hryc20824 napisał(a):Tak więc ten samorząd pracowniczy to nie taka fikcja była ,ludzie chyba czuli sie odpowiedzialni za firme i nie walili szmiry .
Rolnictwo było chyba prywatne i pewnie część małych zakładów przetwórczych a braki jak były to pewnie tak jak u nas bo władza musiała czymś kredyty spłacać a mięcho zawsze szło .
Fikcja, bo samorząd pracowniczy był ściśle kontrolowany i kierowany przez ZKJ
Ale jak fabryka działała w oparciu o zysk, a nie o plan, jak w PRL,
to oczywiście, że pracownicy byli zainteresowani jak największym zyskiem, bo to się przekładało na ich zarobki
W tych czasach narodził się m.in. koncern Gorenje w Słowenii.
Rolnictwo w większości było prywatne. Dawne wielkie majątki szlacheckie skonfiskowało państwo zaraz po zakończeniu II wojny i przekształcono w PGR. Ale te PGR tez działały w oparciu o zysk
Firmy mogły być prywatne, jak zatrudniały członków rodziny.
Jak w latach 60-tych Stepe Mesić, późniejszy prezydent Chorwacji, wtedy działacz ZKJ i burmistrz miasta Orahovica, zgodził się na powstanie prywatnej hurtowni, to zainteresował się tym sam Tito
Nad Adriatykiem państwowe były hotele i duże restauracje, obok funkcjonował cały rynek kwater prywatnych i gastronomicznych lokali rodzinnych.
Ale to nie była idylla
Na pokaz wszystko grało, dopóki żył Tito, to nikt głośno go nie krytykował.
Ale jednocześnie za plecami prezydenta narastał konflikt Słoweńców i Chorwatów z Serbami:
W tym tekście autor pisze o Słoweńcach, ale Chorwaci uważali tak samo
Jak mój ojciec był w Chorwacji w latach 60-tych i powiedział Chorwatom, że jedzie służbowo do Belgradu, ci mu współczuli : co do Rosji jedziesz
To części kraju kompletnie do siebie nie pasowały
Każda narodowość zbudowała sobie swoją własną mitologię opowiadającą o tym, jak pozostałe narodowości okradają ją z życiowych części radości, których posiadanie pozwoliłoby jej żyć w całej pełni. Czytając łącznie te mitologie uzyskujemy dobrze znany wizualny paradoks Eschera połączonych zbiorników, w których – zgodnie z zasadą perpetuum mobile – woda przelewa się z jednego zbiornika do następnego, zamykając obieg tak, że w końcu znajdujemy się w punkcie wyjścia. Słoweńcy są okradani z ich radości przez „Południowców” (Serbów, Bośniaków…) wskutek ich przysłowiowego lenistwa, bałkańskiej korupcji, brudnej i hałaśliwej radości, oraz ponieważ domagają się niekończącego się wsparcia ekonomicznego, kradnąc Słoweńcom ich bezcenne nagromadzone bogactwo, dzięki któremu Słowenia byłaby już dawno dorównała Europie Zachodniej. Sami Słoweńcy, z drugiej strony, rzekomo okradali Serbów z powodu swej słoweńskiej nienaturalnej pracowitości, sztywniactwa i egoistycznego wyrachowania. Zamiast oddać się prostym przyjemnościom, Słoweńcy znajdują perwersyjną radość w okradaniu Serbów z rezultatów ich ciężkiej pracy za pomocą zyskownego handlarstwa, poprzez sprzedawanie tego, co udało im się tanio kupić w Serbii… Słoweńcy boją się, że Serbowie ich „zaleją” i że wskutek tego utracą swoją tożsamość narodową. Jednocześnie Serbowie oskarżają Słoweńców o „separatyzm”, co po prostu oznacza, że Słoweńcy odmawiają uznania siebie samych za podgatunek Serbów. Aby zaznaczyć słoweńską odmienność od „Południowców”, najnowsza popularna historiografia słoweńska poświęca się dowodzeniu, że Słoweńcy nie pochodzą od Słowian, lecz od Etrusków; Serbowie z drugiej strony prześcigają się w wykazywaniu, że Serbia padła ofiarą „watykańsko-
- kominternowskiej konspiracji”: ich idée fixe polega na tym, że istnieje sekretne porozumienie między katolikami i komunistami, aby zniszczyć serbską państwowość… Podstawową przesłanką zarówno Słoweńców jak i Serbów jest oczywiście: „Nie chcemy nic, co obce, chcemy tylko tego, co się nam słusznie należy!” – co jest niezawodną oznaką rasizmu, ponieważ takie stwierdzenie ma rzekomo wyznaczać wyraźną linię zróżnicowania tam, gdzie żadnego zróżnicowania nie ma. W obu przypadkach fantazje te są wyraźnie zakorzenione w nienawiści do własnej radości. Na przykład Słoweńcy dokonują represji swej własnej radości za pomocą obsesyjnej aktywności i to jest właśnie ta radość, która powraca w rzeczywistości, w postaci brudnego i o nic nie troszczącego się „Południowca”6.
http://nowakrytyka.pl/spip.php?article78