Na następny dzień z samochodem zaplanowaliśmy przejazd wschodnim wybrzeżem wyspy.
Na pierwszy ogień poszło Lindos, bo trzeba tam być najwcześniej, jak się da, żeby uniknąć tłumów.
Na śniadanie zeszliśmy już przygotowani do wyjazdu i po posiłku od razu poszliśmy do samochodu.
Wybraliśmy drogę wzdłuż morza, żeby podziwiać widoki, ale się zawiedliśmy. Widoków na morze jest z tej drogi jak na lekarstwo, bowiem droga nie biegnie przy samym morzu. To nie Jadranka.
Przejechaliśmy przez kurorty Kalithea i Faliraki, ale nic nas tam nie zachwyciło. Wzdłuż drogi stoją zabudowania, które mają umilać pobyt turystom. Są to restauracje, wypożyczalnie samochodów, obiekty sportowe, sklepy, dyskoteki itp.
Takie figury Kolosa Rodyjskiego spotyka się na Rodos dosyć często.
Za Faliraki wjechaliśmy na drogę nr 95 i dojechaliśmy nią do samego Lindos.
Tablica informacyjna trochę mało przydatna.
Na tej stacji zatankowaliśmy samochód.
Przed nami pokazała się góra, do której dosyć szybko zaczęliśmy się zbliżać.
Trzeba uważać na rowerzystów.
Góra już jest coraz bliżej.
Ta góra to Tsampika. Żeby na nią wjechać należy w tym miejscu skręcić w lewo, ale my jechaliśmy dalej, planując zajrzeć tutaj w drodze powrotnej.
Kawałek dalej mijamy zjazd na plażę Tsampika, ale też rezygnujemy z jej odwiedzenia.
W pewnym momencie wyprzedził nas z dosyć dużą prędkością autobus, który zasłonił nam widoki. Dlatego zwolniliśmy, żeby od nas prędzej odjechał.
I dobrze zrobiliśmy, bo kawałek dalej droga zaczęła opadać w dół ukazując wreszcie tak bardzo oczekiwane widoki na morze.
Ale potem znów wjechaliśmy w kamienny korytarz.
Do Lindos już niedaleko.
Już widać Lindos. Mijamy punkt widokowy, ale podwójna linia ciągła na jezdni skutecznie wybija nam z głowy chęć zatrzymania się na nim.
Do Lindos prowadzi ta droga w lewo, ale wjeżdżać tam nie ma sensu, bo nie ma tam miejsc parkingowych. Samochó zostawiamy na parkingu widocznym kawałek dalej i wracamy już na nogach do tej drogi prowadzącej w dół do Lindos