Sześć lat temu:
Wyruszamy z Ismailem ok. siódmej rano. Jest rześko, ale już po chwili zdaję sobie sprawę, że należało jednak wyjść wcześniej. Tiaaa..
Dochodzimy do leżącej jeszcze w cieniu, ostatniej 'yayla'. To rodzaj prymitywnego przysiółka, używanego tylko w porze wypasu bydła, odpowiednik niemieckiej 'alm', francuskiej 'bergerie', czy serbskiego 'katun'. Zatrzymujemy się na chwilę, Ismail zagaduje kobiety, przygotowujące osiołka do drogi. Na osiołka, już obładowanego, sadzane jest właśnie małe dziecko. Wskazuję pytającym wzrokiem na kamerę, ale Ismail krótko potrząsa głową - lepiej nie.
Po chwili Ismail dostaje kubek gorącego mleka, ja rezygnuję z tej przyjemności i zaraz ruszamy w dalszą drogę. Dolina podnosi się powoli i dopiero za rozległym wypłaszczeniem zaczyna się strome podejście. Ścieżka wije się pośród większych i mniejszych głazów, by nas doprowadzić do pięknie położonego jeziora - Deniz Golu. Nad nim sterczą skalne wierzchołki, na tyle jednak stare, że w stronę jeziora opadają przeważnie sypkim piargiem. Podziwiamy urodę jeziora , wyrównując w tym czasie oddechy. W pobliżu rozstawiony namiot. Sprawdzam wysokość - to już ponad 3200m, ale do szczytu jeszcze sporo. Czy to któryś z widocznych nad nami?..
Po chwili odpoczynku Ismail stwierdza, że jemu już wystarczy. Nie zależy mu bezwzględnie na wejściu na najwyższy wierzchołek, zwłaszcza że nie wiadomo który to, a jeszcze spore kilkaset metrów zostało. Ja bym jeszcze podszedł...
Rozstajemy się więc. Ismail jeszcze chwilę siedzi nad jeziorem, po czym zaczyna schodzić a ja powoli podchodzę nikłą ścieżyną w stronę przełęczy na północ od jeziora. Mimo iż zakosy pozwalają zmniejszyć stromość podejścia, czuję jak mi serce wali. Zatrzymuję się więc, by je uspokoić. Łomot milknie, ruszam dalej, ale znów to samo. Ojjj, serduszko - co Ty? Znów przerwa, uspokojenie, kolejne kroki w górę. Znów ten łomot. I tak - po kilka metrów - powoli zdobywam wysokość. Jednak nadzieja na wejście na szczyt zdecydowanie zmalała.
Nade mną już blisko przełęcz - serduszko, pozwól mi...
Doczłapuję w końcu - bo inaczej to trudno nazwać - do upragnionej przełęczy. Jestem na 3500m i nagle wszystko staje się jasne. Przede mną otwiera się strome zejście na dno kolejnej doliny, a nad nią... Kackardagi. Ooo... Potężny masyw piętrzy się wysoko i już wiem, że nie dam rady. Po pierwsze - za późno wystartowaliśmy. Po drugie - brak aklimatyzacji.
Siadam na kamieniu i spoglądam tęsknie na szczyt, rozglądam się wokół - widoki piękne. Ale serce wciąż wali, oddech jak u ryby wyjętej z wody. Nic z tego. To kres moich możliwości.
Widzę przez lornetkę schodzących ze szczytu ludzi. Oni weszli. Z nosem na kwintę zaczynam schodzić w stronę jeziora. Już po jakichś stu metrach serce się uspokaja. Aha, to jest Twoja wysokość? Tyle tylko możesz...
Zatrzymuję się znów przy Morskim Oku. Piękne jesteś. Cóż, dziś przyszedłem tu dla Ciebie i dla tego spojrzenia na Kackar, ale może kiedyś tu wrócę i uda mi się coś więcej?..
W drodze powrotnej spotykam grupki obywateli Izraela, prowadzonych przez przewodników. Stoi już kilka namiotów na hali poniżej uskoku. Cóż, dla nich to najbliższe góry, w których mogą się czuć bezpiecznie. Kawałek dalej spotykam dwie dziewczyny - też z Izraela. Jedna ma piękne, czarne, długie włosy. Chcą podejść do jeziora i wrócić do hoteliku w Olgunlar. Życzę powodzenia, wyrażając jednak obawę, czy nie jest na to za późno, ale czarnulka się uśmiecha z błyskiem w oku - damy radę.
Schodzę niżej i przede mną już 'yayla'. Ścieżka przechodzi jej górną częścią, ale słyszę wołanie z dołu. Ktoś do mnie macha i pokazuje, że mam przyjść. Dobra, mogę. Okazuje się, że to ci młodzi ludzie, których podwoziłem poprzedniego dnia. Palą ognisko, przypiekają jakieś smakowitości, o ścianę szałasu oparta gitara i saz. Częstują mnie - nie opieram się specjalnie. Przysiadam, jem, ale zerkam na instrumenty. Pytam - zagracie coś? Jeden chłopak bierze gitarę i zaczyna grać. Ładnie gra, ale... może na sazie? A nie, tego od saza nie ma teraz, będzie później. Szkoda...
Dziękuję za gościnę i schodzę w kierunku wsi. Na jej skraju nowiutka, drewniana altanka i a w środku trzech imprezowiczów. Wołają mnie - jakże by mogło być inaczej? Podchodzę. Siadaj, zjedz coś z nami i napij się. Skąd jesteś?
Zaskoczeni, że aż z Polski, wypytują o tyle spraw... Zerkam niespokojnie na zegarek, ale trudno tak odejść już po chwili. Zaczyna się zmierzchać, kiedy pojawia się zaniepokjony Ismail. Tu jesteś?! A ja się o Ciebie martwię!
Teraz już imprezujemy w piątkę. Po zmroku wracamy do hoteliku. Spać pójdę na swój placyk z szaletowym minaretem, ale teraz tak przyjemnie posiedzieć przy kolejnych herbatkach. Gospodarz już wie, że dla mnie - bez cukru. Ismail upewnia się, czy nie zmieniłem decyzji. Nie, Ismail, tak jak ustaliliśmy - możesz jechać ze mną i przez najbliższe sześć dni zobaczyć Turcję, jakiej nigdy nie widziałeś.
W pewnym momencie gospodarz podchodzi do nas i pyta mi się o te dwie dziewczyny z Izraela. Widziałeś je, spotkałeś? Tak, szły do jeziora, mimo że było już późno.
Jest już ciemno, czuję zmęczenie, ale nie ma wyjścia - trzeba się przygotować do drogi. Pójdziemy je szukać we trójkę - gospodarz hotelu, Ismail i ja. Gospodarz przygotowuje herbatę na drogę, kiedy w drzwiach stają nagle nasze zguby. Ufff... w porządku. Nic im się nie przytrafiło. Teraz już mogę pójść spać - to był obfitujący we wrażenia dzień.
----
Cztery lata później:
Podchodzimy z Beatą na przełęcz ponad jeziorem. Obserwuję ją - czy wszystko w porządku. Ale jest OK, nie widać żadnych oznak choroby wysokościowej.
Z przełęczy stromo w dół na dno doliny. Idziemy terenem łupkowym a wokół nas sporo większych i mniejszych kamieni w różnych kolorach. Wezmę stąd jakiś kamień dla mojej przesympatycznej znajomej - Moni, ale to w drodze powrotnej.
Teraz podchodzimy już stokami Kackardagi, przechodząc w kilku miejscach płaty śniegu. Widzę, że tempo zaczyna nam spadać. Niz nas nie goni, namiot już rozstawiony - możemy iść wolniej. Kiedy dochodzimy do małej groty, Bea się zatrzymuje. Koniec - dalej już nie pójdzie. To jej granica na dziś. Szkoda, do szczytu pozostało jakieś trzysta metrów w pionie. Wiem jednak, że te trzysta metrów mogłoby się skończyć tragicznie, gdybyśmy chcieli przeforsować na siłę.
Bea zostaje więc przy grocie by się chronić przed podmuchami wiatru, a ja podążam w górę. Teraz się spieszę, by musiała na mnie czekać jak najkrócej. Wiem, jak się czas wtedy dłuży.
Końcówka trasy, to już dowolne wybieranie przejścia pomiędzy sporymi kamolami. Wchodzę na grań tuż poniżej wierzchołka i widzę na szczycie dwie sztuki, które zauważyłem już wcześniej, jak zdążały do celu. Staję i ja na szczycie i witam się z dwójką Czechów - to Jana i Ondrej. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, chwilę rozmawiamy, ale wkrótce ich żegnam. Czas na mnie. Oni też zaczynają schodzić, ale zostają w tyle. Czas ich nie goni.
Już jestem przy grocie, coś wrzucamy na ruszt - w tym czasie mija nas czeska dwójka - po czym schodzimy ostrożnie z powrotem.Jeszcze wybieranie co ładniejszych kamyków, strome podejście na przełęcz i już widać jezioro, a tuż poniżej czeka na nas namiocik.
Nad jeziorem spędzamy trochę czasu - jest naprawdę urokliwe - po czym rozgaszczamy się przy namiocie. Jeszcze jest ciepło, ale jak będzie w nocy? Mam nadzieję, że nie uświerkniemy tutaj. Póki co - najpierw wtargane z dołu piwko, a potem herbatka, herbatka, herbatka...
Więcej fotek z tej wycieczki pod adresem:
http://swiat.freehost.pl/Turcja07/Turcja07.html oraz
http://wfs.cba.pl/Turcja07/Turcja07.html
Pozdrawiam,
Franz
http://wfs.freehost.pl
http://wfs.cba.pl