Dzień 5.
Dzień zaczął się super. Wszyscy rano stawili się na peronie pierwszym (i jedynym ) przy stacji Tozzaga i o 8.47 ruszyliśmy na stoki.
Osoby, które podczas tego wyjazdu stawiały swoje pierwsze narciarskie kroki, były już na tyle pewne siebie, że nikt na nikogo nie musiał czekać i jeździliśmy w równym, szybkim tempie. Na stoku było malutko ludzi i śnieg też jakby trochę przyjemniejszy do szusowania.
W planach była przeprawa z Madonny do Pinzolo. Sporo czasu zajęło nam przetransportowanie się w okolice gondolki, która mogła nas tam zawieźć i doznaliśmy nieprzyjemnego zdziwienia, kiedy to okazało się, że wyciąg jest nieczynny
Cóż było zrobić... cieszyliśmy się tymi trasami, które mieliśmy do dyspozycji.
Jeździło się tak fajnie, że...
"Zrobię Wam wszystkim super zdjęcia" powiedziałam i zaczęłam ostrożnie zjeżdżać z aparatem w łapkach.
Elegancko ustawiłam się z boku trasy, wbiłam kijki w śnieg i zaczęłam wypatrywać naszych. Jakoś długo nie pojawiali się na horyzoncie, więc wymyśliłam, że zrobię im taki cool i ekstra kadr- z dołu do góry.
I teraz tak:
Wyobraźcie sobie, że stoicie w poprzek trasy, czyli narty, a co za tym idzie stopy, nogi i ciało skierowane są w bok, prostopadle do stoku i nagle chcecie obrócić się przodem do stoku. Tułów i uda zaczynają się obracać, a stopy są nieruchome, no bo jak je tu obrócić jak są w tych nieszczęsnych buciorach, które z kolei wczepione są w narty....
Takim sposobem kolano nie wie co ze sobą zrobić- obracać się z udami, czy zostać obrócone w kierunku stóp... nie wiedziało co począć, to część kolana zaczęła się obracać, a część została w miejscu i biedna rzepka wypadła ze swojego gniazdka
Ból niesamowity, a kolano wywalone w bok i jakiś dziwny sposób. Cudem udało mi się wygiąć do zapięcia w narcie i jakoś je wcisnąć- but wyczepił się z narty, siła odpuściła i rzepka wskoczyła na swoje miejsce.
W tym czasie ekipa była dobre kilkadziesiąt metrów niżej. Jak Arturo zobaczył, że leżę i ryczę to zaczął wspinaczkę i dotarł do mnie nieźle zasapany.
"Wzywamy tobogan", tyle powiedział po moim krótkim sprawozdaniu. Na początku się wzbraniałam, bo to przecież wstyd , ale ból był straszny więc się zgodziłam.
Panowie przemili!
Podnosili na duchu jak tylko mogli... oni i moja osobista loża szyderców, bo przecież nikt Ci tak nie dokuczy jak najlepsi przyjaciele
Zapakowali mnie jak cukierek i zwieźli na dół.
Uczucie podczas zjazdu? Straszne
Przez chwilę musieliśmy poczekać na przyjazd karetki, a Arturo ruszył w drogę powrotną do apartamentu, bo przecież żeby mnie odebrać ze szpitala potrzebny był samochód, a samochód stał w garażu Żeby do niego dotrzeć to trzeba zrobić sporo kilometrów na nartach, a później jeszcze pociągiem
Nie było mi smutno... miałam dziarskie towarzystwo
W szpitalu na wizytę u lekarza czekałam może z 15 minut i szybkie badanie, które przebiegło bardzo sprawnie dzięki ukraińskiej pielęgniarce, która pomogła mi zdjąć buty, gacie i takie tam inne rzeczy
Lekarz zalecił kupno ortezy w aptece, jak najszybszą wizytę u lekarza w Polsce... i w sumie tyle.
Na zdjęciu z rentgena nie widać było najważniejszej rzeczy, czyli tego... czy więzadła w kolanie są całe czy zerwane. Jeżeli ktoś uprawia sport, albo miał kiedyś podobny problem, to wie jakie myśli przebiegają przez głowę w takim momencie- zerwane więzadła, rekonstrukcja, długa rehabilitacja itp.
Po jakimś czasie przyjechał po mnie Artur i zobaczył mnie w takim stanie
Nastrój miałam wtedy tragiczny...
W drugiej lub trzeciej aptece udało nam się dostać ortezę i bardzo dobrze, bo bez niej nie dałoby rady wrócić do domu. Nie wiedziałam, że podczas jazdy samochodem takie siły działają na nasze kolana
Dotarliśmy do apartamentów, a tam czekały na nas steki i wino
Przyjaciele... udało im się postawić mnie do psychicznego pionu
... iiiiiii tak to właśnie z tym toboganem było Mam nadzieję, że się zbytnio w tym odcinku nie rozpisałam i mieliście na tyle siły żeby przeczytać te moje żale
Przed nami ostatni odcinek. Zapraszam