Po wielu latach wakacji spędzonych w cro przyszła kolej na Grecję w 2011 i Turcję w 2012.
Trasa wyglądała mniej więcej tak:
Być może garść informacji tu podanych komuś przyda się w planowaniu swojej podróży. Wyjazd w 3-osobowym składzie. Wyjeżdżałem pod koniec sierpnia wczesnym rankiem w piątek co jest dość istotne bo pozwala dotrzeć na granicę węgiersko-serbską przed kawalkadami niemieckich turków przemierzającymi tę trasę w każdy weekend. Dojechanie na granicę razem z nimi gwarantuje bowiem kilkugodzinną przerwę w podróży co spotkało mnie rok wcześnie w trakcie wyjazdu do Grecji.
Jako że człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach tym razem tak zaplanowałem wyjazd, aby na tę granicę dojechać najpóźniej około 14-tej. Przejazd przez Słowację i Węgry odbyłem standardową trasą przez Bratysławę, Budapeszt potem na Roszke. Po 40 minutach oczekiwania na granicy byliśmy w Serbii i potem autostradą w kierunku Belgradu. Rok wcześniej jadąc do Grecji jechałem południową obwodnicą Belgradu i nie był to dobry wybór. Jazda w nieustannym korku 30-50 km na godzinę była męczarnią. Teraz zdecydowałem o przejeździe przez centrum i był to lepszy wybór bo pomimo kilku zwężeń (z powodu nieustającego remontu) czas przejazdu był krótszy o ok. pół godziny. Potem już tylko odcinek do Nis, gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel o wdzięcznej nazwie Good Night. Hotel jest położony ok 15 minut piechotą od centrum i za tę cenę (45 euro za 3-osobowy pokój ) jest niezły. Pochodziłem też po samym mieście bo zapomnieliśmy leków i trzeba było odwiedzić miejscowe apteki ( dobrze wyposażone , większość leków bez recepty, taniej niż u nas i można bez problemu płacić kartą ) aby uzupełnić naszą apteczkę. Choć to jedno z największych miast Serbii na nas zrobiło wrażenie sennego miasteczka, spokojnie i cicho nawet w samym centrum. A taki był widok z okna hotelu.
Rankiem ruszyliśmy dalej, celem był Istanbul z krótką zaplanowaną wizytą po drodze w Edirne. Część podróży przez Bułgarię przebiegła bez większych problemów (drogi nawet niezłe, spodziewałem się gorszych), no nie licząc prób wyłudzenia większej ilości cashu na ichniejszych stacjach benzynowych, które są na europejskim poziomie, ale widać nie wszyscy mieszkańcy jeszcze do tego poziomu dorośli. Polegało to na tym, że płacąc kartą przed przeliczeniem ich waluty na euro w cudowny sposób zwiększyła się ilość kosztów za zatankowane paliwo.Na następnej stacji postanowiłem więc płacić w euro i tutaj też miła pani przeliczyła mi euro po zawyżonym o 20 % kursie. Po zwróceniu uwagi sprzedawcy od razu "zauważali" swój błąd.
Uwaga należy zatankować do pełna przed granicą bo tureckie ceny paliwa powalają na kolana, są chyba najwyższe w Europie. Przejazd granicy grecko-tureckiej odbył się bez większych zakłóceń, a jedyne zdziwienie wywołała u mnie trzystopniowa granica po stronie tureckiej i sprawdzanie na każdym punkcie tych samych dokumentów. Uwaga trzeba dokupić wizy.
Choć jesteśmy wieloletnimi podróżnikami samochodem po Europie to wyjazd do Turcji wywoływał trochę więcej emocji bo tak naprawdę nie wiedzieliśmy czego spodziewać. Po wjeździe do Turcji żadnych niespodzianek jednak nie było i po klikudziesięciu minutach byliśmy w Edirne. Po krótkim poszukiwaniu znaleźliśmy dosyć duży parking obok kompleksu meczetowego Selimiye. Nim zdążyliśmy wysiąść już okrążyły nas 3 starszej daty turczynki, które usiłowały nam sprzedać jakieś chusty, obrusy itp . Trudno było się ich pozbyć.
Pierwszy kontakt z miastem Tureckim był nad wyraz pozytywny zarówno co do miejsc do zwiedzania jak i co do samego miasta. Powiem więcej przeżyliśmy pierwszy pozytywny szok szczególnie co do czystości w mieście (no ale to jednak była jeszcze europa ).
Kilka zdjęć :
Meczet Selimiye zaprojektowany ok 1570 rprzez najsłynniejszego osmańskiego architekta Sinana
Warte zobaczenia są też dwa inne meczety Uc Serefeli Camli i Eski Cami. Oczywiście wchodzimy do środka odpowiednio ubrani i bez butów. A tak wyglądała główna ulica miasta. Ogólnie miasto zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie.
Mieliśmy zamiar tak ułożyć podróż, aby dojechać do Istanbulu w dzień, niestety ( czy stety ) uroki Edirne sprawiły, że do Istanbulu dojeżdżaliśmy gdy zapadły już ciemności, a rozmiar tego miasta i ilość pasów na drodze (np w pewnym momencie 8 pasów w jedną stronę ) sprawiła, że ciśnienie rosło z każdą minutą. Ale o tym już w kolejnej części.