Dzień 4
Nie umiem się jeszcze przestawić na tryb wakacyjny. Odruchowo chcę odpisać na maile, zobaczyć co w firmie... Beznadzieja jakaś. Dwutygodniowy urlop to pomyłka! Medycznie dowiedziono dawno temu, że 3 tygodnie to minimum dla zregenerowania osłabionego organizmu zestresowanego człeka. Po 8-10 dniach człowiek zaczyna cieszyć się wolnością. A kiedy zaczyna się nią cieszyć, musi pakować walizki! Zawracanie głowy
W nocy długo jeszcze myślałam sobie o..., no pewnie, że tak! O Chorze. Znawcy cykladzkich tematów jednogłośnie twierdzą, że żadna Chora (na każdej wyspie określa się tą nazwą stolicę, bez względu na jej nazwę własną) na żadnej cykladzkiej wyspie (a jest ich 33!) nie jest tak obłędna, jak tam mykonoska właśnie. Z całym jej kolorytem, nawet z tymi nieprzebranymi tłumami, których każdego dnia coraz więcej (w weekendy apogeum), ze stałym elementem krajobrazu (wiatrakami i pelikanem, ale o nim później), z legendarnymi barami i ich cenami... I jest w tym coś. Jako, że jestem dosyć wybrednym typem (sic!), jestem tym miejscem oczarowana. Powala mnie i tyle. I nie daje o sobie zapomnieć. Właśnie się dowiedziałam, że charakterystyczne kamienie zatopione w bieli chodnikowej są raz do roku pędzelkiem precyzyjnie obmalowywane. To prikaz. Malują więc właściciele domów z obłędnie kolorowymi balkonami, znajdujących się przy uliczkach-labiryncie. Malują i nie narzekają. I tak ma być.
Ale dosyć tych refleksji. Wstał nowy dzień. Upalny, piękny, grecki... Chwilo, trwaj! Po śniadaniu obowiązkowy rzut oka na okoliczności, w jakich przyszło nam żyć. Jest zdumiewająco. Nie mogę tego po raz kolejny nie zarejestrować. No muszę! Przepraszam
Tak wyglądają wille dla bogatych na terenie kompleksu. Cena: 2000 Euro/doba. Nie, nie pomyliłam niczego. Przecież piszę, że dla bogatych!
Architektura krajobrazu musi być kompatybilna z tym, co na całej wyspie. Udaje się to bardzo subtelnie, przyznajcie. Willa za 2000 Euro za dobę nie jest ze szczerego złota z kominem z macicy perłowej, za to wtapia się idealnie w cykladzki krajobraz nie powodując odrazy dla tych bogatych
Temperatura ok. 33 - 35 stopni. Nieźle. Dopiero teraz wielbię ten zbawienny wiatr, który daje szansę na życie. Bez niego byłoby cieplutko baaardzo. Zbyt chyba. Jest 11.00. Dziś celem naszej podróży jest Elia, najbardziej gejowska z gejowskich plaż na wyspie i wioska Ano Mera. Czas ją wreszcie zbadać od środka. Jeszcze tylko kawa, oddech i w drogę!
Elia jest piękna. Bardzo duża plaża, szeroka i... koedukacyjna. Znikoma ilość rodzin z dziećmi (nie licząc naszej patologicznej trójki
), pary mieszane, pary takiej samej orientacji, pary różnej orientacji etc. Każdy znajdzie coś dla siebie, bez wchodzenia sobie w drogę i zaglądania w oczy.
Na plaży, przez przypadek (wołam do Nadii, która jest w wodzie, żeby nie oddalała się zbytnio od brzegu, kiedy nagle podchodzi do mnie przystojniak-gej, rzuca z radością na szyję i cieszy, że poznał Polaków
) poznajemy uroczego Pawła (z partnerem). Chwilę rozmawiamy i znam jego całe życie, od lat szczenięcych do dziś (jest bardzo wylewny), żegnamy się, oni idą w inną cześć plaży, my zostajemy. Do Pawła jeszcze wrócę. Powiem Wam tylko, że wyratował nas z niemałej opresji. Uratował wręcz skórę (ale o tym pod koniec naszego pobytu). Paweł 8 lat mieszka i pracuje w Atenach i nie zamierza wracać do Polski. Jest mu tu dobrze, uśmiecha się jak nie-Polak i rozbraja swoją szczerością. Na Mykonos przypłynął na 4 dni z Johannnem. Poopalać się.
Kiedy robimy się głodni a w dwóch tawernach nad plażą okazuje się, że nie ma nic dla Nadii (ryby i grill to nie najlepsze menu dla niej, to niejadek), zwijamy się i wracamy w kierunku Ano Mery.
Wioska okazuje się osadą, bardzo przyzwoitą. Dziedziniec, kilka tawern dookoła, spory monastyr pośrodku placyku i... już. Zatrzymujemy się w jednej z nich. Wygrywa spośród 6 innych dzięki wiekowemu drzewu, które wyrosło w... środku dachu.
Właścicielami są dwaj bracia bliźniacy. Świetnie mówią po angielsku, z amerykańskim akcentem. Od razu poznajemy historię całej rodziny. Wszyscy niemal Grecy mają rodziny porozrzucane po świecie, w Ameryce zwłaszcza. Oni też. Jeden z braci 25 lat mieszkał w Stanach, teraz mieszka tam jego córka, jej dzieci etc.
Jemy genialną ośmiornicę. Jest mega duża i smakuje wybornie! Podoba mi się tu. Nic się nie dzieje. Po dziedzińcu biegają dzieciaki, zatrzymują się dwie wycieczki. Idą zwiedzać monastyr. Bawimy tam dość długo. Nie chce się wracać. Po olbrzymim (jak na nas) obiedzie-kolacji, idziemy na kawę. I duży sok ze świeżych pomarańczy! Za nim też tęskniłam rok cały. Jest cudownie leniwie. Czy my w ogóle musimy wracać?
Czekamy, kiedy odjadą wycieczki, i kierujemy się do monastyru. Wchodzimy.
Cudowny chłod i zapach świec.
Na zewnątrz niemiłosierny upał. Tu - inny wymiar...
Wychodząc na dziedziniec przed monastyrem natykamy się na popa. Gawędzi z Nadią, on po swojemu, ona - po swojemu i już wiem, że się polubili
Bardzo nawet!
I jak stąd odjeżdżać? No nie da się. Dlatego szwendamy się prawie do zachodu słońca. Wracamy do Ornos. Dziś opuszczamy sobie Chorę. Czy bez żalu? No pewnie, że nie. Ale nie można mieć wszystkiego...