Wyjazd oznaczał wreszcie chwile dla siebie i chwile spełnienia marzeń.
Długo czekałem na tę okazję, żeby po swojemu pojechać i obejrzeć kawałek Europy Zachodniej.
Zanim jednak tam dojechałem, postanowiłem zajrzeć w kilka miejsc znanych mi już, ale tylko z lata, bądź wiosny.
Tymczasem była już chyba... jesień, bo w niejednym miejscu leżały już kolorowe liście, zaś pogoda nie rozpieszczała ciepłotą a na dodatek zaczęło siąpić coś na kształt deszczu pod Krapkowicami.
Pojechałem jak zwykle nieco "pokręconą" trasą, tak aby zobaczyć to i tamto.
Wspomniano tu wcześniej o logistyce. Tak, takie wyprawy projektuje się na pewno nie w ciągu 5 minut.
Tyle że w dobie dobrych przewodników, a przede wszystkim- dobrych map- z naniesionymi atrakcjami przyrodniczymi i turystycznymi- takie planowanie gdzie i co zobaczyć nie stanowi dla mnie żadnego problemu.
Ba- jest samą przyjemnością, dla człowieka, który sporo dni spędził na studiowaniu przeróżnych map świata i Europy. Lubię mapy i informacje na nich zawarte- koduję w głowie i... nie raz się przydaje potem.
Noclegi? Namiot a w skrajnych przypadkach (późna godzina, zmęczenie, ulewa) samochód, gdzie mam aż nadto miejsca, bo na takie rejsy z reguły jadę sam. Takie życie włóczykija.
Jadę gdzie chcę, jem, śpię, gdzie i ile chcę, wyruszam kiedy mi się chce, a jak mi się nie chce, to siedzę i patrzę gdzie by tu jeszcze coś ciekawego zobaczyć. Dlatego czasami plany zmieniają się na bieżąco i dlatego niejeden raz zobaczyłem coś, czego nie planowałem.
Anyway...
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Na początku jednak postanowiłem planowo odwiedzić zespół pałacowo, klasztorno- parkowy w Kamieniu Śląskim na opolszczyźnie.
Bardzo ładne miejsce, bardzo zadbane i odnowione.
Potem Wrocek i wizyta u znajomych.
Potem Lubin i ichni aquapark- wtedy jeden z pierwszych w kraju. Faktycznie- niezły. Na wieczór ściągam na pojezierze łagowskie, aby zobaczyć po raz drugi znany mi już Łagów z zamkiem joannitów pomiędzy jeziorami. Byłem tu w czasie pierwszej większej wyprawy- w 1995r. - dookoła Polski). Kajakami po tych jeziorach, spokojnej wodzie i upale- to było coś w lipcu. W ukrytych miejscach zero ludzi i spokój.
Od tamtej pory jakoś nie miałem okazji pobyć na polskich pojezierzach w wakacje- albo zagranica i CRO, albo jakieś Alpy itp.
Rozbijam namiocik nad jeziorem ale z drugiej- nieturystycznej strony. (Ciekawe jak tam dzisiaj jest, bo już wtedy dało się zauważyć tendencję do rozbudowy dacz, domów itp. inwestycje dopiero się rozwijały, zaś mówiło się sporo o Niemcach wykupujących ziemię).
Pamiętam faceta wypożyczającego te kajaki na przystani- okazało się wtedy, że to krajan ze Śląska. Pamiętam też jedno zabawne zdarzenie z 95r. W miejscowym warzywniaku chyba zepsułem humor i dzień jednej dziewczynie, gdy chcąc kupić czereśnie (a były wielkie i soczyste) spytałem czy nie są robaczywe. Na to dziewucha mówi, że absolutnie nie, "niech Pan sam sprawdzi- nie ma ". No to sprawdziłem i... pierwsza soczysta czereśnia miała w środku równie soczystą glizdę- którą jej pokazałem oczywiście...
Laska zbaraniała a kilku osobom stojącym w kolejce skutecznie odebrałem chęć zakupu tych czereśni. Łeeeee.... Ale wtopa!
Ale teraz w Łagowie jest po sezonie i pusto, cicho i jakoś zimno się zrobiło, pochmurnie i znowu kropi trochę. Kurde, wrzesień na taką wyprawę? Nie za późno? Eeeee...nie ma co marudzić- przecież niedługo wyjadę w inna strefę klimatyczną- pocieszam się.
Rankiem jeszcze tylko idę do zamku zobaczyć czy nie ma akurat jakichś "joannitów" czy "joannitek", bo może akurat w recepcji znowu będzie jakaś miła pani Joasia, która udzieli mi świeżych informacji o tym, co nowego w Łagowie.
Ale i tu pusto, więc jadę przez stary rycerski mostek przez ciasną bramę zamkową. Dalej przez wsie do drogi na Słubice, ale... po drodze chcę się zmierzyć z czyms, co mi się marzyło od lat. Mianowicie zawsze chciałem zapuścic się gdzieś głęboko w lasy- takie wielkie obszary, gdzie nie ma asfaltu, ludzi- są tylko leśne dukty i jeziora oraz las.
No i studiując mapę, znalazłem taką strefę, gdzie mógłbym spróbować poćwiczyc orientację- bo właśnie o to mi chodziło- aby po prostu jechać i jechać przed siebie, a potem jak po sznurku wrócić tą samą drogą. I nie utknąć autem w piachach, w dziurach czy błocie. I nie zabłądzić.
Takie ćwiczenia bardzo lubię i one mi zawsze trenują pamięć oraz spostrzegawczość, co jest podstawą dobrej orientacji w nieznanym terenie. Skoro tysiące kilometrów przede mną i nieznane drogi, obszary, lasy i góry, to dobrze będzie najpierw jakoś się zaprawić.
Poza tym, chciałem coś jeszcze dla siebie wykrzesać z krajowych zakątków, przed opuszczeniem na miesiąc kraju. Tak jakoś przyrodniczo pożegnać się z polskimi, pięknymi lasami i jeziorami, bo dalej już takich miejsc nie będzie- będą inne, może ładniejsze, ale nie takie same...
Zjechałem więc w kierunku południowym zamiast ku granicy. Jedna wieś, druga wieś, trzecia wieś i... koniec. Dalej tylko lasy i małe jeziora., oraz polne drogi. Jak mój dzielny fiat z Makaronowa to zniesie? Tak samo jak zniósł wszystko przedtem (i wszystko potem!).
No to jadę w te lasy. Piękny drzewostan- nie ma co. Mało gdzie jest tyle drzew. Jakaś polana a na niej- o dziwo- samotny nowy domek. Ktoś ma albo sporo odwagi, albo dobre kraty w oknach i psa. (Ciekawe ile tam jest domków teraz?). Odbijam wraz z drogą dalej na wschód. Ujechałem już z 5 kilometrów a lasy dalej nieogarnione. Przyglądam się uwaznie, ale okazuje się, że nie ma zbyt charakterystycznych miejsc, bo wszedzie same drzewa. Zatem trzeba patrzeć jak idzie droga i na polany, oraz łąki.
Nagle droga rozwidla się na 3. Dokąd? W tą najmniej zjeżdżoną oczywiście! Kolejne 3 km i zaczynają się niestety piachy. Sosny rosną często na piachach właśnie. Nie mam 4x4, więc trzeba to przejechać w odpowiedni sposób, żeby sie nie zakopać i nie utknąć, bo to byłaby katastrofa (kogo i skąd wzywać?). Piachy z impetem rozjeżdżam i zaraz znowu "normalna" droga leśna. Jakoś nie ma ani za dużo błota, ani wielkich dziur, które są zmorą w lasach.
Całe szczęście... było tu bardzo ciepło i sucho w ostatnie dni.
Kolejne rozdroże z tym, że teraz są aż 4 drogi! Można zgłupieć.
Wybieram znowu tą biegnącą w siną dal, wyglądającą na mało uczęszczaną. Kolejne 4 km i w końcu dojeżdżam do... końca drogi.
Jestem niepocieszony, bo miały tu gdzieś być 2 jeziora. A tu nic!
Wtem widzę drogę w bok, którą podążam. Jakieś pagórki, stoki, dolinki, pewien odcinek jadę nawet nachylony na bok. Naraz coś tam błyszczy za drzewami- JEZIORO!
Nareszcie... Otóż i jest. Nawet dało się blisko niego dojechać. I dopiero tu jestem w swoim żywiole. Nie ma absolutnie żadnej cywilizacji, tylko ja, las, woda i przyroda (i auto!
). I ta cisza wraz ze śpiewem szumiących drzew oraz ptaków.... Łaaaał!
Tegom chciał.
Naraz moment grozy. Śmieci! Ktoś dokonał niemal zbrodni- wywalając w takie przemiłe miejsce (tak odległe od domostw!) ze dwa kubły śmieci i teraz zeszpecił wszystko- odległość od wody to ok. 5 m całe szczęście, że nie wpadł na debilny pomysł żeby to wywalić na sam brzeg!.
Co za gnój!
Ludzie tu niestety zaglądają...tylko dlaczego pozostawiają po sobie właśnie takie "ślady". Na brzegu w zaroślach są dwie stare łódki przy pomoście wędkarskim. Korci mnie popłynąć, ale raz że cudze, a dwa- jezioro jest niezbyt wielkie- wolałbym wpław.
Woda nie jest zbyt zimna, ale... to nieznany akwen i nie chce mi się wpierw badać dna, żeby się potem nie nadziać na jakieś stare żelastwo (kiedyś mi jeden koleś opowiadał, że na Pomorzu właśnie w takim małym dzikim leśnym jeziorze o mało nie rozpruł brzucha, bo z dna wystawały jakieś stare metalowe kikuty!).
Tylko moczę więc nogi i zabieram się do gotowania obiadu, który w tym wyjątkowym (poza tymi śmieciami) otoczeniu, smakuje wybornie.
Zbieram się do powrotu, bo nie chcę tu nocować (aczkolwiek chciało by się, lecz droga goni). I teraz pytanie: zdążę przed ciemnościami i czy nie pobłądzę?
Nie jest to wcale takie oczywiste, bo wszelkie założenia terenowe były czynione pod kątem dnia, a tu niedługo będzie zmierzch...
Nie ma to jak upajać się swobodnym obcowaniem z przyrodą.
Tak, tylko że czas leci, a tymczasem jestem dopiero na drugim rozdrożu.
Jadąc z powrotem wszystko wygląda inaczej. Na dobitkę w lesie robi się coraz ciemniej...
Czy wyjechałem tego samego dnia i jak - o tym w następnym odcinku.