Przedostatni dzień pobytu. Sv. Jure.
Łypię tęsknie na masyw Biokova. Cholera - miałem tam wjechać. Po co tak długo zwlekałem.
Rano masyw zachmurzony. Idziemy na plażę, tak jak w zwykłym dniu świstaka, potem zejście na sjestę na kwaterę.
Schodzimy - ładna pogoda nad Biokovem - pytam żony czy jedzie - nie ma mowy - słyszę.
Cóż - zdarzyło się przejechać kawałek po Górnym Tucepi i wystraszyła się nie na żarty.
To moja ostatnia szansa. Jadę sam. Aparat foto zepsuty - trudno komórka go zastąpi.
Wyjeżdżam z kwatery punkt 13.00. Jest upał - 33 w cieniu. Za 3 godziny powinienem wrócić. Mam do pokonania 27 km w jedną stronę. Wio.
Ruszam moim tajnym szlakiem z końca Tucepi. Mieszkanie na czerwono, mało uczęszczany szlak na Biokovo (to taka zwykła miejscowa dróżka) na zielono. W górnej części łączy się z drogą do parku Biokovo z Makarskiej. Zaraz za końcem kartki wjeżdża się już do parku. Myto -> 35 kun/osobę.
Po godzinie na zdjęciu można zorientować się ile czasu zajęły poszczególne kawałki.
Obawiam się zarówno drogi jak i samochodu. Dodam nieskromnie że mam lęk wysokości.
Jednak w samochodzie jakoś łagodnie go znoszę. Natomiast cierpnie mi skóra, gdy prawe koła mają zjechać na pobocze, którego już nie dostrzegam.
Pierwszy postój na punkcie widokowym widocznym z Tucepi.
Niecałe 1000 m. npm. Uff. Jakoś poszło. Początek spoko, można się swobodnie mijać aż do linii, w której kończy się las. Potem już praktycznie tylko na mijankach.
Wychodzę z samochodu - pięknie. To jest taki widok o jaki mi chodziło przed wyjazdem. Obok samochodu niespodzianka - stadko koni.
W dole Adriatyk. Piękne miejsce. Do tej pory widziałem z Tucepi Hvar i Brac. Teraz widać Peljescac i Korculę. Co za widok. Szkoda że aparat się zchrzanił. Robię komórką co mogę. Kilkanaście zdjęć, wytnie się te najgorsze.
Szkoda że jadę sam. Po drodze właściwie wszystko nadaje się do fotografowania. Ruszam dalej. Powoli przepaście nad Adriatykiem zamieniają się w przepaście wśród okolicznych górek.
Krajobraz jakby księżycowy. O tak - kocham góry. Kolejny punkt widokowy - nawet knajpka jakaś malutka i WC. No proszę.
Wychodzę na skraj i podziwiam widoki z coraz wyższego pułapu. Oj robi się coraz cudowniej. Pogoda dobra, chmury nie przeszkadzają.
Zerkam na termometr - i tu zaskoczenie : 30 st. C. Byłem przekonany że będzie chłodniej. Adrenalinę dosłownie czuję jak płynie przez organizm. Robi się coraz wyżej i coraz straszniej. Pod stopami Podgora, Tucepi, Makarska.
Okaże się potem że to już mój ostatni postój. Z bijącym sercem ruszam dalej. Miałem chwilę zawahania czy wjeżdżać - może dam sobie już spokój - nie nie. Dawaj - nie wiadomo kiedy tu znowu przyjedziesz. Jest już tak blisko. Mało ludzi. Część rezygnuje na pierwszym postoju, część na drugim, część idzie pieszo. Jest daleko. Wjeżdżam ciągle na pierwszym czasami drugim biegu. Zdarzają się chwilę że na moment wrzucę trójkę. Oj rzadko. Mijałem w sumie ok. 8-10 samochodów i grupkę piechurów. Raz na lusterka, kilka razy cofałem do zatoczki, czasami mnie przepuszczano. W pewnym momencie dostrzegam wierzchołek góry z wieżą metalową. Kurcze - jak jeszcze wysoko. Ale nic to - udało się. Wysiadam i jestem już zauroczony. Tak, warto było. Jest pięknie.
Z jednej strony Adriatyk. Hvar, Peljesac, Korcula, Brac, Omis. Na drugim zdjęciu od końca w górnej środkowej części - Split. Jednak nawet lornetką go nie dostrzegam. Nie ta przejrzystość dzisiaj powietrza. Za plecami Bośnia ze swoimi pagórkami i pagórami. Nie wiadomo na co najpierw patrzeć.
Ehhh ... rozmarzyłem się. Pora wracać. Wjazd zajął mi 1:45 h. Zjechałem w tempie ekspresowym - coś ok. 35-40 minut.
Teraz, po powrocie mogę stwierdzić że najtrudniejszy odcinek (pod względem stromizny podjazdu) okazał się:
... i tu zaskoczenie : mój zielony szlaczek dróżką na końcu Tucepi. Ten, którym jechałem wcześniej z żoną. Tam były miejscami naprawdę ostre podjazdy. Dobrze że wiódł przez gaj oliwny - nie było widać przepaści i wysokości. Porośnięte zbocza łagodzą odczucia.
Ogólnie trasa przepiękna widokowo. Warto wjechać choćby na pierwszy fragment drogi. Jest całkiem blisko. Wystarczy jakieś 30-35 minut lub jeszcze mniej. Przypomina troszkę wjazd do Górnej Breli.
Po powrocie na kwaterę długo unosił się jeszcze swąd hamulców.
Miałem pietra, że spaliłem przed drogą powrotną. Szczęściem przegrzały się tylko. Teraz mogę wracać - pomyślałem cichutko.
To już będzie koniec mojej relacji. Pozwolę sobie jeszcze na koniec w kolejnym poście umieścić garść luźnych uwag i spostrzeżeń ...