Zaraz po wjeździe do Turcji na pierwszej stacji benzynowej zakupiliśmy kartę KGS dzięki której płaciliśmy później za autostrady (osobny sklepik z dużym napisem KGS). Można ją doładowywać na stacjach benzynowych (np. Shell), ale parę razy zdarzyło mi się, że stacja nie miała takiej usługi. Przy wjeździe na dany odcinek autostrady urządzenie skanujące sprawdzało ile jest środków na karcie i rejestrowało miejsce wjazdu na autostradę, gdy środków było za mało pojawiał się odpowiedni znak (tyle, że nie wiem co działo się jak ktoś nie reagował na to, bo mnie taki znak się pojawił i pojechałem dalej bo przecież wrócić się nie da).
Karta jest potrzebna też przy wjeździe na most łączący Europę i Azję.
No i jesteśmy w AZJI. Spodziewam się wreszcie innego świata. A tymczasem .... obok autostrady co kilka kilometrów dobrze nam znane blokowiska, to chyba jakieś jaja. Różnią się od naszych tym, że są całkiem nowe i w każdej grupie budynków wewnątrz osiedla jest basen. Takich nowych osiedli spotykamy od Stambułu do Ankary co najmniej kilkanaście. Powstają one w różnych dziwnych miejscach, na pustkowiach, na górkach. Ciekawe jak oni to finansują i skąd ludzie mają tyle środków na zakup tych mieszkań.
Po "nacieszeniu" oczy widokiem bloków jedziemy dalej. Powoli krajobraz zaczyna się zmieniać, ale na razie Azji nie czujemy. Mijamy stolicę Ankarę w dość dużej jednak odległości, widać tylko przedmieścia. Po około 7 godzinach jazdy od Stambułu docieramy do pierwszego dziś celu jeziora Tuz Golu. Pierwszy widok nie jest powalający, widać sam początek jeziora, ale zamiast pięknej bieli widzimy sól pomieszaną z błotkiem. Tak jest jednak tylko na początku potem jest już coraz lepiej. Jest kilka miejsc z parkingami wzdłuż jeziora z których można dojść do brzegu i pochodzić po samym jeziorze. Mniej więcej w połowie długości jeziora jest dość duży parking (praktycznie przy samym brzegu), są także kramiki z pamiątkami, można także coś zjeść i się napić. Tutaj odbyliśmy godzinny spacer po solnej tafli jeziora. Według statystyk powierzchnia jeziora jest zmienna w zależności od pory roku i waha się od 1600 do 2500 kilometrów kwadratowych, a zasolenie wody wynosi 33 procent czyli więcej niż Morze Martwe. We wrześniu wody jest tam jak na lekarstwo i pozostała głównie sól, można chodzić boso i leczyć stopy. Wygląda to wszystko bajecznie i wszystkim polecam solny spacer. My zatrzymaliśmy się dodatkowo na końcu jeziora, gdzie także jest niewielki parking i tutaj ludzi nie było już wcale. Trzeba przejść w dół około 200m ale widoki zdecydowanie najpiękniejsze. Wprawdzie nie można od brzegu oddalać się za daleko ponieważ było tutaj dużo więcej wody, ale za to tworzy ona w połączeniu z bielą soli i piekącym słońcem fantastyczne widoki.
Tak wyglądało to zejście na końcu jeziorka, teoretycznie można zjechać ale ja nie ryzykowałem.
Stąd kierujemy się do Goreme, gdzie mamy spędzić kolejne 4 dni. Droga jest nieco gorsza, ale znając polskie realia narzekać nie mamy prawa.
Wjeżdżamy do Kapadocji i odtąd już wszystko cieszy nasze oczy, jest pięknie, jest cudownie. Pierwszy rzut oka na Goreme przy zachodzącym słońcu.
Jesteśmy w miejscu naszego noclegu, do głównej ulicy Goreme 50 metrów. Za cztery noce ze śniadaniem zapłaciliśmy 180 euro. Całe Goreme zbudowane jest na skałach i w skałach. Nasz pokój wygląda tak i jak widać jest w "kapadockim" skalnym stylu.
A tak wygląda otoczenie widziane z progu naszego pokoju, bajecznie. Po prawej taras na którym jedliśmy śniadania. Dla potrzebujących dostępu do świata był też internet wi-fi. Atmosfera rodzinna, posiłki przygotowuje starsza pani ze swoim wnukiem. Drugi wnuk mówiący po angielsku załatwia wszystkie formalności, pomaga, a nawet któregoś ranka umył nam auto, które powoli po jazdach na kapadockich trasach zmieniało barwę z granatowej na białą. Co ciekawe obok turystycznych apartamentów po niektórych podwórkach chodzą sobie kury. Ta swojska turecka atmosfera i otoczenie tworzą niezapomniane wrażenia.
Po przyjeździe wieczorem wybieramy się na pierwszą krótką wycieczkę po Goreme i na pierwszy posiłek. Restauracje bardzo ciekawie wyglądają, a nocne Goreme zachwyca. Hotele w skałach, ulice w skałach i te światła z wykutych okiennic.
Od jutra wyruszamy na podbój Kapadocji.