2 dzień cd.
Schodzimy parę minut stromymi schodkami w dół (ten dół to nadal poziom +2, hotel położony jest na dość okazałej górce), pakujemy przybytek z zabawkami, wiaderkami, łopatkami, materacami etc. I zjazd w dół. Po drodze mijamy tawernę, gdzie wczoraj pysznie zjedliśmy (62 Euro, to średnia za kolację dla trojga na wyspie), dwa sklepiki na krzyż i jedziemy w kierunku drogowskazów i Chory (tak oficjalnie brzmi nazwa stolicy). Małe rondko i już wszystko wiadomo. Trzy w sumie duże drogowskazy nadające kierunek wyspie, ot i cała wyspa
A wszystkie drogi i tak prowadzą do przepięknej Chory. Ale ją zostawiamy sobie na koniec dnia. Teraz kierujemy się na północ, przez jedyną zachowaną w nienaruszonym stanie od wieków wioskę w środkowej części wyspy - Ano Mera, po kraniec Mykonos, do zatoki Panormos i cypla kończącego podróż samochodem. Dalej nie ma już nic. Całe 12 kilometrów podróży!
Jednak, kto jeździł kiedyś po wyspach wie, że czasem 12 kilometrów wydaje się 30-oma. Raz pod górę, raz z góry, wąsko, kręto, ciasno. Na drodzy quady i niedzielni podróżni, choć to nie niedziela. Dookoła raczej nudnawo. Wyspa raczej surowa i naznaczona szalejącymi wiatrami. Nieurodzajna, ogołocona, czasem nawet przerażająca. Żadnej roślinności, skały, skałki, żmudnie układane terasy a w nich... pusto. Żadnych plonów, żadnych zwierząt, nic. Białe kostki cukru tym bardziej więc kontrastują z surowością ziemi i błękitem morza. Ustanowione prawem budowanie według określonych standardów (bez dachów, nisko) ma ogromny sens. Choćby dziś, kiedy wieje niemiłosiernie. Białe kosteczki stabilnie trzymają się ziemi i nic sobie nie robią z takiej pogody. Gdyby był dach, pewnie już by poleciał w kosmos. Jest więc wielki sens w mykonoskim prawie budowlanym. Samochodem buja jak cholera. Otworzenie okna urywa głowy! Mamooo, jak my dziś wytrzymamy na plaży...
W okolicach Ano Mery wyspa wyraźnie zmienia swój krajobraz. Jest trochę zieleni, jakieś kozy, krowy z długimi rogami, owce nawet! O, są i kępki trawy między skałkami, jakieś krzewy nawet są. W dolinkach przepiękne aleje bugenwilli, i domki skrzatów polnych
Kominki bajeczne na płaskich dachach i zamknięte szczelnie okna. Kostki sześcianu, kubizm w czystej postaci. I masa monastyrów! Na prywatnych posesjach, na polach, pomiędzy terasami, przy drodze, na wzgórzu, w dolinie... Na tak maleńkiej wysepce jest ich ponoć ponad 300! Biel kontrastuje z czerwonymi lub ciemno-niebieskimi kopułkami. Hmm, cudo! Za Ano Merą w górę, w lewo, ostro pod górę. Droga wyraźnie się zwęża (to znak, że cel niedaleko), trudno wyminąć się z quadem z naprzeciwka. W dole widać już morze. Kilka samochodów na dole. Parkujemy, mijamy beach bar z restauracją i wielkie, kolorowe poduchy na plaży:
Odruchowo omijamy skupisko i oczom naszym ukazuje się:
Świetnie! Chodźmy! Ale zanim to powiem, wiatr bawi się z nami w ciuciubabkę i wyrywa nam cały majdan! Teraz rozumiem, czemu dalej leży mało kto... Piasek zrywa się w mini trąby powietrzne i wiruje w powietrzu. Można dziś zapomnieć o rozłożeniu ręczników
[/URL
[URL=http://imageshack.us/photo/my-images/215/p6260047.jpg/]
Jest bajecznie, ale ten wiatr... Nadia ściga się z falami, i chyba tak się zakończy ten dzień walki z żywiołem