Magdo przepraszam, że tak długo czekałaś na odpowiedź.
Czasem wolałbym, aby nawet własny post nie musiał wrzucać relacji na pierwszą stronę.
Czasem byłoby mi z tym łatwiej.
Tymona napisał(a):Na tym pierwszym zdjęciu - dzięki temu, że na nim jesteś - widać skalę zjawiska - to na prawdę duuuuuża górka a raczej duuuuuży wulkanik
Fajnie to wyłapałaś Magdo, ale pamiętaj, że to było ujęcie samego stożka wulkanu, praktycznie na wysokości końcowej stacji kolejki.
Życzę Wam, abyście kiedyś na sobie osobiście sprawdzili właściwe proporcje z waszym udziałem (w tle oczywiście Teide).
Tymona napisał(a): No to teraz czas na odwiedzenie różnych zakątków wyspy
Najpierw jednak trzeba będzie jeszcze zejść z tej górki.
Ty już oczywiście oczekujesz innych klimatów (i chyba cisną Ciebie inne zdjęcia
).
Pozdrawiam Ciebie serdecznie.
plavac napisał(a):Piękne chwile przeżyliście na tej niezwykłej Górze
Ciepło zazdroszczę, tak serdecznie
Zdjęcia wspaniale oddają urodę miejsca , o dramaturgii wydarzeń nie wspominając - no i to "walenie w skroniach " ...
Piotr
Dzięki.
plavac napisał(a):Morze chmur zbliżało się z jednej strony - dopadł Was ten "przypływ" czy udało się uciec ?
Najlepiej będzie jak zdjęciami odpowiem.
Czasem chmury rozwijają dywan od samej podstawy, ale o tym zaraz.
Pozdrawiam.
Franz napisał(a):Moje prozaiczne komentarze nie mieszczą się w konwencji poetycko-mistycznej tej relacji, więc sobie daruję.
Jestem natomiast ciekaw, kiedy zasłużymy sobie na ciąg dalszy.
Wojtek nie żartuj.
Wolałbym jednak Twoje rzeczowe wypowiedzi, które i tak wyrażają więcej i przemawiają bardziej, niż czasem jak ja chcąc dobrze przedobrzę, z poczuciem humoru też.
A dobrym słowem rozdzielasz hojnie i to jest cenne (chodzi o serdeczność, a nie o słodzenie).
Wielu osobom nie powiedziałem tego, na co zasługują na tym forum.
Głupia sprawa, bo jak pojawiam się z wpisem wygląda to na rewanż, a ja już miałem parę takich chwil, że jednak mimo zamysłu wpisania postu jednak sobie odpuściłem (miałem już dawno skomentować pewne zdjęcia, ale to już tak zbiorczo, żeby połączyć pewien temat wielu Twoich zdjęć Wojtek).
Co do relacji (kontynuacji), to im rzadziej goszczę na forum, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to chyba był totalny falstart z tą relacją.
Mocno spytałeś.
Wszyscy zasługują na kontynuację.
Dzięki za obecność Wojtek.
Pozdrawiam.
Dalsza część Teide i szlak nr 7.
W takim razie schodzimy w dół.
Ostatnie spojrzenie na szczyt, bo później konfiguracja terenu pozbawi widoku wierzchołka wulkanu (oczywiście ten widok na samym dole trasy 7 ponownie powróci).
Tam, gdzie cień na to pozwala i wychłodzenie podłoża śnieg jeszcze wciąż zalega.
Miejscami mijamy nawet wycięte chodniki wśród śniegu.
Proporcje głazów do stojących ludzi pokazują, że niezły kocioł kiedyś tu panował.
Zresztą na samym dole u podstawy wulkanu będą porozrzucane inne większe lub mniejsze wulkaniczne pociski.
Czasem naturalne rzeźby albo tylko rodzą taką wyobraźnię postrzegania, albo to faktycznie zastygły pomnik tego, kto nie w porę przybył błagać bogów o łaskę.
A tu jeszcze do pokonania naturalna mapa tylko w jakiej skali
Nogi najlepiej to przeliczą.
Zoomem można się szybko zbliżyć, ale tutaj i tak to marne pocieszenie.
Co najwyżej można z tej pozycji przyjżeć się bliżej pewnym obiektom.
To już odległość i przejrzystość jakby spowijająca mgłą.
Między skałami widać zaledwie mały fragmencik czerwonego dachu schroniska.
Drogę do schroniska pokonujemy wijącymi się ścieżkami.
Fragment pokazujący wysokość na której znajduje się schronisko.
Jeszcze kolejny widok ze zbocza wulkanu i ten ogrom przestrzeni.
W zbliżeniu już nie taki ogrom, ale drzewa ponad chmurami to też piękny widok.
Schodząc coraz niżej wśród zastygłej lawy pojawiają się pierwsze oznaki życia.
Tutaj mają swoje tło w postaci zastygłych potoków, ale od tej chwili upłynęło już sporo czasu, aby zacząć się ponownie przystosowywać i tam gdzie jest to możliwe pokazać swoje istnienie.
To o czym wspominałem wcześniej, ten widok to zaledwie fragment zbocza wulkanu, którego szczyt w tym ujęciu jest niewidoczny.
U samej podstawy wulkanu trzeba jeszcze trochę pokluczyć...
... i przejść spory kawałek, aby znaleźć się przy parkingu (tym małym pod start trasy nr 7).
My jednak wciąż jesteśmy ponad chmurami, a wydawałoby się, że płaski teren nie pasuje tutaj do takich wysokości.
Gdzieniegdzie wulkaniczny śrut... kaliber
Wulkaniczne kule robią wrażenie.
Tylko Chuck Norris potrafi suchy biegać pomiędzy strugami deszczu, ale
nomad pomiędzy wulkanicznym gradem takiej wielkości nie miałby zbyt wielu szans.
Czasem mniejsze odłamki rozrzucone są w znacznej odległości od podstawy wulkanu.
To faktycznie już tylko... śrutowa drobnica.
Nieźle się zapowiada.
Odcinek pozornie prosty, ale widoki na lewo są przepiękne.
Widoki grzbietu ciągnącego się w kierunku dawnej stolicy La Laguny w końcu też wkrótce znikną mi z oczu, więc... dobrze jest je zapamiętać kolejnym zdjęciem.
Spójrzmy w lewo...
...bardziej.
Zdjęcie tego nie odda, ale tą trasą przeszedłbym się jeszcze raz...
...i dla kolorów też.
...w zbliżeniu.
Na pustyniach oazy wyglądają inaczej, ale tutaj walka wielkich z małymi wygląda zupełnie odmiennie i miniaturyzacja nie sprzyja tym... którzy szukają tutaj cienia.
Troszeczkę do znudzenia z tymi powtórzeniami ujęć, ale pozwoli to Wam lepiej poznać konfigurację trasy, a nie martwcie się o doznania na live, przeżyjecie je i tak na nowo.
Bardzo dobrze pamiętamy ten fragment, widoki były niesamowite.
Uważam, że jest to super odcinek na zejście z wulkanu, albo chociaż na pomysł zaparkowania auta przed wulkanem i poprzebywanie w planetarnym klimacie.
Nawet jeśli to będzie fragmentaryczna wędrówka 7-ką już nie pod same schronisko i wyżej, lecz tylko pokonując pewien odcinek do podstawy wulkanu (od tej strony) i powrócenie tą samą trasą powinno już dostarczyć fajnych doznań.
Zapewniam, że stok od strony kolejki absolutnie nie daje takich widoków, Kamil
zawodowiec to potwierdzi, bo zna ten odcinek jak własną kieszeń (z pamięci nie ucieka jak się coś osobiście przerabia).
I pozornie 2-godzinny spacer wcale nie skazuje na te same widoki, bo każda zmiana odniesienia powoduje, że krajobraz wciąż przynosi nowe doznania wzrokowe.
Celowo bombarduję Was tym samym miejscem, ale po wulkanie nie będzie tak wielu powtórzeń ujęć.
Dreptamy dalej.
Z pozoru droga prowadząca donikąd.
Przestrzenie mogą rodzić uczucie zagubienia i samotności.
A to "panoramiczna samotność".
A ja chcę zrobić jeszcze jedno zdjęcie kosmicznego... kretowiska.
A to... żeby poszerzyć widokowy horyzont.
To przez zdjęcia opóźniam tempo powrotu.
Robi się nieziemska atmosfera.
Ponownie spotykam... obcych (i jak tu nie wierzyć, że
ufo-ludki są zielone), którzy najwyraźniej zdążają do jakiegoś portalu.
I tradycyjnie jak to zieloni, tak jak szybko się pojawiają, tak też... szybko znikają.
Zielone ludki u podnóża wulkanu obserwowały z dołu (tym razem
) to, co też obserwowało ich z dołu (stale
).
Mam na myśli kompleks astronomiczny.
Nie wiem na czym polega kompleks astronomiczny (jako przypadłość
), ale zdjęciowo i architektonicznie wygląda tak.
Albo ufo-ludki tak oddziałowują na mnie, że tak postrzegam kolory, albo faktycznie ich aura wpływa na krajobraz, a on faktycznie jest tutaj nieziemski.
Oglądając relacje wielu osób z Pagu (odnośnie pewnych fragmentów wyspy), zapewne księżycowe klimaty i podobne odczucia towarzyszyły ich autorom:
Maslinka ,
Roxi ,
Longtom ,
Rysio , ale też wiele, wiele innych osób, których przy okazji
Pozdrawiam opisując swoje wspomnienia być może podobne w odbiorze kosmicznych skojarzeń, co do krajobrazu.
Ostatnie odcinki trasy i dojdziemy do parkingu.
Przydałoby się bardziej panoramicznie, aby pokazać okolicę przy parkingu rozpoczynającym trasę nr 7.
I z lekkim przesunięciem.
Na lewo prowadzi droga do La Orotavy i na La Lagunę, na prawo około 2 km parking i stacja Teleforico del Teide i też droga prowadząca do Vilaflor.
To już fragment wzgórz po drugiej stronie drogi, ale tam nie zmierzamy.
Rzucić chociaż spojrzenie w tamtą stronę... jest jednak znacznie łatwiej.
Podążamy wzdłuż drogi, a płaski teren pokazuje, że tutaj po opadach ziemia gromadzi więcej wody i warunki do rozwoju roślin są jednak lepsze.
A więc jesteśmy na samym dole, u podstawy wulkanu.
No tak, tutaj już kiedyś byliśmy.
Nawet tytuł relacji zrobił sie jakiś taki proroczy (wtedy za pierwszym pobytem, to były dwa podejścia, ale nie przeczuwałem, że to może chodzić o ilość całej statystyki.
Taki komentarz z pozycji czasu jest teraz zasadny, więc czasem przeplatanie pewnych zdjęć (bez chronologii) jest również na miejscu.
I kto by się spodziewał, że moja córcia Ania będzie miała też okazję zmierzyć się z wulkanem.
Niestety wulkan odmówił nam wstępu, być może chciał też jak kiedyś mi i Marzence, powiedzieć:
Nie za pierwszym razem, nie za pierwszym.
Tak więc razem rzuciliśmy spojrzenie w jego kierunku.
Oby kiedyś był ponownie łaskawy.
Tym razem nie był łaskawy dla kogoś, kto był już tak blisko (ale to już pokazałem wcześniej).
Córcia też była niepocieszona, ale też zaskoczona jak szybko z plaż z zielonymi palmami przeskoczyliśmy w zgoła odmienny krajobraz.
Mogliśmy co najwyżej z wielkiej odległości popatrzeć na nie sprzyjające warunki na szczycie wulkanu.
Mimo zezwoleń, które posiadaliśmy... wejście było wstrzymane.
Surowe klimaty, ale z niepodważalnym urokiem.
Pozowanie indywidualne (z wulkanem w tle).
A teraz grupowe z tytułem: Tu pustynia, a tam śnieg.
Zbocze wulkanu z widocznym schroniskiem Refugio.
Ci którzy wybrali się tam na nocleg, zapewne też będą rozczarowani, że dzisiejsze lepsze warunki są niestety znacznie poniżej ich poziomu.
Okrywa chmur kładzie dywan po całym wulkanie, od zboczy po sam wierzchołek.
I w zbliżeniu.
W relacji Kamila pokazałem pewne zdjęcie (bardziej żeby przerazić go za odwagę samotnej wędrówki, aczkolwiek Kamil ma w sobie znacznie więcej odwagi w tym co dokonuje, więc ciężko go przestraszyć).
To zdjęcie jest szokujące.
Spotkanie z tym psiakiem bardziej nas przeraziło stanem, w jakim ten biedny pies borykał się na tym pustkowiu.
Tego samotnego psa spotkaliśmy pod wulkanem.
Zostawiliśmy mu jedzenie i wodę.
Cały czas nurtowało nas (nawet po powrocie czy biedaczysko polując na jaszczurki i pijąc wodę z sobie znanych miejsc (kosztem przemieszczania sie po wielkim obszarze) jest w stanie przeżyć i być może celowo omija ludzkie osady.
Jego kondycja nie rokowała na długi żywot, ale pewne zdarzenie ...
... powiązane z moim kolejnym powrotem na Teneryfę.
Prawie rok później.
Pod wulkanem były bardziej zimowe warunki niż się spodziewaliśmy.
Niesamowite
w bliskim sąsiedztwie miejsca, gdzie go spotkaliśmy po raz pierwszy w drodze na wulkan przebiegł mi przed autem pies, ale pozwolił zrobić sobie tylko jedno zdjęcie.
Teraz panowała tutaj zima, więc nie zdziwiłem się, że wciąż wychudzony, ale jednak z zimową sierścią wciąż żyje i poluje na swoim terytorium.
Jakoś mi łatwiej po tamtym pierwszym spotkaniu i wierzę, że to jednak wciąż ten sam piesek (nie chcę dopuścić innej wersji).
Jeśli to był tylko zwykły przypadek, to dla mnie jest to znak podziękowania i że chciał się nam pokazać.
Nie wiem jak to wyrazić, ale teraz coraz bardziej łączę to ze zdjęciem wielkiego skalnego psa broniącego Teide.
Już wtedy strzegł tego miejsca, u jego podnóża.
Być może stworzyła się z tego jakaś symbolika miejsca, jeszcze nikomu nieznana, więc chyba dobrze, że chciałem Wam o tym powiedzieć.
Może Wam też przytrafi się coś niesamowitego na tej wyspie i będziecie tam chętnie powracać, nawet jeśli będą to tylko wspomnienia z jednej podróży.
Jeśli to on pilnuje tego miejsca, to teraz rozumiem dlaczego spotkałem kolejnego w wielkim wąwozie.
Spotkałem tam też... chyba lepiej to pokazać, bo w... słonia na słowo, to mi nie uwierzycie.
Pozdrawiam.
Piotr.