Dziś coś dla malkontentów i kwękających, że tylko "szpan, lans, fura, komóra", Wy już wiecie, o kogo chodzi
Dzień 3.
Nie wieje!!! Nie wierzę, dziś nie wieje! Pogoda wyraźnie się zmieniła. W nocy było ciepło i cięły... komary. To znak, że był odpływ. Wstajemy, wychodzimy na taras i... cisza. Cudowna, błoga cisza. Ani grama wiatru! Juhuuu! Po wczorajszej dawce doznań, mamy apetyt na więcej. Samochód ledwie ostygł, a my zaraz po śniadaniu pakujemy znowu cały majdan i ruszamy
Szkoda nam czasu na czcze rozmowy z wymuskanymi gośćmi, którzy zaczepiają nas każdego śniadaniowego poranka i pytają Nadię: o wiek, o imię, o to, skąd pochodzi etc. I tak każdego dnia. Są tu przemili goście, owszem, jak na przykład pewna rodzina z Kalifornii... Ona - elegantka, on - emerytowany policjant, córka - typ modelki. Natychmiast chcą adoptować Nadię, tak im imponuje
Ble, ble, ble, fajnie, ale Mykonos czeka!
Dziś kierunek: południowy wschód, Kalafatis i kolejny cypelek kończący tę część wyspy. Ornos, w której mieszkamy to bardzo dobry punkt wypadowy. Stąd wszędzie jest blisko, oczywiście, jeśli mamy samochód. Bez samochodu też można sobie poradzić. Są autobusy do tych najbardziej popularnych plaż, kilka razy dziennie kursują też do Chory. Ale po to wzięliśmy samochód, żeby rządzić się po swojemu. Więc jedźmy!
Podobnie, jak wczoraj, wszystkie drogi prowadzą przez środkową część wyspy, czyli Ano Merę. Jest nieurodzajnie i surowo, potem krajobraz ciut się zmienia. Ciągniemy w górę i wjeżdżamy na sam szczyt. Tu górki mają 360 m.n.p.m. Wioska, która leży na krańcu tego cypelka to raptem dwa gospodarstwa wciśnięte między plażę a skały. A ze wzgórza widok naprawdę zadowoli najbardziej wybrednych...
Plaża zupełnie inna niż Panormos. Delikatny żwirek, bardzo drobny, niemal niewyczuwalny. Nie ma nikogo. Zupełnie nikogo! Pięknie, ale wieje. Wybieramy jak na razie miejsca urocze, jednak cypel ma to do siebie, że nieodczuwalny wiatr w środku wyspy staje się dosyć uciążliwy na jej krańcu. To normalne.
Surfer zmaga się z wiatrem a my robimy w tył zwrot i jedziemy dalej. W środku wyspy kierujemy się ponownie w stroną Panormos, jednak zjeżdżamy pod kątem w dół, do zatoki Ftelia. To z kolei mekka windsurferów. Plaża jest ogromna, długa i zakręca pięknie jak rogal.
Przedzielona na dwie części sporą skałą. Jedna część należy do naturystów, druga jest koedukacyjna
Dziś po tej części dla nagusów jest brudno. Masa wyrzuconych wczoraj przez morze wodorostów, odstraszyła skutecznie. Część dla całej reszty jest także niemal pusta, gdzieniegdzie ktoś leży, ten zupełnie nagi, tamten ubrany, świetnie
Rozkładamy się. Dziś zostajemy we Ftelii. Na górze jest urocza tawerna, dochodzi stamtąd muzyka, jest idealnie. Wysoki wał usypany naturalnie z piasku sprawia, że leży się nad poziomem morza. Woda idealnie czysta. I głęboka już na wstępie.
Kiedy mi się znudzi patrzenie na zmagania surferów, idę na samą górę. Co jest za nią?
Zostawiam na dole swoich i się wspinam. Stąd idealnie widać podzieloną plażę.
Na wzgórzu stoi dom. Nie taki, jak stoją tu wszędzie - małe, niskie. Ten wygląda jak blok. Stoi naprawdę bardzo wysoko, nad przepaścią...
Zastanawiam się, co jest dalej i widzę dolinę "mlekiem i miodem" płynącą! Zielona, bogata, żyzna. Kontrasty i niespodzianki, no jak słowo daję!
Było miło dziś.. Dla zabicia głodu zajadamy się pizzą z tawerny na górze i odkryjemy, że jest to jedna z lepszych pizz, jakie w ogóle kiedykolwiek jedliśmy! Okaże się później, że cała wyspa ciągnie tu na... pizzę! Zgroza, jeść pizzę w Grecji!
Wracamy. Po drodze Nadia zasypia, więc scenariusz podobny do wczorajszego
Zjeżdżamy na inne plaże i oceniamy, czy warto? Osławione Paradise i Super Paradise nie robią na mnie wrażenia. Hałaśliwe, przereklamowane. Miejsce, owszem, urodziwe, ale tu jest chyba wszędzie urodziwie.
Po drodze tryliardy
monastyrów, ale mnie podoba się ten.
Słońce jeszcze wysoko. Czas kierować się ku Chorze. Ale ponieważ wzbudziła ona wczoraj tyle kontrowersji (sic!
) - dam Wam od niej odpocząć
Kalinichta!