Rano 6 czerwca obudziłam się wcześnie bardzo podminowana. Przez pierwsze dwa dni pobytu nerwy trzymałam na wodzy i starałam się nie myśleć o tym, co powodowało taki stan mego umysłu. Intensywnie spędzany czas bardzo mi w tym pomagał. Jednakże dzisiaj nic nie mogło odciągnąć moich myśli od powodu zdenerwowania.
Otóż dzisiaj mieliśmy w planie wyruszenie na zwiedzanie wyspy Rodos wynajętym samochodem. Pierwszy raz w życiu wynajęliśmy samochód i bardzo się bałam, czy wszystko, co związane z tym wynajęciem, przebiegnie bezproblemowo.
Samochód wynajęłam przez internet jeszcze w Polsce. Przeglądałam oferty wielu firm wynajmujących auta, ale mój wybór padł na polskie biuro turystyczne działające na Rodos. Atutem tego biura była możliwość porozumiewania się z nimi w języku polskim, gdyby doszło do jakiegoś zdarzenia. To biuro oczywiście jest tylko pośrednikiem, ale jak dla mnie, bardzo sprawnym i rzetelnym. I wcale nie zapłaciliśmy za wynajęcie autka (fiat Panda) więcej, niż w innych wypożyczalniach, bowiem koszt wynajęcia za jeden dzień wyniósł 34 euro. Ponadto mogliśmy wynająć auto na 2 dni, a w większości wypożyczalni okres wynajęcia to minimum 3 dni.
Zgodnie z informacją uzyskaną od pośrednika autko miał nam podstawić pod hotel przedstawiciel wypożyczalni o godzinie 9:30. Umówieni byliśmy z nim o tej godzinie w lobby hotelowym. Mieliśmy więc sporo czasu po śniadaniu aby się przygotować do całodziennego wyjazdu. Chcieliśmy zejść do lobby już całkowicie przygotowani, aby po odebraniu auta od razu wsiąść do niego i pojechać. Ale niestety nasze plany wzięły w łeb, bo o godzinie 8:40 (a więc 50 minut przed czasem) zadzwonił telefon w pokoju i pani z recepcji poinformowała nas, że przedstawiciel wypożyczani już na nas czeka. Złapałam portfel z kasą i szybko zeszliśmy do recepcji. Oczywiście z nerwów zapomniałam o wszystkich przestrogach i uwagach, które wyczytałam w internecie a także otrzymałam od znajomych i syna, aby dokładnie obejrzeć auto, sprawdzając czy nie ma na nim żadnych rys czy wgnieceń, zrobić zdjęcia autka z każdej strony, sprawdzić czy stan paliwa zgadza się z tym wskazanym na umowie itp. Na pytanie Kostasa (bo takie imię miał przedstawiciel z wypożyczalni), czy chcemy iść do auta, aby je zobaczyć, odpowiedzieliśmy że nie (jakieś zaćmienie na nas padło), więc on pokazał nam umowę, objaśnił kilka spraw i umowę podpisaliśmy. Jedyne o czym pamiętałam, to żeby do umowy wpisać dane dwóch kierowców, bo w przeciwnym wypadku samochód mogłaby prowadzić tylko jedna osoba. Kostas pokazał nam, gdzie stoi nasze autko, zabrał kasę za wynajem i poszedł sobie. Myśmy wrócili do pokoju, szybko wyszykowaliśmy się do wyjścia i poszliśmy do autka.
Wsiedliśmy do niego, mąż odpalił silnik i wtedy zaczął się problem (na szczęście jedyny i może wyolbrzymiony przeze mnie, ale wtedy urósł do bardzo wysokiej rangi). No nie mogło być przecież idealnie.
Otóż ulica, przy której Kostas zaparkował nasz samochodzik, jest bardzo stroma (zresztą jak wiele innych w tej okolicy).
Nasz samochodzik stal dokładnie w tym wolnym miejscu, które widać pomiędzy autami na zdjęciu, tylko było tam wtedy jeszcze ciaśniej.
Kostas, pewnie nauczony od dziecka do takich warunków, nie miał problemów z zaparowaniem autka na takiej stromiźnie. Nie wiem, czy jak parkował, to stały tam samochody przed nim i za nim, ale jak myśmy chcieli wyjechać, to odległość pomiędzy autami za i przed wynosiła jakieś pół metra z każdej strony. Ta odległość jako taka nie stanowiłaby problemu przy wyjeździe, ale problemem była ta bardzo stroma ulica i fakt, że przecież nie znaliśmy tego auta, nie wiedzieliśmy, jak działają hamulce, jak wrzucać biegi. Przecież każdy samochód jest inny. Swój się zna na wylot, ale obce auto to w takiej sytuacji wielkie wyzwanie. Ręczny hamulec był cały czas w użyciu, ale i tak miałam serce w gardle, gdy w pewnym momencie samochód nagłym zrywem wyrwał do przodu i o milimetry zatrzymał się przy samochodzie stojącym przed nami. Byliśmy bezradni. Ale mówię nie, nie może tak być, żebyśmy z tego powodu nie mogli rozpocząć naszej wycieczki. Mówię do męża, że wysiądę i będę go asekurować przy wyjeżdżaniu, żeby nie uszkodzić tych sąsiednich aut. Mąż mówi do mnie, że jestem nienormalna, bo przecież, jeśli coś pójdzie nie tak, to mnie zmiażdży pomiędzy autami. Ale ja się uparłam. Dobrze, że fiat Panda to lekkie autko i nawet podczas cofania trochę pomagałam silnikowi i lekko do pchałam. Zrobiliśmy wspaniałe widowisko na ulicy. Ludzie, którzy jedli śniadanie w restauracji stojącego tuż obok hotelu (na szczęście nie naszego) mieli niezły ubaw. Ale wyjechaliśmy i pojechaliśmy na naszą wyczekiwaną wycieczkę. I nagle naszło mnie olśnienie, że przecież nie zrobiliśmy tych zdjęć, o których tak wszyscy mówili, że są konieczne. Mąż nie chciał stanąć, więc zdjęcia zrobiliśmy ileś kilometrów dalej, kiedy zatrzymaliśmy się na zwiedzanie.
Na szczęście nic nie było uszkodzone, wszystko działało jak w zegarku a stan baku był zgody z tym wskazanym na umowie. Uff, jak mi ulżyło. I na szczęście do końca terminu wypożyczenia autka nic się nie wydarzyło, działał sprawnie i bardzo dobrze nam służył.
A tak wyglądało to nasze autko.
Chyba trochę przynudziłam.