Spoglądamy w niebo - wciąż grozi ulewą, ale może zdążymy jeszcze na coś rzucić okiem? Niedaleko stąd są ruiny zamku Żużemberk. To co - jedziemy? Jedziemy!
Wskakujemy do wozu i opuszczamy Sticną. Przecinamy autostradę z Lublany i zjeżdżamy do doliny rzeki Krka. Znów nazwa, która się powtarza, ale ta Krka uchodzi do Sawy, tuż przed granicą słoweńsko-chorwacką. Będziemy tędy później wracać, ale na razie jedziemy kilkanaście kilometrów wzdłuż rzeki, w kierunku południowo-wschodnim, raz po raz spoglądając w coraz groźniejsze niebo. Ulewa wisi w powietrzu, ale wciąż nie dosięga ziemi.
Dojeżdżamy na miejsce. Parkujemy pod samym zamkiem, zastanawiając się, czy jeszcze zdążymy zajrzeć do środka. Owszem, okazuje się, że brama jest otwarta, a w środku jeszcze widać ludzi. Wchodzimy więc i my. Wewnątrz najwyraźniej jakieś przygotowania, zapewne do występu - jakaś estrada, rozstawianie urządzeń, głośne rozmowy, wskazywanie w różne kąty. Zamek został zniszczony wieloma nalotami w czasie II wojny światowej i jest aktualnie częściowo odrestaurowywany. Od ulicy baszty prezentowały się całkiem przyzwoicie, ale w środku zbyt wiele do oglądania nie ma. Przechodzimy drewnianymi pomostami, zaglądamy tu i ówdzie - ciekawie w wielkim otworze okiennym prezentuje się kościół na przeciwległym brzegu rzeki.
Widzimy jakąś panią zamiatająca podest, więc się cofamy by nie przeszkadzać. Ale nie - pani zaprasza gestem ręki. Proszę, proszę, wejdźcie macie świeżo pozamiatane. Uśmiechamy się do pani i wchodzimy do baszty. Stąd jest chyba najlepszy widok - zarówno na mury zewnętrzne, jak i na dolinę Krki oraz na sąsiednią, zarośniętą prawie całkowicie basztę i zrujnowane wnętrze zamku. Opuszczamy potężną niegdyś, średniowieczną twierdzę i zjeżdżamy do jej stóp, spodziewając się, iż od strony rzeki powinna się imponująco prezentować. Rzeczywiście, jej wygląd stąd nie zdradza skali zniszczeń wewnątrz.
Z burych chmur zaczyna w końcu padać. Najpierw rzadkie, potem coraz gęstsze krople. Nie ma czasu do stracenia - wskakujemy do wozu i pochylamy się nad mapą. Jedyne, co nam dzisiaj w planie jeszcze zostało, to znaleźć miejsce na nocleg.
No cóż, w tej chwili mocno pada - warunki niezbyt sprzyjające wieczornym przygotowaniom - więc można by ten czas wykorzystać na przejazd w kierunku pierwszego jutrzejszego celu. A więc, kierunek Lublana. Wracamy najpierw tą samą drogą, którą tu dotarliśmy, tym razem jadąc w górę rzeki Krka. Mijamy skrzyżowanie, na którym dobiliśmy do tej trasy i kontynuujemy w kierunku Lublany trasą 647. Mijamy miejsce, gdzie Krka bierze swój początek. Jak wiele rzek w tym rejonie, również ona zalicza się do zjawisk krasowych. Wypływa z jaskini o tej samej nazwie, z niewielkiego jeziora syfonowego, którego stałym mieszkańcem jest ten sam ewenement natury, kojarzony częściej ze słynniejszymi jaskiniami Słowenii - Odmieniec jaskiniowy, Proteus Anguinus.
Asfalt się nagle kończy i droga zwęża. Już nas to tym razem nie dziwi. Zaczynamy się przyzwyczajać do specyficznych nawierzchni tutejszych dróg. Jak to było w przewodniku napisane? Słowenia - kraj dobrych dróg, dobrze oznaczonych. Cóż, niech będzie. Wszystko jest względne. Nawet nam na rękę, że droga niezbyt przelotowa. Rozglądamy się za jakimś zjazdem. Jest! Jakaś boczna droga wiedzie w lewo. Wjeżdżamy stromo w las - kolejne rozgałęzienie, skręt w lewo i jeszcze trochę w górę. Oby tylko się nie okazało, że będę musiał tędy zjeżdżać tyłem; mam nadzieję, że przynajmniej jakieś miejsce do nawrócenia znajdę.
Wtem wjeżdżamy na szeroką polanę, na całkiem sporym wypłaszczeniu górskiego zbocza. Patrzymy na siebie - może być? Coraz rzadsze krople deszczu skłaniają mnie do opuszczenia samochodu i krótkiego rozpoznania terenu. Możemy tu stać - dalej droga nie wygląda na przejezdną, raczej nikt nas tu niepokoił nie będzie. Na niebie pojawia się błękit i mokro jest już tylko pod drzewami - trzecia faza deszczu. Zatem klamka zapadła - dzisiaj śpimy tutaj.
Mapka przejazdu na trasie: Celje - Zuzemberk.
D - Bogensperk
E - Sticna