Dziękuję wszystkim za pomoc i porady w nauce wklejania zdjęć.
A teraz relacji ciąg dalszy.
Po wspaniałym ognisku u Ignaca i dobrze przespanej nocy, o 8-ej rano pobudka, wspaniałe i smaczne śniadanie, pogaduchy, spacer po brzoskwiniowym sadzie ( Ignac bardzo się cieszył z posiadania tego sadu, wypielęgnowanego i świetnie utrzymanego).
Tak nam zeszło do obiadu, a po obiedzie ( to była sobota), pojechaliśmy za Mladenovac, pod pomnik, który miał uświetnić zjednoczenie się wszystkich oddziałów partyzanckich ( oczywiście pod kierownictwem Jozefa Broz Tito).
Niestety nie pamiętam dokładnej nazwy miejscowości. ( Pamiętam tylko, ze to było u stóp jakiegoś wzgórza.
Pod pomnikiem mogliśmy naocznie przekonać się o ówczesnym patriotyzmie obywateli Jugosławii.
Pod pomnik zajechało około 30-tu może więcej samochodów, wszystkie a flagami Jugosławii oraz z ręcznikami (frotte) owiniętymi na antenach radiowych.
To było wesele i taki był zwyczaj w tym rejonie ( może nie tylko w tym), że para młodych udawała się pod pomnik i tam przez pewien czas trwała weselna zabawa. Nie można było się do niej przyłączyć, tylko zaproszeni goście weselni.
Po powrocie kolacja i rano następnego dnia wyjazd do Belgradu (autobusem) już w towarzystwie Ignaca. Rano, gdyż żona i szwagier-Bolek udawali się pociągiem do włoskiego Triestu ( mieli paszporty ja niestety nie ).
Wieczorem odprowadziliśmy ich na pociąg do Triestu, a ja byłem zaproszony do lokalu (restauracji) przez Ignaca.
To była także pouczająca lekcja dla mnie, gdyż mogłem z bliska, bezpośrednio odczuć atmosferę jaka panowała wśród bawiących się ludzi, ich nastroje, muzykę ( wtedy tylko swoją ). Były więc chóralne śpiewy, tańce w kółku, dużo rakii i wina.
Był zwyczaj, ze po wypiciu toastu kieliszki ( czasze) wędrowały na... ścianę. Były po prostu rozbijane o ścianę. Do tego była przygotowana specjalnie jedna ściana w lokalu. Oczywiście, każdy, kto taką szklanką potraktował ścianę nie ponosił żadnych konsekwencji, szybko udawała się do baru, wpłacał należną kwotę za zbite naczynie i zabawa trwała dalej.
Do domu wróciliśmy dobrze po północy, a moja zona i szwagier-Bolek byli już kilka godzin w podróży.
Spotkać mieliśmy się za dwa dni w Zagrzebiu.
Kolejnego dnia rano po sutym śniadaniu przygotowanym przez Ignaca ( tu miałem wyrzuty sumienia, ja nie dołożyłem się do pracy, a wiedziałem o protezie nogi Ignaca), spędziliśmy sporo czasu u jego znajomych i pochodziliśmy po Belgradzie. Wszyscy bardzo pochlebnie wypowiadali się o Polsce, znali nawet trochę naszej historii, wiedzieli o zaborach ( najwięcej o rosyjskim. Dużo o historii II wojny światowej.
Dużym zaskoczeniem dla mnie było jedzenie, oliwa ( nie smalec, czy margaryna), wielkie ilości warzyw i owoców ( nie kwaszone ogórki, czy kapusta), mięso przeważnie jagnięcina, baranina i wołowina ( nie wieprzowina), dużo naturalnych przypraw ( zero octu).
No i oczywiście muzyka. Tylko swoja, nostalgiczna, wychwalająca swój kraj lub region, dużo o miłości i przyjaźni.
Pod wieczór, chyba około 20-tej Ignac odprowadził mnie na dworzec kolejowy w Belgradzie. Następnego dnia przed południem miałem dobić do Zagrzebia do podgrupy powracającej z Triestu.
Oczywiście Ignac ( aż przesadnie) zaopatrzył mnie w prowiant na drogę oraz w napoje.
Pociąg był już podstawiony, a w pociągu ( w 80% młodzi mężczyźni), w oknach same flagi Jugosłowiańskie. Śpiewy. Pomyślałem mecz-kibice!!?? NIEEE!!!!
To był pobór do wojska!!!!!!!!
Ignac wytłumaczył, że to zaszczytny obowiązek dla każdego Jugosłowianina.
Nie było drak, ani rozrób w czasie podróży!!
A jak u nas wyglądały pobory do wojska, a jak wyjście do rezerwy?????!!!!
Na peronie tłumy ludzi starszych i dziewczyn żegnających swoich synów i chłopaków. Służbę wojskową sam odbyłem w latach 1969-1971 (kontrola ruchu lotniczego).
Pożegnałem się bardzo serdecznie z Ignacem, był zaproszony do Polski (za dwa lata, chyba w 1977 lub 78r, przyjechał).
Około 21.30 pociąg ruszył w stronę Zagrzebia.
CDN.