Jadąc stwierdziliśmy, że jesteśmy bardzo głodni. Drobne przekąski już dawno zostały zjedzone a kupione chwilę wcześniej w markecie przy plaży Prasonili pyszne morele pochłonęliśmy piorunem. Zdecydowaliśy się zatrzymać przy jakiejś tawernie i zjeść porządny posiłek. Przypomniało mi się, że czytałam w przewodniku o rewelacyjnej rybenj restauracji na plaży w Plimmiri, a ponieważ byliśmy niedaleko tego miejsca, to zdecydowaliśmy się tam pojechać.
Droga prowadząca do Plimmiri jest dobra i bez żadnego problemu w kilkanaście minut dojechaliśmy na miejsce.
Nazwa wioski pochodzi od słowa
plimmiri (πλημμύρα), które oznacza powódź. Ofiarą powodzi padło antyczne miasto Kirbe, które kiedyś znajdowało się w tym miejscu.
Wjeżdżając do wioski tuż przed restauracją zobaczyliśmy kościół, który został wzniesiony na murach wcześniejszej chrzescijańskiej bazyliki.
Chcieliśmy tam podejść i obejrzeć ten kościół, ale po posiłku trochę się rozleniwiliśmy i wyleciało nam to z pamięci. Dopiero po kilkunastu minutach po wyjeździe z Plimmiri przypomniało nam się, że mieliśmy tam zajrzeć, ale nie chciało nam się już wracać.
Skończyło się więc na obejrzeniu
tego kościółka za pomocą internetu.
Na drodze przed restauracją należy zwolnić, bo ograniczenia prędkości pilnuje "leżący policjant".
Po wyjściu z samochodu najpierw rozejrzeliśmy się troszkę wokoło:
a potem poszliśmy w stronę widocznej na końcu drogi zatoczki.
Bardzo nam się tutaj spodobało. Plaża sprawiała wrażenie, jakby znajdowała się na końcu świata.
Pustka i cisza, jakie tutaj panowały, wprost kłuły w oczy i uszy. Rewelacja.
Gdyby, nie to, że już zbliżał się wieczór, to po obiedzie poleżelibyśmy na tej plaży.
Ale niestety musieliśmy się już trochę śpieszyć, bo samochód mieliśmy oddać o godzinie 21-ej a do przejechania mieliśmy przecież całą wyspę.
Zdecydowaliśy się iść od razu to tawerny i stamtąd podziwiać otoczenie.
Bardzo klimatyczne jest to miejsce.
Pod daszkiem suszą się ośmiornice
a w ich towarzystwie dynda sobie jakaś gruba ryba.
W rogu stoi wielkie akwarium,
z którego przyglądają się nam różne morskie żyjątka.
Przy stoliku obok wylegiwał się pies, natomiast nie było tam żadnych kotów.
Gdy usiedliśmy przy stoliku zaraz zjawił się koło nas kelner, podając menu.
Ale nie skorzystaliśmy z niego, bo w trakcie rozmowy kelner zaprosił nas do kuchni
i tam złożyliśmy zamówienie, pokazując palcem, co chcemy zjeść.
W oczekiwaniu na posiłek podziwialiśmy widok na zatokę, plażę i port.
Najpierw na stół wjechała sałatka grecka i sok z pomarańczy.
A potem dostaliśmy danie główne.
Nie jestem w stanie powiedzieć, jakie ryby jedliśmy, bo na rachunku napisane jest tylko "Gr.Fisch", więc nic z tego nie wynika.
Ale wszystko było przepyszne. Za całość zapłaciliśmy 35 euro.
Kelner, który nas obsługiwał był niezwykle sympatyczny i wesoły.
W międzyczasie restauracja zaczęła zapełniać się gośćmi, którzy tak ja my przyjeżdżali tutaj autami.
Ale my już zjedliśmy i zachwyceni posiłkiem ruszyliśmy w drogę powrotną do miasta Rodos.
Jeszcze tylko ostatni raz rzuciliśmy okiem na restaurację
i plażę
i opuściliśmy Plimmiri.