napisał(a) nomad » 24.02.2010 22:15
Nadchodzi dzień 01.02.2010, wstajemy chyba o 7 i chcemy jak najwcześniej wyruszyć do parku Teide, przed innymi z takim samym założeniem.
Wszyscy szukamy tego samego: ciszy, spokoju, samotności w pięknych miejscach, jednak populacja zapaleńców do tych oczekiwań, jest zbyt wielka do obszaru tych pięknych miejsc.
Można jednak próbować, tak więc czynimy.
Wyruszamy jak jest jeszcze ciemno, wiemy jednak, że dzień tak szybko się zaczyna wschodem słońca, niech więc powita nas już w drodze.
Poranek nie zapowiada tego co nas czeka, na pewno w deszczu nawet nie rozpocząłbym tej wyprawy, tylko zmieniłbym kolejność zwiedzanych miejsc.
W ręku jest jednak zezwolenie, więc myślę, niech mi sprzyja los i niech "immunitet marzeń" chroni nas przed złymi prognozami pogody.
Wczesny wyjazd nie pozwala przejrzeć nieba, z drugiej strony, to będzie jednak godzina jazdy z pokonaniem dużej różnicy wysokości i tak naprawdę ponad chmurami teren odkryje tajemnice.
Wskakujemy na drogę TF 51 i podążamy na Vilaflor - najwyżej położonej miejscowości w Hiszpanii (1466 m n.p.m.).
Im wyżej, tym bardziej tracę nadzieję i nastrój mi się pogarsza w tempie coraz szybciej padających kropel deszczu.
Bezchmurne niebo, o tym mogę zapomnieć, a miało być tak cudownie (padam na swoich marzycielskich wyobrażeniach w zestawieniu z rzeczywistością).
Może wyżej będzie poprawa, jest jednak jeszcze nadzieja.
Chyba tylko we mnie, Marzenka (moja żonka) widać samą jazdą w tych warunkach ma widoczny dyskomfort na twarzy.
Jeszcze o tym nie myślę, ale najwyraźniej jesteśmy pierwsi w parku, nie mijamy żadnych aut, autokarów.
Deszcz zacina coraz bardziej, a my pokonujemy kolejne zakręty i pniemy się w górę.
Oczekiwanie na nagrodę chyba zaczyna się przeradzać w wątpliwość czy aby ten wyjazd, nie jest formą ukarania przez naturę, ale za co?!
W tym momencie jesteśmy na terenie parku i nagle za kolejnego zakrętu pojawiają się...
kamienie leżące na moim pasie, omijam je i tu pojawia się myśl troski i obaw o auto - czy ubezpieczenie obejmuje zadrapania lakieru?
Kolejne zakręty podbijają stawkę o elementy szyby i dachu.
Dlaczego nie ma innych aut? jeszcze przed chwilą cieszyłem się tym faktem, a teraz to jest już zastanawiające.
Nastepny zakręt i .... nagle hamuję auto, zatrzymuję się i odpalam awaryjne.
Wodospad z pionowej skały przy drodze wali prosto w dół olbrzymią ilością wody, szokujące i piękne zarazem, woda przelewa się pod drogą i spada w przepaść po drugiej stronie.
Aparat tego chyba nie odda, kręcę urzekający widok kamerą, co chwilę spoglądając czy z wodą nie lecą kamienie (skoro tyle ich przy skraju drogi).
Dramat się potęguje, gdy w strugach deszczu 40 metrów dalej ze skał przelewa się drugi wodospad, ale ten chyba pojawił się nagle sam sobie obierając drogę.
Odstawiam kamerę i przyciskamy razem głowy do przedniej szyby (wycieraczki pracują na najszybszym biegu) widzimy jak drugi wodospad rzuca w dół masy wody, ale...
To niemożliwe ! ta woda przelewa się przez drogę, a pod drogą nie ma żadnych przelewów, ten wodospad po prostu narodził się w tym miejscu i nie ma dla niego żadnych barier, poza tymi, które chronią (jeszcze! o ile za moment woda nie wypłuka ich ze skał !) skraj drogi przed spadkiem aut w przepaść.
Nawet nie mam jak zawrócić, być może zbyt ryzykowna decyzja, ale postanawiam jednak przeskoczyć ten odcinek i jeśli za następnym zakrętem napotkam kolejne "cuda natury", to bezwzględnie zawracamy (przynajmniej tą samą , do tej pory pokonaną drogą).
Krótki moment i woda wali się częściowo na dach samochodu, a ta na drodze nie spycha nas na barierki i "dziki" wodospad mamy już za sobą.
Wszystko powoli zaczyna wymykać się spod kontroli (chyba tylko nam).
Teraz to ulewa przejmuje kontrolę nad terenem parku.
Właśnie?, gdzie są strażnicy? do tej pory nie spotkałem ani jednego.
Przecież patrolują ten teren.
Teraz chętnie spytałbym kogokolwiek o warunki w parku panujące przede mną.
Nie tak miała wyglądać ta przygoda.
Kolejne skały dają kaskady małych wodospadów, ale one ciągną się na długim odcinku wzdłuż drogi i nie są już tak groźne.
Jeżeli to jest reakcja na stres, to po spięciu w jakim jechaliśmy zaczynamy się razem śmiać (to chyba reakcja obronna).
To co nas otacza i to co jest prawdziwym zagrożeniem staramy się odwrócić na pozytywne emocje, że możemy już więcej tego nie zobaczyć, choćbyśmy powracali na Teneryfę i ze sto razy (jeśli przeżyjemy).
Marzenka uśmiecha się, ale łzy płyną jej po policzkach, najwyraźniej to zbyt wiele skrajnych emocji na ten dzień.
Miejscami jadę środkiem, jak najbardziej minimalizując zagrożenie uderzeń spadających skał, te które leżą, omijam jadąc pasem pod prąd (przed zakretami cisnąc w klakson dla ostrzeżenia jadących z przeciwka, ale nikt nie nadjeżdża).
Przed kolejnym wycięciem skalnym (po obu stronach drogi), zatrzymuję auto i razem oceniamy czy to bezpieczne miejsce, na pokonanie czy lepiej poczekanie na służby parku (a zapowiada się raczej na ratownicze).
Skały zablokowały oba pasy, można spróbować ominąć je szykaną i to po tych mniejszych, jeśli auto się przeciśnie między większymi
głazami.
Wtedy zrozumiałem jak wiele momentów tej drogi było na pograniczu zagrożenia życia, to nie jest żadna nawałnica, to jest po prostu sztorm i huragan w jednym, a my wrzuceni w ten górski kocioł żywiołów.
Cud, nagle pojawiają się światła pojazdu nadjeżdżającego z przeciwka, ale przed zawaliskiem zatrzymuje się i ...
nie wierzę! z autka-taksówki wyskakuje babka w sztormiaku z zajeb.... kamerą (też w sztormiaku-pokrowcu) i kręci on live te całe bagno.
Nie ! bo skonam ! ktoś ryzykuje życie dla materiału na żywo dla tv i tutaj nawet nie dociera wóz transmisyjny! tylko taxi !!! a my jesteśmy tutaj przed nimi, w całym tym gównie !
Płaciłem za wczasy ! czy za szkołę przetrwania?! , nie jestem hardcorem.
Te warunki, które się zrodziły wzięły nas w kleszcze, teraz tylko myślimy jak się stąd bezpiecznie wydostać.
Zbliżam się w końcu do miejsca, gdzie droga TF21 prowadzi do punktów widokowych i miejsca tłumnie odwiedzanego- Los Roques, niedaleko od kolejki na sczyt wulkanu.
Podążając samotnie, nie oczekuję tłumów, to już do mnie dotarło.
Tutaj na pewnym odcinku, osunięcia skał tak nie grożą, ale napotykam nowa przeszkodę.
Woda z wyższych partii gór spływa w takiej ilości, że tworzy w każdym zagłębieniu nowe rzeki, tego chyba nie było w żadnych przewodnikach i krajobraz tych okolic, chyba nie pamięta takiej potęgi wodnego żywiołu.
Liczne strumienie przecinają drogę, którą zmierzam do serca parku, auto podskakuje na płaskiej drodze na kamieniach, które niesie woda.
Przecież niektóre zbocza są jednak oddalone kawałek od drogi, skąd te kamienie się tutaj biorą? a droga jest nawet miejsacami powyżej otaczajacego terenu.
Właśnie, miejscami, bo napotykam wartki nurt ! woda przecina drogę miejscami w poprzek (tutaj boję się czy rozbryzgująca się woda pod kołami i podwoziem nie zaleje elektroniki i nie utkniemy tutaj na dobre), czasem płynie wzdłuż po obu stronach drogi.
I w końcu...
Tak, to chyba koniec naszej podróży.
Przed nami.... nie ma drogi , czerwona woda pokrywa na kilometrowym odcinku całą jezdnię, jeśli utknęła w zagłębieniu, to jak jest głęboka? nie ma nawet odniesienia do znaków czy słupków, a sam teren nie za bardzo daje punkt odniesienia.
Za tym odcinkiem widzę już kolejkę na Teide i tam mam więcej możliwości poradzenia się innych, którędy bezpiecznie wyjechać z parku.
Trzeba jednak tam się dostać, czy po dotychczasowych mękach Seacik ponownie nas nie zawiedzie?
Wyłaniający się po około kilometrze czarny koniec drogi przynajmniej pokazuje mi kierunek, w jakim mam pokonywać czerwony bród.
Decyzja ponownie trudna, bo jesteśmy tak blisko stałego punktu straży parku, a rozsądek rodzi wątpliwości, jeśli woda nie jest głębsza na tym odcinku nie więcej niż 20-25 cm to powoli pokonam ten odcinek, jeśli...
jeśli oczywiście wcześniejszy wartki nurt nie podmył asfaltu na tyle, że w jakimś miejscu jest zapadnięty bo...
wtedy kasuję auto i na dachu czekamy na pomoc.
To będzie najdłuższy kilometr pokonany w takich obawach.
Udało się, jesteśmy ocaleni.
Dowiadujemy się, że droga na Orotawę jest przejezdna, bardziej bezpieczna, więc tam się kierujemy.
Dzisiaj Teide pokonał chętnych do stąpania po nim.
My nie poddajemy się jednak, a strażnicy obiecują, że jeśli pogoda się poprawi, to stare pozwolenie wyjątkowo będzie można wykorzystać w ciągu 2 dni o tej samej porze, bez konieczności specjalnego wyjazdu do stolicy po nowe.
Rozumieją zaistaniałą sytuację, my też.
Dobre i to, ale strata jednego dnia z przesunięcia, to jednak jest porażka.
Z drugiej strony na szali postawiliśmy dzisiaj znacznie więcej niż do nas dociera.
A przyznam się, że po powrocie do domu, gdy zobaczyłem zdjęcia i filmy innych świadków tegorocznych wydarzeń na Teneryfie, zrozumiałem, że przeżyliśmy niesamowite chwile (na długo pozostaną w naszej pamięci ), ale niebezpieczeństwa były naprawdę wielkie i bardzo blisko nas.
Teraz pisząc o tym, wyrażam to w słowach, ale to co teraz czuję z tamtego dnia, to więcej... niż tylko słowa.
Ostatnio edytowano 28.02.2010 00:02 przez
nomad, łącznie edytowano 1 raz