PrologWyjazd jest efektem mojej lekkomyślności czy może nadmiernego optymizmu. Założyłem, że jeśli wyczekać na odpowiedni moment, uda się tanio załatwić tydzień na Majorce. Czekałem zatem, przyglądając się cenom, które wciąż nie osiągały wyznaczonego przeze mnie limitu, czekałem, czekałem… I się nie doczekałem – w pewnym momencie okazało się, że już nie ma na co czekać i ze plany tygodnia na pięknej wyspie na Morzu Śródziemnym totalnie wzięły w łeb. A że majowy weekend pukał do wrót, trzeba było na szybko coś zastępczego znaleźć. Gorączkowe poszukiwania, przeglądanie map i w efekcie pada propozycja:
- A co byś powiedziała na… Toskanię?
Bea nie należy do gatunku ludzi, wyznających zasadę „Mallorca o muerte”, zatem decyzja zapada błyskawicznie. Szybki zakup przewodników – przewertuje się po drodze – artykułów spożywczych, pakowanie wszystkiego do bagażnika, obowiązkowy zestaw piknikowy, czyli stolik, krzesełka, kuchenka, butla gazowa, parę innych drobiazgów i jesteśmy gotowi na podbój Toskanii.
Wyjeżdżamy w sobotę o 6:35, czyli zaledwie z pięciominutowym opóźnieniem w stosunku do założonego czasu, obierając kurs na Żylinę, Bratysławę, Klagenfurt – jedno tankowanie pod Wiedniem, gdzie paliwo wychodzi po 1,41 euro za litr, drugie przy autostradzie przed granicą włoską, już drożej, bo po 1,60 – i witają nas Włochy. Autostrada prowadzi w pobliżu Wenecji do Bolonii, gdzie zapominam w odpowiednim momencie zjechać z autostrady, dzięki czemu wpadamy w system tuneli i potężnych wiaduktów. Będzie mnie to kosztowało dodatkowe 14 euro, gdyż za ten nieplanowany luksus słono trzeba zapłacić.
Po zjechaniu na zwykłą drogę, oznaczoną drogowskazem na Borgo San Lorenzo, zatrzymujemy się, żeby zorientować się w sytuacji i podjąć konkretne plany związane ze zbliżającym się wieczorem. Krótka narada i ruszamy w dalszą drogę. Do Borgo dojeżdżam inną drogą niż myślałem, że jadę, więc o ile skręcam w prawo, to po chwili orientuję się, że oddalam się od miasta. Zawracamy zatem, dojeżdżając po chwili do niego, ale kierunki zupełnie mi się nie zgadzają. Wreszcie dociera do mnie świadomość pomyłki – okazuje się, że nie potrzebnie zawracałem – nie zostaje więc nic innego, jak zawrócić po raz wtóry. Po chwili mijam znane już skrzyżowanie, tym razem konsekwentnie utrzymując właściwy kierunek.
Ściemnia się już, kiedy wpadamy w wąskie uliczki Fiesole – dwukierunkowe o szerokości jednego samochodu w wielu miejscach, a dopiero następnego dnia rankiem zauważymy lustra, ułatwiające ruch po nich. Nadzieja na jakieś ciekawe wieczorne podświetlenia szybko umiera, pozostaje zatem znalezienie miejsca na nocleg. Wybieram w tym celu boczną uliczkę, opatrzona informacją o kempingu – nie dlatego, żebym chciał skorzystać z takiej formy noclegu, ale może w okolicy będzie w miarę intymnie.
Wąska i kręta dróżka, niczego po drodze nie oferując, prowadzi prosto do bramy kemping. Pudło! Wracamy i wybieramy inny wariant, informujący między innymi o castello.
- Może pod zamkiem? - żartuję.
Rzeczywiście, podjeżdżamy pod zamek, ale jednak nie decydujemy się skorzystać z gościny, zwłaszcza, że okolicę oświetlają niskie latarnie. Za to po drugiej stronie drogi jest coś pośredniego między rzadkim lasem, a porośniętym pojedynczymi drzewami placem. Sprawdzę na piechotę, czy to miejsce dobrze rokuje, czy da się tam wjechać i schować.
- Wjechać może tak, ale schować to już wcale – powątpiewa Bea.
Niezrażony ruszam na zwiady i po chwili wracam, roztaczając pełen wachlarz możliwości. Trzeba jedynie przejechać przez kilka wystających korzeni, pokonać kilka gliniastych kałuż i można wybierać z pełnego zakresu stopni intymności. W efekcie decydujemy się na średni stopień i po chwili parkuję wóz w miejscu docelowym. Popijając piwko, ścielimy samochód, zamieniając go w komfortowy hotel i nastawiamy budzik na siódmą rano. Majówkę możemy uznać za rozpoczętą.