Giorno ..... Nie wiem, który bo dotyczy całego pobytu w Apulii
GOSPODARZE w Nardo
Obiecywałem już kilkakrotnie, nie wiem, czy ktoś na to czeka, ale ja czuję się w obowiązku napisać kilka słów o moich Gospodarzach (i dać kommentsa na bookingu - tyle czasu już minęło, a ja jeszcze nie bąknąłem, jak mi było dobrze w Corte San Giuseppe - SZEJM ON MI!
Wiem, że jesteśmy już dawno w Kampanii, ale napiszę jeszcze kilka słów o Apulii, bo licznych suplementów po zakończeniu "właściwej' relacji nikt pewnie nie będzie czytał - dla przerywników dam kilka zdjęc, co to już były, ale tak, żeby nie było plain textu, no nie?
O tym jak trafiliśmy pieszo, po zaparkowaniu auta na zatłoczonym parkingu w centrum miasta, do naszego B&B już pisałem w czwartym dniu relacji trip-2010-bawaria-italia-istria-t35808-600.html
Corte San Giuseppe znajduje się w samym sercu Starego Miasta Nardo. A gdy piszę Stare Miasto to I MEAN IT!
Budynek jest ponoć z XV wieku, ale jest w bardzo dobrym stanie, a otaczające go kościoły, zabudowania i inne domy niewiele młodsze.
Do naszego dwupokojowego apartamentu na piętrze prowadziły strome schody - gdy wpakowywaliśmy walizki, Giuseppe, który mi w tym pomagał wskazał inną drogę - przez jedno z wcześniejszych wejść, gdzie schody nie były tak praktycznie pionowe, ale było ich więcej - walizki wsadziliśmy do naszego apartmana przez okno w salonie
Przez to okno też wychodziliśmy przez pierwsze kilka dni na taras, zanim zorientowaliśmy się, że przecież Giuseppe pokazywał nam NASZ taras, który był jeszcze wyżej, a który znajdował się na dachu, na tym dolnym tarasie zostawiłem też jedne z moich kąpielówek, które potem, na moją prośbę oddawał mi (ze słowami: "don't ever leave your pants on my terrace, I tried to sell it, but there were any Buyer" przez wspomniane okno sympatyczny Holender Marko, który z Rodziną przyjechał kilka dni przed naszym wyjazdem.
Śniadania u Giuseppe i Małżonki były bardzo specyficzne. O 8.30 (a pewnie i wcześniej) nasi Gospodarze czekali już na gości w miejscu wskazanym nam jako Jadalnia.
Rozchodził się zawsze piękny zapach pysznej kawy, którą po pytaniu "Capucho tony?" parzył Gospodarz, oczywiście można było ją sobie zrobić samemu. Śniadania były na słodko: rogaliki, ciasteczka, mały słodki chlebek, Nutella (dzieciakom się podobało), dżemiki, serki etc - na słodko - do czasu, ale o tym później.
Nam to w sumie pasowało, choć żona tęskniła po jakimś czasie nieco za "wurstem" i "keze", ale jako ludzie kulturalni nie sugerowaliśmy nic Gospodarzom - cóż, taka tradycja Południa.
Podczas śniadania było zawsze bardzo głośno. Nie to, żeby było tam jednocześnie tak dużo gości, to po prostu Giuseppe robił niezły dym
Najpierw wszystkich z wszystkimi zaznajamiał, mówił, kto skąd jest, a potem znajdował wspólne tematy bądź zadzierzgał rozmowę i kierował ją na odpowiednie tory
"Questo Polakki, Loro vogliono andare su una bella Spiaggia" (To są Polaki, oni chcą jechać na ładna plażę) zagajał przewrotnie GIU i już inni Włosi podbiegali do mapy i pokazywali jak jechać, dokąd jechać, kłócili si głośno, którędy lepiej, która SPIADŻDŻA e migliore, wymachiwali rękami, robili wielkie oczy...
Giuseppe zadowolony z takiego obrotu sprawy, zagajał innych i coś im tam bardzo głośno klarował, potem tych co mi tłumaczyli przy mapie brał pod ramię do tamtych i zaczynał sie znowu DYM, wiatrak, krzyki, radosny taniec z uśmiechami i groźnymi minami, marszczeniem brwi, odchodzeniem na bok, gdy np Pani coś się nie spodobało, co powiedział Pan, przytulaniem i łaskotaniem na udobruchanie Pani....
Razu pewnego ucięlismy sobie pogawędkę z pewną włoska Familią - z której ojciec mówił po angielsku, a ja odpowiadałem po angielsko - włosku dumnie prężąc pierś, że co nieco liznąłem z języka Roberto Baggio i Albano. Pan opowiadał, gdzie był w Europie, ale że Włochy są bardzo piękne, ale w Neapolu i Bari sporo pazzo pipul i żeby uważać.
Po tym jak Holender, który nawiasem mówiąc, władał peferct włoskim, albowiem przyjeżdżał od małego do rodziny we Włoszech i był tutaj tysiąc razy (ale pierwszy raz w Nardo), powiedział:
"Bari? Don't go there" podjęliśmy decyzję, że 200 km w jedną stronę do Bari to za daleko Wystarczyć nam musiało Taranto i jego scarry uliczki
Jednego dnia Giuseppe zaczął opowiadać nam, że kocha muzykę, gdy zobaczył zainteresowanie - pociągnął nas za rękaw do domu, usiadł za fortepianem i pierdyknął Szopenem. Na nasze wielki oczy wyciągnął gitarę i odwalił solówkę a la Slash na koncercie w Paryżu w 92, potem zniknął gdzieś w czeluściach gabinetu i zaczął napierdzielać na perkusji - powiedziałbym jak Larry Mullen Jr z U2.... Niesamowity gość!
Innego dnia żona zapytała, co konkretnie przedstawiają 2 z wielu zdjęć i obrazów widzących w jadalni. Chodziło o jakieś dziwne zgromadzenie na znanym nam placu w Nardo, wkoło siedziało pełno ludzi i grało na różnych dziwnych instrumentach, a setki się temu przypatrywało stojąc.
Okazało się, że to pokaz Tarantelli, który odbył się tutaj 30 lat temu i Giuseppe TEŻ TAM oczywiście był.
Prostym włoskim, gestykuląc rzęsiście starał się nam wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodziło, po czym gładko przeszedł do tematu, jak to możliwe, że tereny Magna Grecia (a więc i Apulia) tak wiele przejęły od dawnych cywilizacji !!! Koliście i wybuchowo dowodził, że literka "T" pochodząca rzekomo od dawnych sumeryjskich cywilizacji przywędrowała jako pierwsza na te tereny i dlatego tak wiele słów włoskich (łacińskich) zawiera "T" w sobie.
TE-RR-A, TA-RANTO, krzyczał Giuseppe nie zwracając uwagi, że przyszli nowi goście na śniadanie, bujał się i snuł swą fascynującą opowieść.
"La famiglia italiana aspetta" (Włoska rodzina czeka!) krzyczała z kolei ŻONA Giu - ale ten tylko odkrzyknał "MA E LORO SONO interessanti!!" (Ale oni są zainteresowani!) bo faktycznie opowiadał perliście i fajnie się go słuchało choć przyznam, ja zrozumiałem może połowę, a moja reszta bez specjalnego przygotowania włoskiego pewnie wycinek
No dobra, mówiłem, że śniadania były słodkie? No to teraz o przyjeździe Niemców.
Wpierw jednak przyjechali Holendrzy, Marko z żoną i dwie córki w wieku okolo 12 lat. Marko popierdzielał po angielsku (w tym jęzku sie głównie porozumiewaliśmy), ale także poszprechaliśmy nieco po niemiecku, bo okazało się, że Marko, owszem napierdziela sto razy lepiej ode mnie po szwabsku, włoski perfekt, już nie pytałem, jaki język JESZCZE ZNA, bo na pewno mówił też po niderlandzku.....
Marko nie mógł się nadziwić, że taki kawał przejechaliśmy, bo jako inteligent, Marko wiedział dobrze, gdzie mieszka Lech Wałęsa - Marko przyleciał do Bari i stamtąd wziął auto też kiedyś zakładałem taką opcję ale drogo wychodziło, no i po drodze nic byśmy nie zobaczyli.... (w przyszłym roku zostałem zmuszony do takiej)....
No dobra, ale o Niemcach miało być...
Kolejny samochód wypożyczony w car rental pojawił się ze dwa dni po przyjeździe Marko. Niemmcy. Trzech. Jeden starszy - z 60 lat, jeździł po całym Nardo na rowerze, bardzo często go widziałem z rana na moich spacerach, dwóch pozostałych - po 30.
Pierwszy raz zobaczyłem ich, gdy wracaliśmy z jakiegoś zwiedzania, było około 20, stali razem z Giuseppe, Piazza San Giuseppe aż huczał od tłumaczeń i krzyków naszego Gospodarza
Gdy Giuseppe mnie zobaczył, podbiegł do mnie z okrzykiem "SONO SALVATO!!" (Jestem uratowany!):)
Uwaga: jako, że Giu nie znał niemieckiego miałem tłumaczyć i nieco im objaśnić, co i jak, co z autem (bo zawsze był tłok i trudno było o miejsce), jak ze śniadaniami etc
Myślałem, że padnę ze smiechu - ja mam NIBY TŁUMACZYĆ z włoskiego na niemiecki? Przecież ja ledwie pół roku pani Paliwkowskiej na cd w aucie słuchałem, no ale dooobra .... co mi tam nie?
Po serii informacji, która zamaszyście przekazywał mi Giu, a ja potem Niemcom w języku Goethego (DOMANI... MATTINA... la collazione, alle otto, QUA) - Morgen fruh um 8 Uhr, fruhstuck...tam...
...pierwsze pytanie Niemców i już mi się śmiać chce - czy śniadanie jest na słodko, bo oni muszą mieć swoje Brotchen, wurst und kase....
Tak, na słodko... no to oni mówią, że muszą do jakiegoś marketu, aby zakupić na rano.... Giuseppe pobladl i mówi "TEDESKI pane, formaggio, salsiccia??" i łapie się za głowę....
Skończyło się na tym, po długim tłumaczeniu, że tam za rogiem, za dwie minuty będzie czekał na tedesków (tak Włosi mówią na Niemców) jego syn i oni mają z nim jechać.
Po tym pierwszym śniadaniu kolejnego dnia rano patrzę ja Wam o 7 rano jak wyszedłem się przejść, a Giuseppe z żoną patery z szyneczkami i serami niosą, bułeczki, ciemny chleb
Aż śmialiśmy się z Holendrami i Niemcami "Shade, das Sie nicht fruher kommen!" (Szkoda, że wczesniej Panstwo nie przyjechali) hehe
Giuseppe świadomy przecież, że Tedeski nie chu chu nie kumają włoskiego (ale jemu to jakoś nie przeszkadzało) i tak stał nad nimi nieraz i tłumaczył im coś, jak zwykle bardzo wolno i głośno, a oni bezradnie patrzyli na mnie ja się śmiałem, Giuseppe co chwila podchodził do nas i "Tutto bene tony?" "TUTTO BENE Giuseppe! "Capucho tony?" "Si, certo!"
W końcu wpadłem na genialny w swojej prostocie pomysł i wrobiłem Marko Holendra w tłumaczenie i zagadałem do niego po niemiecku, ten odpowiedział perfekcyjnym szwargotaniem z akceptem z Zagłębia Ruhry czym spowodował zdziwione spojrzenia (co, jeszcze jeden tłumacz jest?!?!) i wielkie zainteresowanie Giuseppe i Niemców.... mieli już lepszego tłumacza! :0
Marko wielokrotnie po tym zdarzeniu mi groził, ale gróźb jak widzicie nie zrealizował ....
POZDRAWIAM GOSPODARZY!!! Każdemu życzę takich!!
Arrivederci! (74)