10 dni u Blażenki szybko minęło.
24 lipca rano, gdzieś przed godziną 7-tą po serdecznym pożegnaniu udaliśmy się maluchem do Rijeki.
Przed nami prawie 600km jazdy (najdłuższy do tej pory odcinek), chcemy te kilometry pokonać jednego dnia (właściwie musimy), bo tak wynika z naszego harmonogramu ( 26 lipca pragniemy być w W-wie, żona moja ma imieniny i chcemy Jej zrobić niespodziankę, chociaż nasz powrót był planowany na 31 lipca).
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jakie będą wrażenia, jaka adrenalina ( kolejny raz zresztą), jaki strach będzie nam, mnie i szwagrowi-Bolkowi towarzyszył podczas jazdy do Rijeki.
W roku 1980 nie było autostrady i cały praktycznie ruch na kierunku północ-południe przyjmowała na siebie magistrala adriatycka.
Ruch był spory ( oczywiście o wiele mniejszy niż obecnie), nie było mostu za Dubrownikiem. Adrenalina już była podwyższona podczas przejazdu nad Dubrownikiem, a to zaledwie kilka kilometrów jazdy.
Był potworny upał, miejsce kierowcy praktycznie przez całą drogę , było narażone na promienie słońca. Pasażer miał lepiej, mniej słońca oraz był mniej narażony na widoki z lewej strony. A z lewej strony Adriatyk, raz 100m poniżej szosy, innym razem 200 lub 300. No i oczywiście niezliczone ilości zakrętów, zakrętów i widoki!!!!!
Większość forumowiczów zna jadrankę więc nie będę jej dokładnie opisywał. Drżałem tylko, jak za mną, 10-15m ustawiał się TIR i szykował do ataku, bo ja zbyt wolno się poruszałem, a dla mnie szybkość 40-50km/h, to była w tych warunkach szybkość wręcz kosmiczna!!
Minęliśmy Ploce, Tucepi i powoli zbliżaliśmy się do Splitu. Oczywiście robiliśmy przerwy na papierosa, popitkę i dla oddechu dla silniczka malucha.
Ze Splitu do Zadaru jazda praktycznie po terenach nizinnych dawała odpocząć oczom i sercu oraz obniżyć poziom adrenaliny.
Powtórka wzrostu wszystkiego nastąpiła między Zadarem i Rijeką, po minięciu księżycowych krajobrazów Zadaru, adrenalina do góry, ciśnienie także!!! Było już jednak lepiej, może to przyzwyczajenie, a może mimo wszystko, na tym odcinku droga już łatwiejsza.
Zbliżała się godzina chyba 18-ta lub 19-ta jak dobijaliśmy do Rijeki.
Z kasą było już niezbyt dobrze, więc zrodził się w naszych głowach taki oto pomysł.
Jedziemy na dworzec kolejowy w Rijece, może zastaniemy polskie kuszetki.
Wyobraźcie sobie, że były!!!! Pan steeward był bardzo uprzejmy. Zaopatrzyliśmy się u Niego za polskie pieniążki w papierosy, piwko i napoje oraz gazety ( za friko) pozostawione przez podróżnych. Z gazet dowiedzieliśmy się, że w kraju dzieje się źle. Wiadomości z polski nie mieliśmy już trzy tygodnie.
Na dworcu w Rijece skorzystaliśmy także z pryszniców za drobną opłatą oraz spałaszowaliśmy polski bigos u pana steewarda.
Ruszyliśmy za Rijekę, bliżej granicy włoskiej, poszukać miejsca na nocleg, oczywiście w maluchu!!!!
Znaleźliśmy ładny lasek z małą polanką, jakieś 300m od głównej drogi.
Mała kolacja, po jednym piweczku i kombinowaliśmy, jak to się ułożymy w maluchu do spania.
Szwagrowi-Bolkowi przypadła kanapa z tyłu, mojej osobie przednie siedzenia. Spanie miało być w poprzek!!!!!
Była już 22-ga, ja zmęczony, cały czas w uszach miałem pracujący silnik i bardzo zmęczone oczy od jazdy tyle godzin w słońcu, gdy nagle....????
Na naszą polankę przyjechał Fiat 125p, biały, z gdańską rejestracją!!!!!
TEN SAM, Z GRANICY JUGOSŁOWIAŃSKIEJ!!!!!!!! Z panią i jej rodziną, która wręczała celnikom wódeczkę (patrz relacje wcześniejsze)!!!!
Ale ten świat mały, pomyślałem.
Rodzina, pani+mąż+córka(12lat)+syn(10lat).
Wracali z Triestu i tu zaplanowali nocleg. Rano mieli udać się do Gdańska, a my do Triestu.
Wykorzystał to szwagier-Bolek. Powstał kantor. Kupiliśmy od tych państwa liry (dodatkowe), za pozostałe nam dinary także i poszliśmy w kimono.
Ci państwo mieli namiot czteroosobowy i spali w namiocie, a nam użyczyli dużego fiata. Ominęło nas spanie w maluchu.
Rano ja i szwagier-Bolek do Triestu, a państwo z Pomorza do Gdańska do domu.
Czy aby na pewno......?????
CDN