilę na tej nawet ładnej i przyjemnej plaży…
Przynajmniej do chwili, gdy przypływa to:
…roboczo nazwane
Lampedusą, gdyż chwilę wcześniej było tak:
…a później tak:
Ci, którzy rankiem przyszli tu pieszo z Lubenic (szacun!), powoli odchodzą:
I my żegnamy się z tą ładną, bądź co bądź, plażą …
...i odpływamy w kierunku kolejnej creskiej sławy...