Szutrowa droga wznosi się stosunkowo łagodnie, zbliżając nas do przeciwległych ścian krateru. Wzmaga się wiatr.
Dno krateru zostaje pod nami a nasz wzrok przykuwają zacienione bruzdy pośród zielonych pofałdowań - wciąż jeszcze wewnątrz drzemiącego wulkanu.
Oto wjeżdżamy już na krawędź, gdzie obowiązkowy przystanek. Ostatni rzut oka na Nemrut Gölü.
A w drugą stronę mamy już widok na Van Gölü, czyli Jezioro Van.
Znów się uśmiecham, wspominając Ismaila. Próbował czasem wpływać na moje plany. Gdy kierowałem się do Ahlat i później do krateru Nemrut, próbował mnie zniechęcać:
- Po co Ty tam chcesz jechać?! Tam nie ma niczego ciekawego!
A tutaj, na tej krawędzi, najpierw stał długo, spoglądając to do wewnątrz krateru, to znów na zewnątrz, a potem podszedł do mnie.
- Dziękuję ci bardzo, że mnie tu przywiozłeś - złapał mnie za rękę i mocno uścisnął dłoń...
Teraz ponownie mam przyjemność oglądania tego miejsca. Spoglądam na Beatę - widzę, że i ona ulega urokowi tego miejsca.
Szkoda tylko, że widoczność nie jest lepsza...
Rozpoczynamy zjazd do Tatvan. Tym razem nastawiamy się na hotel.
Tatvan nie ma w sobie nic z miejsca turystycznego, co za tym idzie - hotele są typowo tureckie, a nie turystyczne.
Znajduję dla nas pokój. Wprowadzamy się do niego. W środku dwa wyrka i szafka. Na korytarzu wspólne toalety i łazienka. Pytam o łazienkę dla mojej
lady. Pan się skrobie po głowie. Niby jest, ale od dawna nikt jej nie używał. W porządku, za godzinę będzie dostępna.
W międzyczasie schodzę na dół po rzeczy do wozu. Stoi zaparkowany jakieś 200m dalej. Patrzę, czy nie dałoby się bliżej. Oczywiście, obecność
yabancilar wzbudza ogromne zainteresowanie. Już jestem otoczony, już mi pokazują, że mam tu podjechać.
- Ale... tu nie ma miejsca - mówię.
Zaraz będzie, zrobi się dla mnie miejsce. Zaraz ściągną kierowcę stojącego najbliżej wejścia samochodu i on odjedzie.
Nie jestem przekonany do takiego wariantu i stoję chwilę bezradnie się rozglądając.
- Git, git! Arabani getir! Boşyer hemen olacak.
No dobra. Skoro mnie poganiają, to idę i przyprowadzę auto. I rzeczywiście, jak podjeżdżam, właśnie odjeżdża kawałek dalej wóz sprzed wejścia i już mi pokazują że mam to
boşyer zajmować. Parkuję, wyciągam torbę i chcę wejść do środka. Gdzie tam!
Przynieśli szybko stolik z sąsiedniej knajpy, krzesła, sadzają mnie i siadają dookoła. Musimy się poznać.
Jest też młody chłopak.
- Ingilizce okuyor - dumnie ogłasza jego ojciec. Rzeczywiście, chłopak troszkę potrafi porozumieć się po angielsku. Jest to dosyć słaba angielszczyzna, ale zawsze coś.
- Çok güzel ingilizce konuşuyor - chwalę go przed ojcem. Widzę, jak nabiera znaczenia pośród wszystkich zebranych. Może trochę na wyrost go pochwaliłem, ale co tam! Może dzięki temu i nauka pójdzie lepiej.
Pada mnóstwo pytań, ale ja staram się szybko uwolnić. Przecież Bea czeka.
Wracam do pokoju,a po chwili dobiega pukanie. Jest gotowa damska łazienka. Zaglądamy. No cóż... ujdzie od wielkiej biedy. Tyle, że zamknąć w środku się nie da. OK, Bea idzie się myć, a ja staję pod drzwiami na straży.
W międzyczasie zapada zmrok, a my mamy w planie wyjść i coś zjeść 'na mieście'. Ale o tym - następnym razem. A teraz jeszcze ostatnia fotka z drogi prowadzącej z góry Nemrut do Tatvan.
Pozdrawiam,
Franz
http://wfs.freehost.pl
http://wfs.cba.pl