Witam serdecznie w tej wiosenno zimowej odsłonie.
29.03- 01.04.2018: Pierwsze dni wiosny w Bieszczadach.
W tym roku Wielkanoc postanowiliśmy spędzić w Wetlinie.
Wybraliśmy się rodzinnie, bo zabraliśmy ze sobą moje dwie bratanice, z obietnicą, że nie będziemy długo chodzili po górach.
Ruszyliśmy w czwartek około południa i wieczorem mogliśmy już podziwiać śnieżne Połoniny.
Piątek.
Żeby zbytnio nie przerażać dziewczyn, na pierwszą wycieczkę zaplanowałam spacer do Łopienki.
Dotarcie do parkingu skąd zaczynaliśmy spacer odbyło się bezproblemowo, w końcu to ten sam parking z którego kilka miesięcy wcześniej zaczynaliśmy wędrówkę do Sinych Wirów. Znajdziecie go za miejscowością Buk, a przed Polankami jadąc od strony Wetliny.
Parking pusty, co nas trochę zdziwiło, bo przy ABC w Wetlinie ruch jak w środku sezonu. W Wielki Piątek jest organizowanych kilka dróg krzyżowych- np. na Tarnicę czy na Smerek, które przyciągają tłumy ludzi.
No to ruszamy.
Szlak wiedzie szeroką drogą, którą spokojnie można przejechać samochodem... co zrobiło sporo ludzi, o czym przekonaliśmy się po dotarciu na miejsce.
Już po chwili doszliśmy do pierwszych retortów.
Dziewczyny nie potrafiły zapamiętać tej nazwy do momentu kiedy nie skojarzyły jej z tortem ... nie ważne jak, ważne że się udało.
Po drodze mijamy oczywiście mnóstwo źródełek...
... i przez cały czas towarzyszy nam szum wody.
Powolnym krokiem dochodzimy do drugich retortów, których pilnuje tygrysek.
Selfik musi być.
Jednak wiosna?
Jesteśmy na miejscu. To co na samym początku rzuciło nam się w oczy to... ilość samochodów. Sporo ludzi postanowiło dotrzeć tutaj w ten sposób.
Informacje pochodzą ze strony http://www.naszebieszczady.com.
Wieś nosiła początkowo nazwę Lopinka i należała do klucza dóbr jednego z najpotężniejszych bieszczadzkich rodów – Balów z Hoczwi.
Łopienka, podobnie jak setki innych wsi, została całkowicie pozbawiona swoich rdzennych mieszkańców. Zabudowania wiejskie powoli niszczały i były rozbierane dla pozyskania materiałów budowlanych przez ludność okolicznych osad. W roku 1954 z dachu popadającej w ruinę cerkwi zerwana została blacha, co dodatkowo przyspieszyło jej niszczenie.
Centralnym punktem każdej bojkowskiej wsi była cerkiew. W Łopience już w roku 1757 została ufundowana murowana cerkiew parafialna pod wezwaniem Św. Paraskewii. Umieszczono w niej ikonę Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus, która już w tamtym okresie uchodziła za cudowną.
Łopieńska cerkiew posiada długą i dobrze udokumentowaną historię. Na przestrzeni kilku stuleci zachowały się jej dokładne opisy oraz inwentaryzacje jej wyposażenia. Kolejne wzmianki o niej pochodzą z lat 1756, 1761, 1906, czy 1926.
Cerkiew w Łopience zapewne zniknęłaby całkowicie z powierzchni ziemi po wspomnianych już wyżej wysiedleniach rdzennej ludności wsi, gdyby nie tytaniczny wysiłek ludzi dobrej woli. Pierwszą osobą, która zainteresowała się losem popadającej w zapomnienie świątyni był Olgierd Łotoczko.
Ten historyk sztuki i powiatowy konserwator zabytków za swoje wysiłki zmierzające w kierunku ratowania pozostałości cerkwi w Łopience został zwolniony z pracy. Dzięki jego wysiłkom ruiny cerkwi zostały po raz pierwszy od okresu wysiedleń oczyszczone z porastającej je roślinności oraz opasane wzmacniającą, betonową opaską. Dalsze prace przerwała tragiczna śmierć ich pomysłodawcy.
W roku 1983 dzieło odbudowy cerkwi po swoim poprzedniku podjął Zbigniew Kaszuba. To właśnie dzięki jego staraniom wspieranym przez liczną rzeszę pasjonatów na przestrzeni ponad 30 lat udało się odbudować łopieńską świątynię i doprowadzić ją do wyglądu identycznego jak ten znany z okresu sprzed wypędzenia ludności rusińskiej. Dziś cerkiew w Łopience tętni życiem, odbywają się tutaj msze, wspólne kolędowanie, wydarzenia kulturalne oraz, tak jak przed laty, odpusty.
Zanim wrócimy, kręcimy się jeszcze trochę przy wodzie i podglądamy bobrowe domki.
Wracamy.
Cały spacer zajął nam prawie 2 godziny, więc jak widzicie, nie jest to zbyt wymagająca wycieczka... taka w sam raz na pierwsze rozchodzenie, a miejsce na pewno warte jest odwiedzenia.
Dziewczyny marudzą, że w ogóle się nie zmęczyły... ale ja już wiem, że po kolejnym dniu będą jeszcze z utęsknieniem wspominały ten lekki spacer.