weldon napisał(a):Może stwórzmy jakąś
petycję na te intencję?
Cóż, wstyd mi bardzo, że porzuciłem moją relację z Turcji 2009.
Powód?
Powodów było mnóstwo - przychodzi taki czas, kiedy doba jest za krótka i jedyna rzecz na którą ma się ochotę to przytulić w każdej możliwej chwili ucho do poduszki.
Postaram się odrobić nieco zaległości, ale nie chcę jednoczesnie mamić Was lichej jakości tekstami.
Zatem będzie krócej, szybciej, ale mam nadzieję że nie zabraknie tego czegoś, tej iskierki, tej esencji...
Kolacja
Egzekucja...to pierwsze słowo, które nasunęło mi się zmierzając w kierunku hotelowej restauracji.
Na nic były sztampowe pocieszenia małżonki, że "nie będzie tak źle", że "zawsze możemy się <zgubić>" - rubaszny Pan z Małżonką jawili mi się jak koszmar każdego turysty.
Suto zastawione stoły nie mogły zrekompensować mi żalu po jeszcze nie rozpoczętych na dobre a już utraconych wakacjach. Cóż w końcu była to swoista "ostatnia wieczerza".
Przekraczajac próg restauracji miałem jeszcze małą nadzieję, że nie dotarli, zgubili się, będą później - nie było ich widać!
Z pozycji "spocznij" w pozycję "baczność" - której nie powstydziłby się Krasnoarmista na Pl. Czerwonym - postawił mnie znajomy
głos: "zajęliśmy dla Was miejsca". Litości...były przymiarki do wspólnego wycieczkowania, ale o wspólnym delektowaniu się tureckimi specjałamy nie było mowy!
"Przykleiłem" do twarzy wypracowany uśmiech nr 3, szturchnąłem Połowicę, żeby dobrała ze swojego repertuaru coś właściwego na tę chwilę i z wyszczerzonymi zębami wyrecytowałem: "Dzięki wielkie, też chcieliśmy dla Was zarezerwować miejsce, ale nas uprzedziliście" <BULSZIT>.
Moment egzekucji oddalił się nieco w czasie przycimony standardowymi wymianami uprzejmości: "To to zielone jest dobre, proszę spróbować", "A te <fioletowe robaczki> już jedliście?", "Dadzą w końcu coś do picia?". Jak grom z jasnego nieba, spadło na nas pochłoniętych żeglugą po talerzu gdzieś miedzy "Wyspą zieloną" a "Przylądkiem fioletowego robaczka" pytanie" "To gdzie jutro jedziemy?"
Hola, hola piękny kawalerze - pomyślałem. Zebraliśmy się tu żeby uradzić, <CZY> będziemy razem jeździć, a Ty gładko przechodzisz
do rozdziału <GDZIE> będziemy i akapitu <KIEDY>. A gdzie <oglądanie okładki>, <czytanie spisu treści> i <dedykacji>, gdzie do
jasnej cholery podział się <Prolog>...w tym momencie dostałem kopa pod stołem, bo minęło już kilka dłuższych chwil a ja nic nie odpowiedziałem.
Sandał Żony był niemiłosierny ale skuteczny. Będąc w klinczu pomiedzy
Jegomościem, a oczekiwaniami Żony wydukowałem: "Może na początek
Kuszadasy".
Tak, jestem fajterem, z każdej opresji wychodzę obronną ręką lub tylko nieznacznie podrapany - moja propozycja, choć wypowiedziana bez głębszej analizy, ba praktycznie bez woli umysłu spotkała się z radosnym przyjęciem Pary i wielkimi oczami Żony. Łyknęli ją jak młode pelikany, a ja powoli dochodziłem do wniosku że jestm mistrzem strategii, przebiegłym, przewidującym...bo propozycja choć pchajaca nas w ramiona Parki, była genialna. Pierwsza wycieczka, krótka, do miasta, a więc można się zgubić, będą chcieli na bazar, my powiemy że idziemy do muzeum, powiedzą do muzeum, my że na bazar...taaaaak. Zawsze po wyjsciu z dolmusza mogę zaproponowac małego "Efez'a", który zmieni się w 3 "Efezy" - nikt nie lubi pijaków, nie?
Cóż, jutro jedziemy do Kuszadasy...