Wizyta w kompleksie Gelati była ostatnią atrakcją. Pojechaliśmy jeszcze na Zielony Bazar w Kutaisi żeby kupić kilka produktów.
Chwilę pokręciliśmy się po mieście, ale praktycznie nie mam zdjęć. Budynek parlamentu (Kutaisi było w latach 2012-2019 siedzibą parlamentu gruzińskiego) w Kutaisi przypomina mi trochę ... z Małego Księcia.
Kutaisi jako miasto nie wzbudziło naszego zachwytu, było może kilka urokliwych kątów, ale ich nie uwieczniliśmy. Jeśli chodzi o architekturę, to z pewnością zapamiętam kiczowatą Fontannę Kolchidy, odważni z łatwością znajdą zdjęcia w necie. Nie byliśmy też na wzgórzu w Katedrze Bagrati bo tego dnia już mieliśmy przesyt jeśli chodzi o obiekty sakralne.
Wskoczyliśmy za to popołudniu na jedzenie, normalnie powiedziałbym że pobiesiadowaliśmy trochę , ale ponieważ to Gruzja to raczej posuprowaliśmy?, albo posuprzyliśmy? (od słowa supra)
w Papawero, dobrze ocenianej knajpie i nie zawiedliśmy się. Jeszcze miałem umyć na koniec auto, ale ostatecznie uznałem, że sobie odpuszczę. Za 10Euro wypożyczalnia zrobi to lepiej, a przy okazji nie będą mi wytykać, że coś nie jest odpowiednio doczyszczone.
Przed 19 zdajemy auto, Zaali jeszcze spojrzał do raportu czy nas nie trafił fotoradar. O dziwo okazało się, że jest do zapłacenia mandat, właśnie w tym dniu, ale w miejscu w którym nas nie było:). Jednak szybko okazało się, że to nie nasze auto. Podrzucił nas na lotnisko, oddał 90 Euro depozytu, (10 potrącił na mycie). Ogólnie byliśmy z usługi zadowoleni. Późnym wieczorem mieliśmy lot powrotny.
W bardzo dużej części udało się zrealizować nasz blisko 10-cio dniowy plan. Nie udało się pospacerować doliną Truso (ani rezerwową Juta), nie chciało nam się już jechać do Wardzi, bo już miałem dosyć jeżdżenia. Gruzja, którą zwiedziliśmy nas zachwyciła. Nieduży kraj, przepiękny krajobrazowo i chociaż pogoda nie zawsze była super to w najważniejszych miejscach i chwilach było w porządku. Według opinii miejscowych w tym roku ładna pogoda późno zawitała do Gruzji, dużo było opadów deszczu, a już po naszym powrocie w lipcu ulewne deszcze doprowadziły do powodzi w części kraju, a w sierpniu na północy na skutek osuwiska zginęło kilkanaście osób. Po kraju podróżowaliśmy wypożyczonym autem - Subaru XV z napędem 4x4 z 2015roku z przebiegiem ponad 125tys mil. Za wynajem auta wynegocjowałem kwotę 400Euro + 100E zwrotnego depozytu. W 9,5 dnia przejechaliśmy ponad 2100km, przy średniej prędkości ok 50 km/h, ponad 40 godzin spędziliśmy w samochodzie, średnio blisko 5 godzin dziennie. O dużo za dużo. Na szczęście udało się też coś zobaczyć nie tylko zza szyby samochodu. Do dziś mam przed oczyma piękną panoramę na szczyty Kaukazu z polany w Heshkili. Nie zapomnę fantastycznego, chyba najpiękniejszego w moim dotychczasowym życiu widoku na Kazbek i kościół Cminda Sameba w pobliżu Stepantsmindy. Nigdy bym nie przypuszczał, że otaczająca pustka, pofałdowany stepowy krajobraz w drodze do Dawit Gareja może być tak urzekający. Z przyjemnością wspominam urokliwe miasteczka takie jak Mccheta czy Sighnagi, ale również stolicę Tbilisi. Charakterystyczne pod względem architektury dla tego regionu świata (również Armenii), wielowiekowe budowle sakralne w Alawerdi, Gelati czy wspomnianej wcześniej Mcchecie, miały w sobie coś mistycznego, tym bardziej, że w pierwszych dwóch przez dłuższą chwilę byliśmy nawet sami. Nadal mam ciarki na wspomnienie kilku kilometrów drogi z Mestii do Ushguli i osuwającej się skarpy, gdzie po ulewnej nocy i popołudniowym deszczu, musiał pracować potężny gąsiennicowy spychacz, aby udrożnić przejazd. A wszystko te atrakcje za totalną darmochę. Za wstęp płaciliśmy wyłącznie do kanionów Martvili i Okatse oraz skalnego miasta Uplisciche. Pojedliśmy podczas tego wyjazdu bardzo smacznie, popróbowaliśmy gruzińskiej kuchni i nie wydaliśmy przy tym wielkich pieniędzy (w porównaniu do obecnych cen w wielu krajowych jadłodajniach). Średnio za posiłek dla 4 osób z napojami płaciliśmy ok 140 GEL (ok 230zł), czasami były to 2 dania na osobę, czasami 1,5 (tak jak pisałem wcześniej każdy dostaje swój talerz ze sztućcami, a dania są podawane w taki sposób aby każdy mógł się poczęstować). Zawsze wychodziliśmy najedzeni i nigdzie nie było wtopy. Przede wszystkim na wyróżnienie zasługują naszym zdaniem w Mestii knajpa Laila, w Arsha ( niedaleko Stepantsmindy) Tsanareti Restaurant, w Telawi Zodiako - knajpa pełna miejscowych, w Udabno prowadzona przez Polaków Oasis, wreszcie Papavero w Kutaisi, gdzie obżarliśmy się wręcz nieprzyzwoicie.
Nocowaliśmy przeważnie w guest housach - zwykle dużych domach w których są pokoje gościnne, czasem nazywało się to hotelem ale najczęściej nim nie było, za wyjątkiem hotelu w Tbilisi. Wszystko rezerwowaliśmy przez buking, wszystko z wysokimi ocenami, chociaż standard okazywał się być różny. Za nocleg dla 4 osób płaciliśmy 90-150GEL (te wyższe ceny zwykle ze śniadaniem).
Osobliwością był wszechobecny na drodze żywiec ( i wcale nie chodzi o piwo), krowy, a co za tym idzie krowie placki
, świnie, konie, kury a do tego bezpańskie psy (dobrze, że nie agresywne).
Szczerze polecam ten kierunek, tym bardziej, że ceny zarówno lotów, w porównaniu do np Hiszpanii, jak i noclegów są umiarkowane. Będę przy tym lansował pogląd, że ze względu na masę atrakcji warto na zwiedzenie tego kraju poświęcić zdecydowanie więcej czasu niż 2 tygodnie. Powierzchnia nad którą Gruzja sprawuje kontrolę jest porównywalna z powierzchnią Chorwacji, odległości pomiędzy najważniejszymi atrakcjami nie są małe, a ukształtowanie terenu i nieduża ilość dróg szybkiego ruchu mocno wydłuża czas podróży. Z takiej Mestii do Stepantsmindy jest dalej niż z Makarskiej do Puli, a jakość drogi nieporównywalnie gorsza, warto wziąć to pod uwagę układając plan podróży. Sam będę chciał tam kiedyś wrócić jeszcze ze dwa razy, żeby niespiesznie zobaczyć na wschodzie większy kawałek Kachetii, pojeździć po tamtejszych winnicach, wziąć terenówkę i pojechać do Shatili czy Dartlo albo parku Waszlowani, pojechać do doliny Truso bądź (i) Juta i pospacerować tamtejszymi dolinami. Za drugim razem zwiedziłbym część zachodnią - Borjomi i Bakuriani, skalne miasto Wardzia, ponownie udałbym się do Ushguli, żeby przespacerować się pod lodowiec Szchary, nad jeziora Koruldi w Mestii, by na koniec pojechać odpocząć nad Morzem Czarnym.
Kilka "telefonicznych" ujęć na koniec.
Dziękuję wszystkim czytelnikom za obecność i zainteresowanie, szczególnie tym "aktywnym". Pozdrawiam.