W związku z poprawą pogody, podejmujemy w środę próbę zrealizowania zezwolenia z dnia 01.02.2010 zgodnie z obietnicą władz parku Teide.
Start tak jak poprzedni, wcześnie rano.
Pogoda rokuje super widoki, czyli dzisiaj się "odegramy".
Warunki na jazdę wymarzone, szybko więc pokonujemy poprzednią trasę do Vilaflor i wkraczamy na teren parku , na punkcie widokowym spojrzenie na wschodzące słońce, oglądane ponad chmurami.
... wschód który piękną czerwienią barwi skały i drzewa.
Mijamy skały, które parę dni temu były oblewane wodą niczym skalne fontanny, dzisiaj są jednak oblane strumieniami wschodzącego słońca.
Pokonujemy te same odcinki, ale te które pamiętamy z poniedziałku (przynajmniej niektóre) chyba straciły dzisiaj na swym uroku, też są piękne, lecz wyglądają inaczej.
Miejscami kolory i odcienie chmur tworzą złudzenie tafli jeziora (chyba też temu ulegliście?), to jednak warstwy i przerwy w nich dają taki efekt.
Z pokonywanymi kilometrami górskich zakrętów zadaję sobie pytanie, czy dwa dni po ulewie, to dużo czy mało dla usunięcia kamyków z drogi, które może właściwie nie są aż tak wielką przeszkodą, ale jakoś tak ich przybywa na drodze.
Przed większymi zatrzymuje się, aby zrobić zdjęcie, a w głowie od razu: pamiętasz, tędy wtedy jechaliśmy.
Jednak spadły! (ciekawe w którym momencie).
Naoczne dowody poniedziałkowej walki, momenty chwil przed i po, a my gdzie?... najwyraźniej pośrodku tych chwil.
Tak, dzisiaj ponownie jesteśmy uczestnikami poniedziałkowych wydarzeń, jednak bardziej namacalnie możemy ocenić, co potężne głazy mogą zrobić z przejeżdzającym autem i ludźmi w środku.
To wciąż te mniejsze.
To co się mogło wydarzyć, to kwestia zwykłego przypadku, kwestia miejsca i czasu - dzisiejsza droga przemawia bardziej.
Kolejne przeszkody na jezdni omija się łatwiej, ale sporo ich.
Dziwne.
W poniedziałek nie było zbyt wiele aut (ale wiadomo był dym), dzisiaj pogoda taka piękna i znowu zaczyna męczyć mnie ta sama myśl co wtedy: coś pusto tak, nikt nas nie minął?
Za wcześnie wyjechaliśmy?
Chyba nie.
Zobaczysz będą kolejki, tym bardziej po dwóch dniach przerwy.
Będą tłumy.
Kolejna wątpliwość chwili.
Park zamknięty?
Nie, no skąd, przy wjeździe do parku nie było żadnego znaku zakazu wjazdu, żadnego łańcucha, czy nawet blokujących drogowych pachołków.
Coś nie tak?
Niebezpiecznie, bez przejazdu? - byłaby straż parku albo policja.
Nie, nikt by nie wjechał.
No to się uspokoiłem na chwilkę.
Chociaż każdy zakręt dostarcza niepewności, co będzie dalej, to z każdym pokonanym czuję coraz większy magnetyzm celu.
Ignoruję takie kamyki, bo za tym zakrętem...
... właśnie za tym zakrętem magnetyzm się zwiększa.
I to jest cel... i dostojnie czeka.
Jest coraz bliżej, a my przypominamy sobie kolejne odcinki poprzednio pokonanej drogi.
Pamiętacie historię z "reporterskim wąwozem" (przy pierwszym podejściu) -z tym, który był atrakcją wydania TV na żywo, a dla nas kolejną bramą do wydostania się z parku.
Dzisiaj wygląda nie lepiej i o tym dowiem się wkrótce.
Póki co, zatrzymujemy się w tym samym miejscu (co wtedy), z tą różnicą, że dzisiaj nie pada i ... nie ma reporterki z kamerą.
Ja pędzę na zwiad, a Marzenka zabezpiecza mój powrót wspierając mnie filmowaniem
na wypadek... zawalenia się wąwozu (czarny humor).
Bezpiecznie go przeskakujemy (ale ponowne obawy były, przyznaję się).
A to kolejny znajomy "frontowy" odcinek drogi.
To chyba właśnie ten, gdzie pokonywałem go jako "rzeczny bród"
To właśnie tutaj nie mogłem odnaleźć punktu odniesienia dla jego głębokości, widziałem w oddali jedynie kolejny odcinek drogi wystający z wody.
W poniedziałek często skakałem po takich rzecznych kamykach, ale wtedy jadąc po asfaltowym dnie byłem przekonany, że to jednak wciąż jest droga, a nie koryto rzeki (jak odbieram to dzisiaj).
Po tych zdjęciach, to chyba jesteście bardziej razem ze mną ("duchowo") w tej relacji, ale w tamten poniedziałek musiałbym mieć wodoodporny aparat (lub kamerę), aby przenieść Was na prawdziwe pole bitwy.
A głazów przybywa to tu, to tam, jadę czasem swoim pasem, czasem tym pod prąd.
Za chwilę parking Los Roques i niedaleko będziemy mieli kolejkę na Teide.
Niech to szlag trafi !
Przed nami kamienie na całej drodze, jak mogliśmy to wcześniej pokonać.
Jest tak blisko celu, w środku się gotuję, wtedy było ciężko, teraz to już tylko utrudnienia, ale do pokonania.
Jednak nie... nie do pokonania !
Teraz się załamałem, już nie ma drogi, wszystko zasypane kamieniami, pełno gałęzi i piach.
Łudzę się, że może jednak da się przejechać, najpierw pieszo sprawdzę ten kawałek.
Przed rumowiskiem jest zatoczka parkingowa, więc tam się zatrzymujemy.
Idziemy po kamiennym bezdrożu (a pod nami pierwotna asfaltowa droga), a pośrodku tego badziewia taki sam jak nasz... biały Seat (chyba też z wypożyczalni).
Co on tu robi?
Dobrze zrobiliśmy, że parkujemy, bo on próbowal i się zakopał.
Tak myślimy idąc w jego kierunku, jednak prawda była inna, z bliska już widać, że przy braku poniedziałkowego szczęścia, to nasz Seat byłby dla innych dzisiejszą atrakcją.
Autko utknęło w tym miejscu (kierowcy nie ma, jest tylko kartka za szybą -po hiszpańsku, więc nie poznałem zagadki wydarzenia), a potok osuwających się z wodą kamieni i piachu zacementował je w tym miejscu, po same progi drzwi z każdej strony.
Pomnik motoryzacyjnej cywilizacji w takiej oprawie, śnieżnobiały szczyt wulkanu Teide nadaje temu smak i ... ktoś był tak blisko.
Czy raczej folder reklamowy nowego modelu Seat Ibiza-off road.
Tak wygląda "droga" kategorii ?
Tutaj nie ma bliskiego wąwozu, ani stromych stoków-jaką siłę ma żywioł wody? zerknijcie na znak (chyba to nie umknęło waszej uwadze?).
Chyba nie stawia się znaków drogowych na tak niskim słupku?
Poniedziałek-to była jazda.
Pojawiają się kolejne dwa auta.
Osobowe poddaje się, a terenowe pokonuje przeszkodę...
... ale kierowca terenówki niesie... złą wiadomość.