W czasie kiedy byliśmy w Gruzji wizjer (różowa landryna) skrócił czas odprawy przez internet do 24godzin przed odlotem. Nie wiem czy to czasem nie z tą zmianą było związane ograniczone korzystanie z ich aplikacji i obsługa konta po zalogowaniu na stronie też nie była możliwa. Na szczęście na dobę przed odlotem coś zaczęło działać. Niestety, podczas próby odprawy za pośrednictwem strony, po zalogowaniu okazało się, że jedno z naszych nazwisk jest zmienione, ale w apce wszystko było ok. Udało się odprawić pozostało tylko wydrukować dokument. Kobitki, które prowadziły nasz gesthaus (zbyt szumnie nazywany hotelem) nie miały, jak twierdziły, drukarki, chociaż w ocenach inni klienci pisali, że właściciel uczynny i z wydrukiem problemu nie ma. Trudno. Kolejnego dnia pogoda przed południem również nie rozpieszczała. Oczywiście cały czas było ciepło, ale dosyć pochmurno i z czasem, z tych ciemnych, nisko zawieszonych chmur, spadł deszcz. Po śniadaniu spakowaliśmy nasz cały wyjazdowy dobytek i pojechaliśmy do centrum Kutaisi, żeby wydrukować dokumenty podróżne. Panie w biurze informacji turystycznej były bardzo uprzejme i pomocne, wydrukowały karty, nawet nie pobrały opłaty. Po kilku minutach mogliśmy jechać na zwiedzanie ostatnich zabytków. Jako pierwszy na naszej trasie był klasztor Mocameta, odległy ok 6km od Kutaisi. Kiedy podjeżdżamy na parking stoi tam tylko jeden busik, a do autokaru pakuje się spora grupa dzieciaków z opiekunami. Przechodzimy przez tory, bo przy parkingu biegnie linia kolejowa, kto wie być może da się tam dojechać pociągiem z Kutaisi. Spacer trwa kilka minut. Sam klasztor jest pięknie położony na urwisku prawego brzegu rzeki Tskaltsitela. Z tarasu widokowego przed klasztorem rozpościera się piękny widok na zakole rzeki.
Niby tak blisko drugiego co do wielkości miasta w Gruzji, a tak odludnie. W sumie to nie powinno dziwić, wszak specjalnie szukano takich lokalizacji, które miały pomagać w kontemplacji , wyciszeniu, medytacji. W takim miejscu mnisi z pewnością mogli napawać się pięknem i utwierdzać w przekonaniu o boskim stworzeniu świata. Z jednej strony mgła/niski pułap chmur potęgowały mistycyzm tego miejsca, kto wie być może nawet przysłaniały coś co zakłócałoby odbiór, z drugiej zaś, w słońcu otaczająca zieleń i sam nieduży kościół na tle błękitnego nieba prezentowałaby się pewnie równie dobrze. Oczywiście nie było to najpiękniejsze miejsce jakie widzieliśmy w Gruzji, ale otoczenie było zaskakująco ładne, chyba nawet ładniejsze niż zwiedzony dzień wcześniej kanion Okatse. Szybko jednak ulewny deszcz sprowadził nas na ziemie i czar prysł. Pobiegliśmy do samochodu, przemykając pomiędzy kroplami, jak można się domyśleć nieskutecznie
żeby zwiedzić ostatnie już miejsce podczas naszego pobytu. Zespół klasztorny Gelati leży kilka kilometrów dalej na wzgórzu nad miejscowością o nazwie , a jakże Gelati
. Pogoda nie rozpieszcza, a to pada, a to mży, a to kropi, czasami na chwilę przestaje, ale ogólnie jest słabo, w przeciwieństwie do zwiedzanego obiektu. Kompleks jest wpisany na listę Unesco. Całość jest otoczona murem, po przekroczeniu bramy jako pierwszy po lewej jest nieduży kościół Św Jerzego z XIII w. Ściany wewnątrz pokryte są szesnastowiecznymi freskami.
W centralnej części stoi największa budowla - katedra Najświętszej Marii Panny z pierwszej połowy X!! w.
Jak wyczytałem w przewodniku "ściany, w dobrze doświetlonym dużymi oknami wnętrzu, są pokryte kolorowymi freskami". Niewiele tych fresków można było zobaczyć, ponieważ wnętrze świątyni- jej główna i boczne nawy zastawione są rusztowaniem. Skutecznie przysłania ono ściany a przy tym mocno ogranicza dopływ światła, którego i tak nie ma zbyt wiele bo na zewnątrz słońce schowane jest za ciemnymi, deszczowymi chmurami. Poniżej freski w jednej z bocznych kaplic.
Przed fasadą wejściową do katedry stoi kolejny kościół - Św Mikołaja, o tyle niezwykły, że żeby się tam dostać trzeba wejść po schodach, my schowaliśmy się na chwilę przed deszczem na dole, w podcieniach.
Poza tym ze starszych budowli jest jeszcze dzwonnica i piętrowa brama.
Szkoda, że pogoda jest do d... bo pospacerowalibyśmy tu dłużej, a tak to czmychaliśmy tylko przed deszczem z jednego obiektu do drugiego, ale kompleks i malowidła ścienne robią wrażenie. W sumie sporo tych budowli sakralnych zwiedziliśmy, w Gruzji. Wiele z nich w czasach ZSRR niszczało, a władza nie dość, że o nie nie dbała, to jeszcze wiele z nich pełniło funkcje inne, niezwiązane z pierwotnym przeznaczeniem jak np magazyny, czy pomieszczenia dla zwierząt. Z blisko 2500 cerkwi czynnych w 1917 roku, w latach osiemdziesiątych pozostało ich mniej niż 100. Są jednak systematycznie odnawiane i często przywracana jest ich funkcja, dzięki czemu można odkrywać ich piękno.