Pomimo ciepłego śpiwora, w nocy budzę się skostniały z zimna. Zakładam polar na siebie i dodatkowo kominiarkę, zaraz też zamykam się szczelnie po same uszy w śpiworze i ponownie zasypiam.
Budzę się po raz drugi.
Otwieram półprzytomne oczy.
Co tak ciemno? zastanawiam się przez moment.
Czyżby jeszcze noc?
Która godzina?
Chwilę później uprzytomniam sobie, że ciemność spowodowana jest kominiarką na twarzy.
Śmieję się sam z siebie, Ściągam ją z głowy, patrzę na zegarek 6.15.
No tak, mój biologiczny zegar nastawiony na turystyczny rytm wybija gong na poranne budzenie.
Zdejmując kominiarkę czuję już, że temperatura nie zachęca do wychodzenia ze śpiwora.
W śpiworze czułem się doskonale, ale chwila poza, powoduje, że zaczynam się trząść z zimna. Podczas kiedy idę do łazienki odświeżyć się po nocy, zimno przenika coraz głębie i staje się wyraźnie dokuczliwe. Ciepłej wody brak, tak więc z ulgą myję ząbki w zimnej wodzie.
Jak przyjemnie, już myślałem, że się niestety rozgrzeję, a tu taki miły chłodek bije od orzeźwiającej, przyjemnie chłodnej wody.
Przy recepcji widzę wiszący na ścianie termometr. Z ciekawości idę zweryfikować swoje odczucia.
Czy już jestem tak wypoczęty, że jest mi wszystko jedno, czy też jest tak faktycznie przyjemnie.
Termometr wskazuje niecałe 5st.
W zasadzie nie jest najgorzej. Jeszcze parę stopni i mógłbym utoczyć trochę lodu z motocykla.
Gdybym miał lód W takich okolicznościach przyrody na pewno mrożona herbata smakowała by znakomicie.
Niestety brakło tych 5-6 stopni aby uzyskać dostęp do lodu.
Wbrew sobie, pierwsze co robię, wstawiam wodę na herbatę, w zimnej wodzie herbata się niestety nie zaparzy. Ale za to szybko się schłodzi i będę mógł raczyć się namiastką IceTea pod masywem Mont Blanc.
Namiot, zarówno tropik jak i sypialnia całe zroszone. O ile z tropikiem nie będzie problemu, nie nasiąka wodą, z sypialnią tak nie będzie.
Nie ma innego wyjścia złożę ją wilgotną. Nie mam czasu na to, aby czekać, aż wyschnie. Tym czasem czekam, aż herbata się dostatecznie schłodzi, po to, aby zbyt ciepły płyn nie zaburzył ogólnej ciepłoty mojego organizmu. Jeszcze się przeziębię, złapie zapalenie gardła i co będzie? Nie, nie wolę nie ryzykować!
Kemping jeszcze śpi.
Zjadam śniadanie i zaczynam się pakować. Ubranie i reszta ekwipunku nałapało przez noc dostatecznie dużo wilgoci, abym mógł czuć ją na całym ciele. Przyjemna, orzeźwiająca wilgoć, jakie to wspaniałe uczucie. Nie mówiąc o niebywałym komforcie chodzenia w takim ubraniu.
Składam śpiwór, namiot i resztę gratów. Przyjemnie skostniałe ręce mam mokre do łokci. W zasadzie ma to dobre strony. Dłonie pracują jak kleszcze, nie wrażliwe na wodę. Materiał z jakich są wykonane nie rdzewieje, więc nie mam obaw o dalszy ich los.
Ciekawe jak zareaguje równie mokry motocykl. Czy nie pogniewa się na takie traktowanie i odpali bez problemu.
Spakowany, na próbę uruchamiam silnik. Okazuje się za chwilę, że Transalp jest przygotowany na takie okoliczności, odpala od pierwszego ruchu rozrusznika.
Powolutku słońce dociera na polanę kempingu. Najpierw oświetlając szczyty wokół kempingu, schodzi krok po kroku na dół, aż do samej płaszczyzny plany.
Jest dobrze.
Natychmiast robi się przyjemniej i przede wszystkim rośnie temperatura.
Pakuję wszystko na motocykl, dzień zapowiada się wspaniale.
Im słońce wyżej, tym samopoczucie lepsze.
Cieszę się, czekającą mnie drogą i nowymi wrażeniami.
Postanawiam nie jechać bezpośrednio w dół w stronę Courmayeur, ale jeszcze podjechać w górę, w serce kotliny, w której znajduje się kemping.
Za moment okaże się to kolejną trafną decyzją.
Wyjeżdżam z kempingu.
Obok recepcji, ciekawie przygląda mi się rodzina z pobliskiego kampera. Pozdrawiamy się wzajemnie machnięciem ręki. Takie małe gesty, ale bardzo sympatyczne i miło nastrajają człowieka na drogę.
Przyroda w porannej odsłonie wygląda nieprawdopodobnie pięknie.
Parkuję motocykl na poboczu drogi, robię kilka zdjęć i nie mogąc wyjść z zachwytu
-
rozpoczynam zjazd w stronę miasta, znaną już z poprzedniego dnia drogą.
-
Droga wąska, mijam kilka samochodów z miejscowymi rejestracjami. Na kolejnym z zakrętów, kątem oka, dostrzegam żółte błyski odbijające się drzew. Za chwilę widzę pomoc drogową i policję stojącą na środku drogi.
Na szczęście nie jadę szybko, muszę jednak mocno docisnąć hamulce. Prędkość wytracam bez problemu, mimo lekko wilgotnej, porannej nawierzchni. Na poboczu, przyklejony do skały, stoi mocno potrzaskany Peugeot.
Człowiek w odblaskowej kamizelce spojrzeniem pokazuje mi, że mogę jechać.
Omijam drogowy problem i jadę dalej.
Dzisiaj w planach przełęcz św. Bernarda, Furkapass, a potem już pomału odwrót w stronę domu.
Mijam Courmayeur i kieruję się na Martigny.
-
-
Duża przełęcz św. Bernarda zjawiskowa.
Przede wszystkim wokół miejsc widokowych - fantastyczna panorama na góry, a pomiędzy nimi przestrzeń, która wizualizuje piękno Alp.
Dzisiejszy etap mam obliczony na około 400km, ale nie jest tak wymagający jak wczorajszy.
Niestety, kolejny raz dociera do mnie świadomość, że wędrówka pomału dobiega do końca. Chcę nacieszyć się jeszcze każdą możliwą chwilą, którą uda mi się spędzić w górach.
Pozwalam sobie więc na mały spacer po przełęczy.
Piękno tej krainy nie pozwoli mi zapomnieć tego, co widzę.
Spaceruję po skałach otaczających platformę parkingu, aż po miejsce, gdzie stoi kolumna ze św. Bernardem. Co chwila mijam turystów wchodzących i schodzących ze szlaków. Trochę im zazdroszczę tego, że mogą podziwiać te przestrzenie.
Sam uwielbiam góry i bez najmniejszego wahania, jeżeli miałbym trochę czasu i odpowiedni sprzęt, ruszyłbym na szlak.
Na razie muszę obyć się bez pieszych wędrówek.
Obiecuję sobie, że następny wyjazd w Alpy będzie okraszony kilkoma szlakami na własnych nogach.
A może nie jechać w Alpy, tylko w - to jest pomysł!
Zdaje mi się, że właśnie wpadłem na pomysł na wyprawę w przyszłym sezonie.
Tak, to nie będą Alpy.
Już zaczynam snuć wizje. Oj będzie się działo.
No tak, jeszcze nie skończyłeś jednego, a już planujesz, co będziesz robił za rok czy to nie jest przesada?
Dojedź najpierw do domu w całości stary wariacie myślę sobie. Masz jeszcze grubo ponad tysiąc kilometrów przed sobą, a jesteś zdany tylko na siebie.
Przecież trzeba mieć marzenia czyż nie?
Tego nikomu nie wolno zabraniać, usprawiedliwiam się sam przed sobą.
Patrzę na piękne Alpy i z jednej strony zaaferowany jestem pomysłem, który właśnie mi przyszedł do głowy, a z drugiej studzę emocje.
Ale tak to już jest.
Świadomość tego, co w przyszłości, pozwoli mi łatwiej pogodzić się ze świadomością, że za chwilę, będę musiał się rozstać się, przynajmniej na rok, z tym wszystkim, czego mogę doświadczać, dotykać i podziwiać w tej chwili.
Postanawiam zachować na razie mój nowy pomysł na później. Obiecuję sobie jednak wrócić do niego w najbliższej możliwej przyszłości.
Odjeżdżam z przełęczy św. Bernarda w kierunku Furkapass.
To już ostatnia z zaplanowanych przełęczy. Byłem już na niej, ale z przyjemnością zobaczę ją ponownie.
Droga na tą przełącz, należy do jednej z najlepszych. Jednocześnie najbardziej zatłoczonych. Bardzo dużo motocykli, osobówek, kamperów i co najgorsze autokarów. Ruch drogowy nie zachęca do spokojnego podziwiania okolicy.
Oczy na około głowy i przede wszystkim koncentracja.
Pogoda zaczyna się zmieniać. Nadciągające chmury niosą lekką mżawkę. Za chwilę przejaśnia się. Taka mieszanka nie budzi mojego zaufania. Zatrzymuje się złapać chwilę oddechu pod nieczynnym Hotelem Belvedere. Jeszcze chwila z Alpami w takim wydaniu i w dół. To już naprawdę ostatnia przełęcz podczas tegorocznej wędrówki.
Ale jest plan na przyszłość, więc nie cierpię zbyt mocno. Na razie mówię Alpy, do widzenia.
Wsiadam na motocykl i na dół.
Chcę jeszcze minąć Chur i zanocować na północ od tego miasta.
Po zjeździe z Furkapass łapie mnie jednak deszcz. Początkowo delikatny, przeradza się w sporą ulewę.
Postanawiam przeczekać ulewę na jednej ze stacji benzynowych..
Ulewa z wolna ustaje. Jednak droga po deszczu jest bardzo śliska. Widać to, zresztą po nadzwyczaj spokojnej jeździe pozostałych uczestników ruchu. Niestety przerwy kosztują mnie około półtorej godziny.
Spokojnie, zgodnie z rytmem pojazdów na drodze jadę dalej.
Mógłbym przejechać jeszcze pewnie dalej, ale chcę wypocząć. Wolę pozostawić sobie zapas energii na jutro. Obawiam się również spotkanej dzisiaj ulewy. Bez problemu namierzam kemping, całkiem niedaleko od obranej drogi. Około 30km od granicy. Dzisiejszą jazdę kończę dosyć wcześnie.
Kemping bardzo sympatyczny. Rozbijam się obok miłej słoweńskiej rodziny.
Czuję się dziwnie dobrze, pomimo około czterystu kilometrowej podróży.
Mam około dwie godziny do zachodu słońca. Po ciepłym prysznicu i smacznej kolacji, siedzę przed namiotem, zajadam pyszną szwajcarską czekoladę i cieszę się tym wszystkim, co miałem okazję przeżyć przez kilka ostatnich dni.
Naprzeciwko namiotu rozpościerają się zielone, falujące wzgórza, łagodniejących kształtów Alp.
Pozdrawiam
Tomek