4 dzień Wstajemy rano i martwi nas trochę aura, mimo wcześniejszych - dobrych prognoz. Chmury wiszą złowieszczo, momentami jedynie przebija się słońce. Pogoda jest o tyle ważna, że chcemy zejść wąwozem do oceanu i z powrotem. Nie zmieniamy jednak planów mając nadzieję, że to tylko miejscowe zachmurzenie.
Jemy zatem hotelowe śniadanie, które już powoli wychodzi nam bokiem (czuję się trochę jak w hotelu na Wyspach Brytyjskich - tragiczna wędlina, jajecznica z proszku, kiełbasa, breja fasolowa – bleeee, jedynym atutem kuchni jest pani kucharka, która (nie zawsze) przygotowuje omlet, lub jajecznicę z wybranych produktów i prawdziwych jaj
).
Zasiadamy Fabiana udając się w stronę wioski Masca, gdzie zaczyna się wąwóz o tejże nazwie.
Jednak im bliżej
Maski tym więcej chmur i bardziej deszczowo
Na jednym z punktów widokowych na serpentynach prowadzących do Maski decydujemy, że to nie ma sensu. Jedziemy z powrotem w stronę Puerto dając sobie czas na decyzję, czy jedziemy na wulkan El Teide, czy – jeśli ten będzie w chmurach – do stolicy wyspy - Santa Cruz de Tenerife.
dojeżdżając do Puerto sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie
Okazuje się jednak, że w okolicach wulkanu jest w miarę przejrzyście, uderzamy więc w tamtym kierunku wjeżdżając na masyw Teide od północy przez La Orotavę drogą TF-21
Wspinamy się na wysokość ponad 2000 m n.p.m. Dzielny Fabian aż rwie się do przodu, łykając kolejne zakręty
El Teide - dominator, potężny król, efekt nieopisanej siły i kaprysu natury i jednocześnie...piękny wielki cycek
osiągając pewną wysokość pogoda robi się wprost wymarzona
. Im jednak wyżej, tym zimniej
W pewnym momencie krajobraz zmienia się nagle i czujemy się jakbyśmy nagle wylądowali na Księżycu lub na Marsie
wokół roztacza się potężna kaldera Las Canadas
Podjeżdżamy pod dolną stacje gondoli idziemy do kasy - jakoś mało ludzi, spodziewaliśmy się tłumów. Zagadujemy pana z obsługi – okazuje się, że w dniu dzisiejszym wyciąg jest nieczynny ze względu na silny wiatr dochodzący do 80km/h
. Pan podaje nam numer tel., pod który trzeba dzwonić rano, żeby się dowiedzieć czy gondola w danym dniu jest czynna.
Niedobrze – za późno, żeby się wracać do Santa Cruz lub w góry Anaga lub jechać na południe poplażować. 2 topowe dla nas atrakcje wyspy się dziś nie udały, a w każdym razie nie do końca. Nie możemy sobie pozwolić na bumelę, bo plan jest napięty jak gacie w szpagacie na cały tydzień. Wstępnie uzgadniamy, że jutro przyjedziemy tu rano ponownie, a później pojedziemy do wąwozu Masca, a teraz decydujemy się wracać przez
Los Gigantes (wysokie na kilkaset metrów klify schodzące pionowo do oceanu) i dotrzeć do najstarszych gór Teno na północnym zachodzie wyspy.
Mapa dzisiejszych przejazdów
Uprzedzając fakty powiem tylko, że nazajutrz udało się wyjechać gondolą do góry i przy tej okazji napiszę kilka słów o samym wulkanie El Teide.
Po drodze do Los Gigantes zatrzymujemy się przy formacjach wulkanicznych
Roques de Garcia. Skały te zbudowane są z różnych materiałów wulkanicznych zlepionych w całość, jedne z nich mniej, inne bardziej podatne na erozję – te mniej podatne „uleciały” twardsze zostały na miejscu - tak właśnie powstały te skały wulkaniczne o dziwnych kształtach. Każda formacja ma tu swoją nazwę.
Roque Cinchado niekiedy nazywany również
Dedo de Dios – Palec Boży, (choć tak nazywana formacja znajduje się również na
Gran Canarii – kilka lat temu palec jednak runął do oceanu) wizerunek tej nietypowej formacji pojawił się na banknocie 1000 pesetas
Skała ciągle ulega erozji, niestety dolna część szybciej niż górna, więc za latek kilka Roque Cinchado również złamie się pod swoim ciężarem.
My i El Teide. (H)Ola trochę zmierzwiona przez wiatr, ja w tej kwestii mam pełny luz
Ten twór nazywa się Torrotito
El Catedral - Katedra
rzeczywiście wygląda trochę jak gotycka katedra
pięknie tu na tej obcej planecie, ale my jedziemy dalej.