22 maja ..długo oczekiwany wyjazd stał się faktem. Startujemy o 5 z minutami z Lublina. Mój Runner i przyjaciela Passat. Przez Polskę bez przygód, CB działa więc żadnych niespodzianek nie ma. Słowacja bardzo przepisowo ale żadnych patroli, nie oznakowanych samochodów ani widu ani słychu. Jakim cudem Słowacy załapali się na walutę euro nie wiem, nic się tutaj wizualnie nie zmieniło od ładnych paru lat. 68, równoległą do autostrady docieramy w końcu do byłej granicy węgierskiej. Na stacji zakup winiety tygodniowej na 10 dni i pomykamy w kierunku Budapesztu. Pierwszy i nie ostatni raz zamiast jechać tak jak zwykle zachciewa się nam obwodnicy .. Trochę błądzimy ale w końcu wjeżdżamy na autostradę w kierunku Balatonu i granicy chorwackiej. Jest już popołudnie więc czas na planowany dłuższy postój w Zamardi. Zjazd z autostrady, zakupy w sklepie i z kocykami idziemy nad Balaton. Chyba jakieś zauroczone miejsce bo zaledwie po parędziesięciu minutach zbierają się chmury i zaczyna grzmieć i pokapywać deszczyk. Czyli identycznie jak w ubiegłym roku. Ale to się okazał dopiero preludium do tego co nastąpiło po wjeździe na autostradę. Potężna burza z silnym deszczem i wyładowaniami towarzyszy nam prawie do granicy naszego kraju docelowego. Na przejście docieramy już bez towarzystwa deszczu, ponury węgierski celnik prosi o wyjście z auta, podnoszę klapę bagażnika, stuka w butlę gazową.pobieżna kontrol wzrokowa i za chwile podjazd do okienka chorwackiego. Miły uśmiech i .. witaj Chorwacjo. Po raz drugi.
Sił starczyło do dojechania do pierwszego tunelu. Więc zjazd na parking, spóźniona mocno kolacja i odpoczynek parogodzinny. Ale co tam spanie jak to już prawie prawie. Gdy przyszedł voucher okazało się że kwatera nie będzie dostępna od 10 rano tylko od 16. nie pierwsza to i nie ostatnia wpadka wiadomego mi z nazwy biura podróży. W tym miejscu trzeba oddać cześć cromaniakowi który mnie przed nim ostrzegał . Hvala Ci, miałeś racje. Jeszcze tylko przejazd jedną nitka tunelu Św Rok, widać trwające ostatnie prace wykończeniowe do oddania drugiej nitki i zaczynają się w radyjku ochy i achy. Znajomi pierwszy raz w Chorwacji , wcale się im nie dziwie bo widoki przepiękne. Jeszcze tylko zjazd do Trogiru i pomału zaczynamy dojeżdżać do końca naszej drogi. W Marinie pod górkę i zaczynają się schody... okazało się potem że ktoś chyba usunął drogowskaz. Droga z wąskiej dwukierunkowej zamienia się w wąski pasek jednosamochodowej, kamienne murki z obydwu stron i zakręty pod kątem 90 stopni. Kilometr, dwa i coraz gorsze przeczucia odnośnie wybranego miejsca. No i w końcu jest....... Uvala Ljubljeva.
Kwatera sama w sobie nie jest zła, ale jedna łazienka i WC na 8 osób to troszkę za mało. Powodowało to dosyć spore opóźnienia porannych wyjazdów. Rekompensował to wszystko jednak z nawiązką zacieniony , duży bo prawie 30 metrowy taras z przepięknym widokiem na Jadran. Wstawanie rano i patrzenie na taki widok..ehhhhhh szkoda że to tylko już wspomnienia. (W relacji wykorzystałem zdjęcia moje i mojego przyjaciela Jerzego, uczestnika wyjazdu)
odpoczynek gdzieś po drodze....
kwatera w pełnej gali....
widok z tarasu na zatokę....do plaży na dole ..149 schodków
nasze miejsce odpoczynku.... zawsze miły wiaterek