Rano, chyba gdzieś około 9-tej, już oczywiście po śniadaniu, odpaliliśmy "malucha" o po bardzo wzruszającym pożegnaniu ruszyliśmy do Sokolaca.
Oczywiście byliśmy zaproszeni do powtórnego odwiedzenia Belgradu.
Nie wiedzieliśmy wtedy, jak potoczy się koło historii, kto mógł przewidzieć zbliżający się stan wojenny i rozwój sytuacji w Polsce.
Nie było nam już potem być kolejny raz w Belgradzie, wszystkie podróże trzeba było odłożyć na wiele lat.
Z Belgradu wyjechaliśmy bez problemów drogą na Zagrzeb.
Dojechaliśmy do miejscowości Zupanja, jadąc cały czas piękną, zieloną niziną. Pogoda dopisywała, szwagrowi-Bolkowi poprawił się humor, jak prawie bezbłędnie odnalazł w swojej pamięci numer telefonu do znajomych w Belgradzie.
W Zupanj skierowaliśmy się na Tuzlę i po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów rozpoczęły się pierwsze wspinaczki "malucha" po terenie górzystym. Góry zielone, zieleń soczysta, droga wiodła wzdłuż rzeki Tinja, a wysokość gór nie przekraczała 800m. Fiacik spisywał się nadal dzielnie, ale najgorsze było jeszcze przed nim i to przez wiele dni.
Było bardzo ciepło, oczywiście robiliśmy przerwy, na wyprostowanie kości i na papierosa. Średnio, co 1,5-2,0 godzin, co przy osiągach "malucha" dawało przebyty dystans około 75 kilometrów. Nie spieszyliśmy się, dlatego mogliśmy podziwiać krajobrazy, ówczesną architekturę i świetne, naprawdę świetne drogi!!!!
Spotykaliśmy od czasu do czasu auta z polskimi tablicami rejestracyjnymi, były to spotkania niezbyt częste.
Był w tamtych czasach zwyczaj pozdrawiania się wzajemnie poprzez krótkie mignięcie długimi światłami.
Dobiliśmy do Tuzli.
Właściwie minęliśmy ją bokiem kierując się na Sarajevo.
Teraz przed nami już długi odcinek drogi po górach wysokich i przez tunele, część z nich wykuta bezpośrednio w skale.
Jak popatrzeć na mapę, trzeba pokonać dwa łańcuchy górskie.
Na odcinku do Sarajeva większość trasy maluch pokonywał na trzecim i drugim biegu. To już nie były żarty. Sam miałem pietra i to nawet często, tym bardziej, że w tamtych latach w Jugosławii panował zwyczaj nie sprzątania wraków rozbitych samochodów i te tablice na skałach ze zdjęciami osób, które zginęły. Działało to okropnie na wyobraźnię i było bardzo dyscyplinujące ( przynajmniej na moją skromną osobę).
Nadmienię jeszcze, że w roku 1979 w Jugosławii było duże trzęsienie ziemi, które nie ominęło Dubrownika i ten fakt sprawiał, że podczas jazdy tunelami, mieliśmy obaj ze szwagrem-Bolkiem bardzo mieszane uczucia...!!!
Była już pierwsza wspinaczka serpentynami pod górę ( może ponad 20km), praktycznie cały czas linia ciągła.
Maluch zaczął wydawać z komory silnika dziwne dźwięki, zatrzymać się nie ma gdzie i jak, za nami sznurek samochodów, w tym tiry. Ja spoconym szwagier-Bolek także, spocony miejscowy kierowca jadący za nami, a ja tylko 30 lub 35km w porywach i ten fałszujący silnik.
Nie bacząc na wszystko, na jednym szerokim łuku z twardym poboczem zjechałem i zatrzymałem to swoje wspaniałe auto.
Zadowolenie widać było u kierowców, którzy mogli teraz pomykać dalej z większą szybkością.
Mokry byłem jak mysz kościelna ze strachu, z powodu upału.
Maluch miał otwartą klapę, a mimo to grzał się silnik.
Długo nie postaliśmy...., bo po chwili podchodzi do nas przedstawiciel armii Jugosłowiańskiej i powiada, że tu "no parking". Gdzieś w tych górach musiał być teren wojskowy-zamknięty.
Jakoś się dogadaliśmy i pozwolił nam schłodzić konie mechaniczne, ale cały czas nas nie opuszczał.
Chłodzenie trwało 15 minut i dalej w drogę.
Jeszcze 3-4km stromego podjazdu i potem było już w dół, co wcale nie znaczy, że mniej strachu!!!!!
Tunele nie były oświetlane, jak to ma miejsce teraz, więc jazda była w tunelu ciemnym, oczywiście na światłach i po opuszczeniu tej ciemnej (ale miłej, bo chłodnej) czeluści, prosto pod słońce, przez pierwszych kilkadziesiąt metrów wzrok przyzwyczajał się do światła dziennego.
http://www.panoramio.com/photo/33398338
Trasa, raz w górę, raz do dołu i tak kilka razy.
Pojawiły się pierwsze meczety, inna architektura
Po pierwszych atrakcjach związanych z jazdą przez góry dotarliśmy do Sarajeva.
Miasto z dziesiątkami meczetów, otoczone górami, zrobiło na nas niezapomniane wrażenie.
Teraz pozostało tylko zajrzeć do naszego Mapy-GPS-a i wydostać się w kierunku Sokolaca.
Udało się nawet bez problemów, około 18-tej byliśmy u Slobodana w Sokolacu.
Auto ponownie spisało się rewelacyjnie.Od wyjazdu z Warszawy nie spadła ani jedna kropla deszczu, pogoda rewelka, tylko jazda w takim małym pudełku przy tej temperaturze to istne wyzwanie dla kierowcy!!
CDN