Opuszczamy miasto, wyszukując wzrokiem drogowskazów na Rijekę. To jeszcze udaje się bez większych problemów. Wkrótce niebo granatowieje i spadają pierwsze krople deszczu. Z szosy podnoszą się tysiące drobinek mokrego brudu i trzeba uruchomić wycieraczki. Na szczęście, szosa jest w doskonałym stanie. Ale... co to?! Bramki! Cóż to za łapanka? Przecież nie jedziemy autostradą! Zjeżdżam na pobocze i próbujemy się zorientować, gdzie dokładnie jesteśmy i jakie mamy warianty dalszej drogi. Czy jest sens wnosić jakieś opłaty?..
Deszcz zalewa szyby, ale udaje się odczytać tablicę: Ucka. Ucka? A gdzież to jest?? I po co nam ta Ucka, skoro my chcemy Rijekę?.. Szukamy tej nazwy na mapie - bez efektu. No dobrze - jest przecież skorowidz. Ucka, Ucka... nie ma! Jak to możliwe?! Ale nic się na to nie poradzi - nie mamy i co nam zrobicie?
Można zjechać z głównej szosy, ale dokąd ten zjazd? W strugach ulewnego deszczu - nie, nie che mi się kombinować. Załóżmy zatem, że to jest właściwa droga, mimo iż słowa na temat Rijeki nie ma. Może tu nie lubią Rijeczan. Podjeżdżam pod bramkę, uiszczam wymaganą kwotę i znikamy w tunelu. Dopiero później zorientujemy się, że nazwa Ucka nie odnosiła się do żadnej miejscowości, tylko do górskiego pasma, od którego tunel wziął swoją nazwę. No cóż, tego w skorowidzu już znaleźć nie mogliśmy; chyba żebyśmy szukali wiosek Vela Ucka albo Mala Ucka, leżących w pobliżu Vojaka - najwyższego szczytu tego pasma.
Nadal w potężnej ulewie zostawiamy Istrię za sobą i docieramy na przedmieścia Rijeki. Bea przeprowadza ostatnią inspekcję zawartych w przewodnikach wiadomości na temat miasta. Właściwie - niczego specjalnego tu nie ma. Ewentualnie ulokowany na wzgórzu zamek Trsat. Ale w strumieniach wody? Spoglądam lekko zdegustowany - chce ci się?..
Bea się nie upiera - żadne z nas nie lubi moknąć. Czeka nas niebawem jednak niespodzianka w postaci korka. Dojazd do Rijeki zatłoczony z każdej strony. Zarówno główna trasa, którą się poruszamy - o ile to można nazwać ruchem - jak i mijane w ślimaczym tempie kolejne zjazdy do dalej od centrum położonych dzielnic. Zacisk zupełny. Mijają minuty, kwadranse, a Rijeka wciąż przed nami. Wreszcie doczołgujemy się w pobliże centrum i... deszcz ustaje. Nawet przebłyskuje słońce. To co w tej sytuacji? Trsat!
Bea jest doskonałym pilotem i wkrótce parkujemy w pobliżu zamku. Najpierw kierujemy kroki naprzeciw, do kościoła św. Marii Loretańskiej, zwanej Naszą Panią z Trsat. Kościół stoi w miejscu, zwanym czasem chorwackim Nazaretem - tu bowiem stał przez jakiś czas dom Marii i Józefa, przeniesiony za sprawą aniołów z Ziemi Świętej. Według innej wersji kamienie z Nazaretu przywieźli krzyżowcy - dziś trudno będzie to ustalić, jako że w 1294r. anioły zdecydowały się zabrać dom do włoskiego Loreto, zostawiając miejsce pod budowę klasztoru i kościoła. Prowadzi do niego z dołu trasa pielgrzymkowa, w skład której wchodzi 561 stopni. Nas niewątpliwa przyjemność wejścia po schodach ominęła; mijamy klęczącego przed wejściem, zamyślonego Jana Pawła II i udajemy się na zamek.
Niegdyś znajdowało się tu iliryjskie grodzisko, później rzymskie fortyfikacje, a w XIII wieku wzniesiono warownię, przebudowywaną wielokrotnie zgodnie z życzeniem Frankopanów z Krk. W XV w. przejęli ją Habsburgowie, ale twierdza stopniowo podupadała. Obecnie - mimo iż częściowo odrestaurowana - też nie wzbudza wielkiego zachwytu. Spacerujemy po niej, zaglądamy w dostępne zakamarki, ale najładniejsze co znajdujemy, to widok z góry na miasto. Wprawdzie zabudowa Rijeki również nie oczarowuje, jednak wysokie, strome wzniesienie oferuje możliwość spojrzenia, niczym z lotu ptaka - a wtedy wszystko wydaje się piękniejsze.