Bea pokazuje palcem na mapie: Bogensperk. Szybka analiza trasy dojazdowej - najpierw doliną Savinji, by potem odbić na zachód. Ruszamy trasą zaznaczona jako widokowa. Widoki wprawdzie ograniczone do minimum, gdyż zbocza wzgórz zbiegają się wąsko w dolinie rzeki, ale to właśnie stanowi o uroku tej trasy. Szosa biegnie prawym brzegiem, a gdy w prawo odchodzi szosa na Litiję, postanawiamy jeszcze przedłużyć odrobinę przejazd doliną coraz węższą, o coraz bardziej stromo opadających stokach wąwozu. Szkoda tylko, że nie ma gdzie postawić na chwilę samochodu, by na spokojnie przyjrzeć się uroczemu przełomowi rzeki.
W miejscu, gdzie Savinja wpada do Savy, przejeżdżamy na lewy brzeg, a dolina nieco się rozszerza. W Radece robimy małe zakupy w przydrożnym markecie i po powrocie na prawą stronę rzeki zatrzymujemy się nad samą wodą na mały piknik. Trzeba szybko zjeść zakupioną właśnie sporą paczkę lodów i wypić kolejną kawę, a ławka przy nadrzecznym bulwarze spacerowym świetnie się do tego celu nadaje.
Teraz obieramy kierunek zachodni, by szybko skonstatować, że trasa 330 - na mapie taka wygładzona - jest w istocie naszpikowana ostrymi zakrętami, co spowalnia znacznie tempo podróży. Wkrótce jedziemy jeszcze wolniej, gdyż kończy się asfalt i długi podjazd na przełęcz kontynuujemy już droga szutrową. Tak osiągamy wieś Velika Preska, skąd w dół sprowadza nas kilka serpentyn. Pojawia się po chwili asfalt, a my nie dojeżdżając do leżącej nad Savą Litiji, skręcamy na południe, przekraczając niewielką rzeczkę Reka. To nie jest jeszcze ta słynna Reka, która znikając pod ziemią, "po angielsku" opuszcza teren Słowenii - najwyraźniej z braku lepszych pomysłów, co jakiś czas rzeka nazywana jest po prostu Rzeka.
Stąd krótkim, stromym podjazdem docieramy na zielone wzgórza i zjeżdżamy na parking przy metalowym ogrodzeniu, za którym wznosi się nasza kolejna atrakcja. Mamy obawy, czy zwiedzanie nie skończy się przy samym parkanie - dochodzi już przecież siódma wieczór. Do środka nie musimy wchodzić, ale szkoda by było, gdybyśmy nie mogli się przyjrzeć bliżej samej budowli. Na szczęście furtka jest uchylona i bez przeszkód wchodzimy na teren zamku Bogensperk.
Już od wejścia zachwyca nas jego nakryta czerwonym dachem jasna bryła, której kontrast z ciemnoniebieskimi chmurami w tle podkreślają padające nań promienie słońca. Lewa baszta - patrząc od wejścia - zbudowana jest na planie koła, podczas gdy podstawą prawej jest prostokąt. Wprawdzie w pierwszej chwili gotów byłbym powiedzieć że to kwadrat, ale w miarę jak okrążamy pałac, ściany ukazują się we właściwych proporcjach.
Renesansowy zamek, zbudowany na początku XVI w. przez arystokratyczną rodzinę Wagenów odkupił w 1672r. Janez Vajkard Valvasor - autor monumentalnego dzieła "Chwała Księstwa Carnioli". Księga ta przez długi czas była podstawowym źródłem informacji na temat słoweńskiej historii, geografii, kultury i folkloru. Valvasor nie tylko sporządził dokładne mapy terenu, ale objaśnił mechanizm powstawania i zanikania rzek i jezior na terenie krasowym.
W zamku mieści się muzeum jemu poświęcone, są także wystawione stroje ludowe oraz przedmioty związane z medycyną ludową oraz przesądami. Można tam znaleźć receptury na odczynianie uroków, czerwone krzyże przeciw czarownicom, talizmany przynoszące szczęście - może jednak szkoda, że tak późno tu przybyliśmy. Pozostaje nam obejście zamku. Okazuje się, że kolejna baszta znów jest okrągła, a czwarta... No właśnie, gdzie czwarta? Otóż, spaliła się w czasach Valvasora i nie została nigdy odbudowana. Sam mistrz popadł w takie długi związane z wydaniem swojego epokowego dzieła, że musiał sprzedać zamek i zmarł wkrótce w znacznie skromniejszej rezydencji, nie doczekawszy efektów dzieła swego życia.
My z kolei doczekujemy pierwszych, rzadkich jeszcze, ale grubych kropli deszczu. Żegnamy pospiesznie Bogensperk i wskakujemy do auta. Dalsza trasa wiedzie jeszcze trochę w kierunku południowym, ale już po chwili skręcamy w prawo i dojeżdżamy do Sticnej. To, co nas tu sprowadza, to Stiski samostan - najstarszy klasztor na ziemiach słoweńskich.
Cystersi założyli tu opactwo już w 1136r, a więc zaledwie w 40 lat po ustanowieniu zakonu. Niestety, zdajemy sobie sprawę, że o tej porze to już tylko z zewnątrz możemy na niego spojrzeć. Wprawdzie akurat oświetlenie jest niesamowite - deszcz nie pada, połowa nieba nakryta granatowymi chmurami, a chylące się nisko ku zachodowi słońce świeci już niemal prostopadle w ściany klasztoru - to jednak trochę nam żal, że nie możemy zobaczyć klasztornych krużganków, będących mieszanką stylu romańskiego i wczesnego gotyku.
Same wnętrza z prezentowaną tam kolekcją mniej nas interesują. Owszem, zawsze przyjemnie spojrzeć na kształtny, kobiecy biust, zwłaszcza kiedy podany jest on niemalże na tacy - ale tę tacę wolę interpretować w przenośni. Nie jestem przekonany, że zachwyciłaby mnie figurka św. Perpetuy, trzymająca tacę ze swymi odciętymi piersiami...