To jednak nie koniec przewrotnego wieczoru...
Po opłakaniu Paraportiani udajemy się na doskonałe lody i powoli żegnamy z tym fascynującym miejscem. Będzie mi go bardzo brakować. Mówię to teraz, w pełni świadomie, z perspektywy urlopu, który już minął
Jest 22.15. Klucząc, wychodzimy na placyk, z którego odjeżdżają taksówki i autobusy. To stąd rozwożą rozwrzeszczaną młodzież na najbardziej szpanerskie plaże. Stąd, kilka dni temu, równo o północy zapchane do absurdu autobusy wiozły szpanerów wszelkiej maści do Super Paradise na Rogera Sancheza. Stąd powinny odjeżdżać taksó... powinny, ale nie ma żadnej! Co jest? Znowu jakaś mega impreza??? Akurat dziś nie mamy samochodu i skazani jesteśmy na łaskę. Chwilkę stoimy, rozglądamy się w poszukiwaniu choć jednej (a nie jest trudno przeoczyć, bo wyglądają jak te nowojorskie), no nie ma. No, nie wierzę. Idziemy powoli, bo co tak będziemy stać. Jest 22.40. Idziemy lekko pod górę i cały czas czujnie odwracamy się, czy aby jakaś nie nadjechała. No nie nadjechała. Cud się nie zdarzył...
Dochodzimy do naszej wypożyczalni samochodów. Tam, jak zwykle ruch w interesie. Ja zostaję z Nadią po drugiej stronie ulicy. S. podchodzi do znajomego chłopaka i z nim zagaduje. Widzę, że tamten wzrusza ramionami, no tak. Nic już go nie obchodzimy. Podchodzi więc do drugiego, starszego. Chwilę gawędzą, tamten żywo gestykuluje, a nam robi się coraz zimniej. Meltemi znowu się zrywa. Chwilę to trwa, S. podchodzi do nas i oznajmia.
- Taksówkarze strajkują.
- Co, tu?! Z jakiej racji?
Dziś w Atenach strajkuje transport publiczny, to wiem, wczoraj o tym czytałam. Strajki zapowiadają zawsze kilka dni wcześniej.
- Chcą być solidarni i strajkują, mamy pecha.
- Cholera jasna! Akurat dzisiaj? Nie mogli być solidarni, kiedy mieliśmy samochód do dyspozycji?
Chwila ciszy. S. wraca i ponownie podchodzi do starszego pana. Właściciel chyba... Poruszenie, pan się uśmiecha, coś mówi do chłopaków, S. kiwa do nas ręką. Pan bierze pierwszy lepszy samochód z parkingu i zaprasza nas gestem. Nie wytrzymuję i mało elegancko pytam w jego obecności:
- Jak go przekonałeś?!
- Spytał, gdzie mieszkamy, to mu powiedziałem - opowiada spokojnie S. i zaczynamy gawędzić z miłym, starszym panem, właścicielem wypożyczalni, a jednak!
Kostas jako żyw nie pamięta, żeby na Mykonos ktoś kiedykolwiek strajkował. - A żyję na świecie już 70 lat - zapewnia.
- Tym bardziej dziwne, bo wszyscy taksówkarze to lokalni, nie mają powodu strajkować. Chcą być jednak dziś solidarni z tymi w Atenach i na Krecie (tam skończyło się tylko na tym taksówkarskim). Mieliście więc wyjątkowego pecha, ale też i szczęście - szeroko się do nas uśmiecha.
O, i to wielkie, panie Kostas! Przez całą drogę cudownie gawędzimy i poznajemy motywy jego działania. Powód, dla którego Kostas nas dziś odwozi jest prozaiczny. A dobre serce po prostu dobrym sercem, bez dorabiania ideologii.
- Ponad 30 lat znam Elię Papageorious. To mój przyjaciel, mam do niego ogromny szacunek. Wielki człowiek. Jego życie to historia wielkiej miłości, upadku i ogromnych pieniędzy.
Przez 20 minut jazdy słyszymy barwną opowieść o właścicielu naszego hotelu. O wielkiej fortunie, zawiedzionej miłości i burzliwym życiorysie. Dziś to stateczny dziadek dwóch uroczych wnuczek (o którym Wam wspominałam wcześniej), ale kiedyś był nie lada hulaką. Kostas świetnie opowiada, dojeżdżamy do hotelu. Jak cudowny koniec wieczoru nam się trafił... Mamo, los bywa przewrotny!
Podwozi nas pod same drzwi.
- Kostas, uratowałeś nas... Uprzedza nasze myśli i mówi:- To była dla mnie przyjemność. Nie dziękujcie, żadnych pieniędzy! - protestuje, kiedy S. chce mu wręczyć banknot.
- Elia jest moim przyjacielem. Macie dziś szczęście... - szeroko się uśmiecha i wycofuje samochód. A mnie coraz bardziej robi się smutno...