Ten wyjazd był trochę na wariackich papierach.
Miał się odbyć tydzień wcześniej i trwać nie 7 a 10 dni.
Miał.......
Do czasu gdy nie dowiedzieliśmy się, że jedziemy na giganta.
Na szczęście bez problemu odwołałam rezerwację jachtu, otrzymałam zwrot zaliczki i rozpoczęłam poszukiwania jednostki na tydzień później.
Szukałam i szukałam i wyboru za wielkiego nie było.
To znaczy łódek był ogrom ale nie Janmorów.
Bo w tym roku uparłam się na właśnie ten rodzaj.
Miałam dość wykładających się od byle powiewu i niestabilnych Antili.
Janmor był moją sprawdzoną jednostką i zawściekłam się że znajdę jeden dla nas.
Jak się okazało nie było to proste.
Były ze dwa wolne – jeden w kosmicznie wysokiej cenie, drugi niestety z silnikiem w studzience a nie na pawęży – kategorycznie odpada.
Chcąc nie chcąc postanowiłam zerknąć czy jest wolna jednostka na której pływaliśmy trzy lata temu.
Miała swoje wady ale lepszy rydz niż.....Antila.
Jeden telefon i okazuje się wolna, na dodatek można nią pływać od niedzieli do niedzieli a nie jak w większości czarterowni od soboty do soboty.
Co więcej – właściciel doposażył ją o to czego brak tak bardzo przeszkadzał mi poprzednim razem (wstawił duży zbiornik na wodę i siedziska na koszu rufowym) .
To rezerwujemy!!!!!
Zaklepana jeszcze przed wyjazdem na giganta.
Tym razem nie było czasu na przygotowania.
Z Costy wróciliśmy w piątek późnym wieczorem, na Mazury wyjechaliśmy w niedzielę rano.
Tak wiec całą sobotę spędziłam na praniu, suszeniu, pakowaniu toreb, zakupach.
Było szybko i o dziwo niczego nie zapomniałam.
W niedzielę rano pobudka, szybkie śniadanie i koło siódmej wskakujemy do wozu.
Droga mija sprawnie.
Koło południa dziewczyny krzyczą że są głodne więc zatrzymujemy się w Łomży na pizzy.
Potem już bez przerw gonimy do Węgorzewa.
Jedziemy prosto do portu.
Wyskakujemy z samochodu i idziemy sprawdzić czy jest nasz jacht.
W Ani natychmiast budzi się instynkt gliździarza – już widzi pływającą rybę w wodzie.
Nasza Błękitna Fala już na nas czeka – poprzednicy właśnie przekazują ją właścicielowi.
Nie tracimy czasu – znosimy cały nasz dobytek na keję.
Sporo tego......
Ciekawe jak my to wszystko zmieścimy do środka.....
Na szczęście łódź nie zatonęła od ciężaru.
Wszystko wrzucone do środka – nie ma co dłużej stać.
Rzucamy cumy i spływamy w kanał.