Wybaczcie przerwę, ale widzę, że dajecie radę beze mnie
A teraz wróćmy na Pag
, jest piątek, 23 lipca, godz. 9.00 schodzimy na dół, żeby spotkać się z Ireną, córką naszych gospodarzy. Razem udajemy się do portu, witamy z czekającym na nas jej ojcem, wsiadamy do zgrabnej łodzi z silnikiem i małą kabiną i opuszczamy Pag i Mandre...
Irena staje za sterami
i kierujemy się na wysepkę Maun, chcemy zdążyć przed innymi z kąpielą w ponoć uroczym miejscu z płytką wodą.
Dzięki temu, że Irena mówi perfekcyjnie po angielsku, a bardzo dobrze po niemiecku oboje z mężem możemy swobodnie z nią rozmawiać.
Szybko docieramy na miejsce. Osoby, które były w Mandre z pewnością nie raz wpatrywały się w wysepkę Maun, pewnie kojarzą, że na jej "prawym" krańcu stoi budynek, a wysepka jest w tym miejscu taka bardzo "cieniutka". Może będzie to widać na powiększeniu zdjęcia z naszego widoku z okna:
Za tym krańcem wyspy Maun jest nasze dzisiejsze, rajskie "kąpielisko"
"Parkujemy" kilkadziesiąt metrów od brzegu i wyskakujemy do cudnej, krystalicznie czystej wody. Sięga nam ona do pasa, a dno jest przyjemnie mięciutkie i piaszczyste.
Rozpływamy się każdy w swoją stronę i rozkoszujemy absolutną ciszą, cudowną ciepłą wodą i tym, że jesteśmy tu zupełnie sami. Na wyspie nie ma ma dróg, nie ma domów, nie ma ludzi.... tzn, dom jest, jeden, postawiony jakieś 20 lat temu i nigdy nie zamieszkały, jest wybetonowany podjazd dla łodzi i kawałek drogi do domu... to wszystko. I ta cisza.....