Poranek wita nas burymi chmurami na granatowym niebie - zresztą, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami. Jedyne, co odbiega od prognozy, to fakt, że deszcz nie pada. Jeszcze. Ale nie mamy wątpliwości - na pewno lunie. Jedyna niewiadoma, to kiedy zacznie. Zbieramy się szybko, bo może uda się cokolwiek zobaczyć, zanim na świat spadnie gęsta kurtyna deszczu. Ruszamy na południe wyspy. Baska? Czy może Stara Baska? Stara brzmi ciekawiej.
Skręcamy na Punat i droga wznosi się pośród łagodnych wzgórz, które jednak swoimi jałowymi, kamiennymi zboczami wywierają wrażenie zdecydowanie bardziej dzikie niż sielankowe. Ponadto groźnego akcentu dodaje ostry kontrast pomiędzy jasnym wapieniem, a ciemnym granatem nieba. Zaczynają spadać pierwsze, rzadkie jeszcze krople deszczu. Tylko gdzieś w dali przebłyskują pogodniejsze fragmenty nieba. Zresztą, sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie - jeszcze przed momentem jaśniej było po stronie Cresu i Istrii, a już po chwili to właśnie tam zbierają się obłoczne działa najcięższego kalibru.
Dojeżdżamy do Starej Baski i zatrzymujemy się w małym porcie. Mimo, iż stopniowo wzrasta gęstość wody w powietrzu, wyskakuję na moment z samochodu. Powodem są wyładowania atmosferyczne, występujące na tyle często, że mam nadzieję na uchwycenie którejś błyskawicy obiektywem aparatu. Jakoż i udaje mi się to - najpierw jedna pokrzywiona, jaskrawa struga światła, łącząca ołowiane niebo z powierzchnią naszej planety, po chwili druga, po następnej chwili... wskakuję czym prędzej do wozu, gdyż właśnie niebiański kurek z wodą został raptownie odkręcony. Uff, jak dobrze się znaleźć w suchym samochodzie.
Spoglądamy po sobie - cóż, nic więcej chyba już tutaj nie zobaczymy. Zawracam samochód i ruszamy na północ wyspy. Tym razem nie kierujemy się jednak na Krk, tylko zataczamy jeszcze małą pętlę przez Vrbnik i Dobrinj. Wprawdzie leje tak, że nie widać praktycznie nic, za to uzupełniam zbiornik paliwa, płacąc po 7,56 kuny za litr benzyny. Dojeżdżamy do głównej szosy i zmierzamy do mostu. Tuż przed nim deszcz ustaje, co wykorzystujemy szybko i rozstawiamy się ze śniadaniem. Uchodzi nam to sucho - kubki nie są uzupełniane deszczówką w miarę, jak spijamy z nich herbatę.
Nad Istrią powoli się przejaśnia, natomiast za naszymi plecami, w górach Velika Kapela nadal kotłowanina chmur. To co robimy teraz? Jak to - co? Jedziemy w te chmury! Jak ma być kaplica, to przynajmniej niech będzie Wielka Kaplica. Zwijamy majdan i opuszczamy Krk. Za mostem kierujemy się na Mrkopali. Są dwie możliwości dojazdu, ale jeden z drogowskazów opatrzony jest dopiskiem "offroad". Przy tej pogodzie? Po ulewie i przy oczekujących następnych? Nie! Bierzemy lepszą drogę, nieco dłuższą. Tymczasem aura nieco się poprawia i gdy mijamy Lokvarsko Jezero, jest nawet całkiem ładnie. Świetnie! Może dalszy ciąg tego dnia pozwoli nam jednak na zobaczenie paru interesujących miejsc.