ALANYA - OLUDENIZOpuszczamy Alanyę kierując się do Oludeniz, gdzie mamy w planie spędzić kolejne 5 nocy. Mieliśmy tam dotrzeć wieczorem ok. 21. jednak jak się okazało był to dzień pełen niespodzianek co spowodowało, że w tej dobie do Oludeniz nie dotarliśmy. Ale po kolei.
Droga w całości biegnie wzdłuż wybrzeża, około 430 kilometrów, szczególnie ładnie położona jest druga część trasy, jednak prędkość przejazdu jest tu znacznie ograniczona.
Pierwszy przystanek to Aspendos. Ponoć najlepiej zachowany na świecie starożytny amfiteatr, pojemność aż 15 tys miejsc. Docieramy o wpół do dziewiątej, jeszcze zamknięte bo otwierają o 9-tej. Parkujemy na ogromnym parkingu na skraju pod drzewem, o dziwo parking bezpłatny albo też byliśmy tak wcześnie, że parkingowy jeszcze nie dotarł. Wewnątrz spędzamy pół godziny. Amfiteatrów widziałem parę w swoim życiu i ten robi wrażenie. Scena jest przygotowana pod aktualne wydarzenia operowe. Potem jeszcze wchodzimy na wzgórze i schodzimy z drugiej strony amfiteatru. Tam dziura w płocie i "oszczędni" mogą wejść za darmo.
Wracamy na parking i ... w przedniej lewej oponie zero powietrza. Teraz muszę wrócić z moją opowieścią na 10 dni przed wyjazdem. Przejeżdżając przez dziurę w drodze wypełnioną kamieniami słyszę syk, wysiadam z auta patrzę w oponie zdecydowanie ubyło powietrza. Podjeżdżam na pierwszą stację, sprawdzam ciśnienie jest około 0,8 zamiast 2,2. Dopompowuję i jeżdżę kolejne kilka dni. Nic się nie dzieje. Mając przed sobą tak daleką podróż udaję się do serwisu firmowego. Dodać muszę, że jestem klientem firmy R. od 12 lat, ze wszystkimi okresowymi przeglądami. Informuję, że wyjeżdżam do Turcji i proszę o sprawdzenie opony. Wjeżdżam autem i po 5 minutach słyszę, że ciśnienie w obu przednich oponach jest to samo i wszystko jest ok.
Wracam teraz na parking do Aspendos. Po pierwszym szoku, wyciągam z bagażnika podnośnik, który w tym samochodzie jest miniaturowy i próbuję odkręcić koło, jedna ze śrub za cholerę nie chce puścić. Po chwili podchodzi do nas taksówkarz, który zaparkował obok. Przynosi swój, większy klucz i po chwili odkręca śrubę, wyjmuje koło, potem sam nakłada i zakręca koło zapasowe. Na odchodne pyta skąd jesteśmy, odpowiadamy Polska, on na to, że Polska good people, serdecznie dziękujemy i wyjeżdżamy szukać warsztatu bo według instrukcji z tym kołem zapasowym za daleko się nie zajedzie. Jak się później okazało warsztatów samochodowych w Turcji nie brakuje, więc już po przejechaniu 10 km takowy odnajdujemy. Mechanik razem z nami sprawdza oponę i odnajdujemy wbity gwóźdź. Szef warsztatu szybko z tym sobie radzi, wulkanizacja, ponowna zamiana kół i jedziemy dalej nie przeczuwając, że większa "przygoda" dopiero przed nami.
Kolejny przystanek na trasie to Antalya. Tu zatrzymujemy się najpierw przy wodospadach
wędkarz pod wodospadem
potem na starym mieście.
po tym psie nie przejechał walec, po prostu odpoczywa
Antalya nie zrobiła na nas piorunującego wrażenia, to zdecydowanie za duże miasto jak na nasze przyzwyczajenia spędzenia urlopu.
Ognie Chimery.Od głównej drogi trzeba kierować się na miejscowość (wieś) Cirali. Droga jest kręta i wąska. Całe Cirali to domy wzdłuż drogi, parę sklepów i gdzieś tam chyba jest też hotel. Po przejechaniu wsi, skręcamy w lewo. Tu po kilkuset metrach kończy się asfalt, dalej droga z wysypanego kamienia. Im dalej to kamienie większe. Wreszcie parking, bezpłatny. Oczywiście, aby wejść na górę potrzebny bilet, niedrogi. Podejście trwa około pół godziny, czasami jest dosyć stromo, a że upał tego dnia duży wejście okupione jest dużą ilością potu. Ognie palą się tu od czasów starożytnych, według mitologii greckiej Chimera to potwór ziejący ogniem, tak naprawdę to miejsce wypływu gazu ziemnego, który ulega samozapłonowi. Zdecydowanie polecam to miejsce wieczorem, wtedy wrażenia są na pewno o wiele większe, gdy góra płonie w wielu miejscach.
Kolejny przystanek to Myra ( 5 minut od Demre). To co zostało ze świetności tego licyjskiego miasta to głównie grobowce wykute w skale. Kiedyś pełniła ważną rolę, bywali tu cesarze, od XI wieku opustoszało. Nie wiem czemu to zawdzięczać, ale wszyscy napotkani ludzie mówili po rosyjsku, ci ze straganów też.
To miał być ostatni przystanek, teraz kierunek Oludeniz. Powoli zachodzi słońce, widoki wspaniałe, jedziemy po wysokich skałach, w dole morze, zatoczki, także plaże. To już połowa września więc dość szybko robi się ciemno. Tak jak już wcześniej się zdarzało, także na tym odcinku kilkanaście razy trafiamy na jak go nazwaliśmy "turecki" sposób remontu dróg, czyli wysypane kamyczki, większe i mniejsze. To powoduje, że na licznych zakrętach trzeba mocno zwalniać i odsuwać się na skraj drogi bo w innym przypadku samochody z naprzeciwka obijają skutecznie karoserię. Na szczęście ruch nie jest tu duży. Jazda po kamyczkach ma to do siebie, że powoduje duży hałas do czego już się przyzwyczailiśmy. Nie dziwi więc nas to, że przez 1,2 kilometry ten hałas się nieco wzmaga. W pewnym momencie robi się jednak tak duży, że zaniepokoiło mnie to. Zwalniam, podjeżdżam do brzegu jezdni, bo na pobocze nie da się wjechać z uwagi na skały, włączam światła awaryjne, wysiadam i widzę w ciemnościach dziwnie nieokrągłe koło. Biorę latarkę i to co zobaczyłem mnie przeraziło. O oponie trudno już było mówić, z boku wystawały różne gumowe strzępy, smród spalonej gumy, wszystko tak gorące, że nie da się dotknąć. Jesteśmy w górach w Turcji, godzina 22.00, ciemności egipskie, z drogi nie da się zjechać, za nami zakręt, przed nami zakręt. Już widzę oczyma wyobraźni jak rozpędzony turecki tir wbija się w nas. Rozstawiamy z przodu i z tyłu trójkąty ostrzegawcze. Teraz wiem po co od 7 lat wożę trzy kamizelki odblaskowe. Zabieram się do podniesienia auta i pojawia się kłopocik. Przy próbie podniesienia nasz rewelacyjny firmowy podnośnik ślizga się po kamyczkach, które tutaj są wbite w asfalt i są wyjątkowo duże, wreszcie przewraca się. Aby go wydostać trzeba go odkręcić co przy jego nachyleniu nie jest łatwe. Druga próba i ten sam efekt. Za trzecim razem auto się nieco podnosi, po chwili podnośnik się znowu ześlizguje, auto opada. I to już koniec tej zabawy, żadna siła nie jest w stanie wydobyć go spod samochodu. Nie wiem ile to wszystko trwało bo straciłem poczucie czasu. W międzyczasie przejechały chyba tylko 2 samochody. Stoimy i myślimy co dalej, spędzenie nocy w tym miejscu nie brzmi zachęcająco, zastanawiamy się gdzie zadzwonić, chyba do Polski na numer ubezpieczyciela co pewnie i tak nie spowoduje szybkiej stąd ewakuacji. nawet nie wiemy dokładnie gdzie jesteśmy ( potem okazało się, że byliśmy w okolicach Kas ). Co do zatrzymywania przejeżdżającego samochodu mam mieszane uczucia, pomimo że w Turcji nie spotkałem się dotąd z jakąkolwiek agresją to jednak to pustkowie i noc robią swoje, jestem w końcu z żoną i córką. Po kolejnych kilkunastu albo kilkudziesięciu minutach zatrzymuje się przejeżdżający samochód, coś podobnego do naszego starego Żuka. Wysiada młody Turek pytając co się stało, mówi dość dobrze po angielsku. Po naszym wyjaśnieniu przynosi ogromny podnośnik, 2 duże kamienie i po chwili auto jest w górze, koło można odkręcać. Turek nie pozwala mi jednak wymienić koła, najpierw sam odkręca zniszczone brudząc się przy tym po łokcie, potem dokręca zapasowe, mówi goodbay i odjeżdża. Przy tym całym zamieszaniu nawet nie wiem czy zdążyłem mu podziękować.
Pomimo tego, że do przejechania mamy jeszcze ponad 100 km koło zapasowe musi wytrzymać.
Dojeżdżamy do Oludeniz zdrowo po północy, nawet nie wiem która była godzina. To co pozostanie w pamięci tego dnia to bezinteresowna pomoc nieznajomych Turków.
Rankiem poszukiwanie warsztatu celem zakupu nowych opon.