Jesteśmy w Mandre, znajome uliczki szybko doprowadzają nas pod dom Mariji. Szybciutko biegniemy do środka... jest i nasza gospodyni, wita nas promiennym uśmiechem, wracamy jak do domu. Radości nie ma końca, Marija dziwi się jak bardzo nasza córka urosła, fakt jest już większa od niej. Moja radość rośnie, gdy Marija pokazuje nam nasz apartament, to ten sam... nasz apartament z zeszłego roku. Wychodzę na taras, nawet mewa "jak siedziała tak siedzi" na kominie. Nic się nie zmieniło... znajomy widok na morze, na wyspy, tak chciałam, żeby to był ten sam apartament, ten na najwyższym piętrze i jest.
Pierwszy dzień na Pagu spędzamy odwiedzając znajome zakątki, na lewo od naszego domu. Idziemy więc najpierw popływać i poplażować na plażę w zatoczce Mala Mandra, ta plaża w 2006 roku otrzymała Błękitną Flagę, teraz nie ma ani tablicy, ani prysznica... coś nie tak? Cóż... i tak nie będziemy tu więcej przychodzić, raz wystarczy...
Po krótkim plażowaniu idziemy na spacer , chcemy sprawdzić, czy żółwie, które widywaliśmy w zeszłym roku dalej są tam gdzie były... no i podziwiamy słynne już na forum krzewy i kwiaty w ogrodach...
Są, żółwie są tam gdzie były... czas zdaje się stać w miejscu, tak jakbyśmy nie wyjechali wcale, a przecież minął rok
Niedaleko żółwi zostajemy na małe plażowanie, mąż z córą jak zwykle szperają między kamieniami w poszukiwaniu cudów przeróżnych, które ja potem podziwiam.
"witaj krabiku, zaraz Cię wypuszczą, uśmiech proszę"
Jeszcze tylko wyczekiwana od roku kolacja w konobie Bonaca , ziemniaczki z blitvą, kalmary, ryba, mięso z grilla... i te pyszne frytki ze skórką, tu też nic się nie zmieniło, potem lody i arbuz ze straganu... i już marzy nam się miód z szałwii i 'zagrebacki sir' na śniadanie, czas więc jeszcze na szybkie zakupy. Ech, jak dobrze znów tu być...