tribunj czerwiec 2010
napisał(a) franko » 15.10.2010 10:25
Tak więc bilety, wkładki paszportowe, finanse (śmieszne tranzytowe), 100$ amerykańskich w kieszeni szwagra-Bolka, można ruszać w świat.
Został problem córki (miałem już wtedy córkę lat 4, Agnieszkę). Mieszkałem z teściami, oboje pracowal, co zrobić z dzieckiem??? Wygrał pomysł-dziecko do letniska w Urlach. Było w tych czasach takie letnisko w Urlach/k Wyszkowa, gdzie śmiało i bez obaw można było oddać dziecko.
Na prezenty dla mamy Blażka kupiliśmy w Cepelii ( była taka firma), polskie wyroby rękodzielnicze ( zrobiły w Jugosławii furorę), dla taty piękny album ze zdjęciami Polskich krajobrazów, a dla Blażki trzy butelki Żubrówki (wtedy była w kwadratowych butelkach. Oczywiście tej Żubrówki zabraliśmy więcej (chyba sześć butelek), tak na wszelki wypadek (i przydały się!!!).
Bagażu osobistego mieliśmy bardzo mało ( lato i wiedzieliśmy gdzie podążamy).
2 lipca o 9.00 stawiamy się na Dw. Wschodnim w Warszawie pociąg odchodził około 10.00, dokładnie nie pamiętam, ale pamiętam, że z peronu pierwszego. Skład składał się z kilku wagonów do Budapesztu ( miejsca siedzące) oraz z trzech kuszetek do Rijeki. Po podstawieniu pociągu zajęliśmy swoje miejsca w wagonie z kuszetkami i tu pierwsze zdziwienie i szalone zaskoczenie!!!!! W całym wagonie tylko nas troje i w innym przedziale jedna osoba, mężczyzna, potem okazało się, że też nauczyciel, jak szwagier-Bolek. W wagonie było idealnie czysto, czysta biała pościel, to samo w WC. Pan steward uprzejmy a bufet u pana stewarda zaopatrzony w piwo marki żywiec ( nasze wtedy eksportowe, w butelkach 0,33), w słodycze i inne napoje oraz parówki na gorąco i polski, prawdziwy bigos. Szwagier-Bolek (nauczyciel) szybko poczuł się swobodnie, szybko nawiązał kontakt, najpierw z panem stewardem (piwo i słone paluszki do przedziału) w drugiej kolejności z panem-nauczycielem. I tak do granicy (przez Częstochowę, Katowice) w Zebrzydowicach dotarliśmy około 17-18 (pospieszny-międzynarodowy, osiem godzin trochę ponad 400km!!!) . Kto nie przekraczał granicy w tych latach, to dzisiaj nie ma pojęcia, jaki mamy luksus podróżowania i przemieszczania się poza granice kraju. Na stacji granicznej w Zebrzydowicach pociąg stał około godziny!!!!! Najpierw straż graniczna ( wtedy WOP), skrupulatnie paszporty, potem Straż Celna (celnicy), skrupulatnie bagaże, zaświadczenie z banku na wywóz dewiz(!!!!!), dokładnie wszystkie przedziały, nawet te puste, łącznie z śmietniczkami umieszczonymi pod oknami. bywało, że rozkręcano sufity. Po takiej kontroli pociąg ruszał i po kilku kilometrach już na terytorium Czechosłowacji zabawa rozpoczynała się ponownie, tyle, że już ze służbami czeskimi. Ale jakie to było przeżycie!!!!!!!!! Wiadomo było, ze przekracza się granicę!!!!! A teraz???? Myk i nikt nawet nie wie, że jest na terytorium innego państwa, no może po napisach w innym języku. Po tych "cyrkach" pociąg ruszył w kierunku Bratysławy. Nikt nie wsiadł, nikt nie wysiadł. W Bratysławie pociąg zatrzymał się na 5 minut ( była chyba 21 lub 22). Granica z Węgrami, to samo przeżycie, tylko na polskiej granicy można wszystko zrozumieć, a tu..... mowa węgierska....., do tego chodzenie z latarkami pod wagonami....!! Budapeszt godzina była chyba 24.0 ( ile teraz jedzie pociąg z Warszawy do Budapesztu, a ile godzin Wy jedziecie autem teraz???). W Budapeszcie pociąg z wagonami z miejscami siedzącymi kończył bieg. Odjazd naszego składu do Rijeki miał być za przeszło półtorej godziny. szybka decyzja, ja ze szwagrem-Bolkiem idziemy na dworzec wymienić pieniążki tranzytowe, kupić za nie jakieś napoje itp. Małżonka pozostaje pilnować dobytku. Zgubna to była decyzja!!!!!! Oj zgubna!!!. Jak ustalono, tak i zrobiono. Szukamy ze szwagrem-Bolkiem, gdzie można te pieniążki tranzytowe zdobyć. Tylko te napisy, w tym pięknym języku, do tego potworny tłok na całym dworcu, mimo późnej pory. JEST!!!! Mamy forinty, kupujemy napoje oraz parówki na gorącą w bardzo ostrej, typowej przyprawie węgierskiej i idziemy ma peron......., a gdzie nasz pociąg???? Stoimy z tymi zakupami, w krótkich gatkach i koszulkach polo, w sandałkach, przyprawa z parówek kapie, bez dokumentów i żadnej kasy!!! Pociągu nie ma!!!!! Jak się zapytać, czy już odjechał, co się stało. Powoli narasta panika!!!!! Po Godzinie klepani i używania języka migowego, dowiadujemy się, że nasz skład odstawiono na bocznicę i tam będzie podpinany do składu, który przyjedzie z Miskolca i pojedzie do Rijeki. Idziemy przeszło półtora kilometra po torach, ciemno, parówki zimne i już bez przyprawy. Znajdujemy nasze trzy wagony, zieloną ze zdenerwowania i dygoczącą żonę i jeszcze bardziej bladego stewarda. Opowiadamy o całym zajściu, zimne parówki bez przyprawy popijamy żywcem-eksportowym i po około 16-tu godzinach podróży po raz pierwszy wykorzystujemy fakt, że przecież podróżujemy kuszetką.
Na tamte czasy dworzec w Budapeszcie, dworcowe sklepy i ich zaopatrzenie były "ameryką".
CDN.