Mówiłam Wam już, że lubię jak mnie poganiacie/motywujecie ?
Złapałam lekki poślizg, ale przecież wszyscy mówili, że trzeba przesunąć czas o 1 ... No to przesunęłam o 1 ... dzień i z wtorku zrobiłam sobie poniedziałek
...
No dobra. Jedźmy już na to safari.
Tak jak pisałam wcześniej panowie moi kochani przez pierwsze 2 dni zapoznawali się z najbliższą okolicą, kolejne zaś dwa postanowili spędzić na safari. Matka nadopiekuńcza, świadoma konsekwencji, nakazała im wszelkie wycieczki kupować w hotelu ... Bo to Afryka, pierwszy raz, małe
dziecko itp.
Tak więc dnia trzeciego pobytu wczesnym rankiem wyruszyli. Kierunek - Tsavo East National Park ... chyba
...
Dojechawszy do granic parku zostali pouczeni o zasadach obowiązujących podczas safari, m.in.:
- nie hałasować,
- nie wysiadać z samochodu,
- nie karmić,
- nie nawoływać,
- na polecenie zamykać okna itp.
Początkowo żadnych zwierzątek widać nie było
... Było za to widać typowo afrykański krajobraz z cudowną jak dla mnie czerwoną drogą ...
Później... nieśmiało ... zaczęły pojawiać się pierwsze zwierzaczki ...
Struś ...
Jakby sarenki
Małpki w oddali ...
Jakieś takie duże COSIE chowające się za drzewami ...
Po chwili wielkie COSIE okazały się być słoniami ...
Zwierzątek pojawiało się coraz więcej. Widać było, że widok dziwnych blaszanych stworów nie jest im obcy ... Wręcz przeciwnie ... Traktowały je z lekceważeniem
...
Koleś ze śmieszną pomarańczową kitką na d.... z tyłu
...
Słoniowa rodzinka odwróciła się od nich tyłem ...
Jeden się zlitował nad żądnymi bliskiego kontaktu z naturą ludźmi i przedefilował im tuż przed nosem ocierając się niemalże o błotnik samochodu ...
Jakieś takie cosie co to siadły na świeżo malowanej desce klozetowej
...
Słonie bardzo lubiły się pokazywać ...
...