Ale wracając do rzeczy. Wyjazd z Bydgoszczy nastąpił tradycyjnie około północy. Początek podróży nastrajał optymistycznie natomiast za Łodzią prawie do Częstochowy ulewa nie wróżyła nic dobrego. Zwyczajem naszej rodziny jest to, że jadą c na wakacje musimy zawsze coś po drodze zwiedzić lub zobaczyć. Tym razem wybór padł na Wieliczkę i muzeum kopalni soli. Na parking przed muzeum zajechaliśmy przed godziną 7 i byliśmy pierwsi. Parking póki co pusty, bez panów zbierających pieniądze za postój. Dziwne uczucie dla kogoś przyzwyczajonego, że w tego typu miejscach na każdym kroku pojawiają się parkingowi. Byliśmy w pierwszej grupie oczekujących na zejście do podziemi. Kiedy tak siedzieliśmy w poczekalni zaczął padać deszcz.
Oho - myślimy - jak tak całe wczasy będzie to niezłe wakacje się szykują.
W końcu przyszła pani przewodnik i schodzimy. My z żoną byliśmy już w tym miejscu ładnych naście lat temu wobec czego nie zbyt pamiętaliśmy jak to wygląda. A zejście i zwiedzanie to był swoisty wyścig z czasem i bieg za panią przewodnik.

Kaplica św. Kingi - największa sala w kopalni

Po zwiedzaniu posiłek w podziemiach i obowiązkowa poranna kawa i czas na wyjazd na powierzchnię.
Po wyjściu z budynku miejsce nie do poznania a i pogoda się poprawiła i zrobiło się słonecznie i gorąco. Rano pusto, spokój i cisza teraz gwar, wycieczki no i oczywiście parking pełen samochodów i autokarów. Wyruszyliśmy na poszukiwanie samochodu. Oczywiście przy wyjeździe stał już pan parkingowy, który w między czasie rozpoczął pracę i musiał nadrobić zaległości i skasować samochody, które wjechały tu rano.
Wczesnym popołudniem dojechaliśmy na wcześniej zarezerwowaną kwaterę. W ciągu dwóch ostatnich pobytów mieszkaliśmy w Gliczarowie Górnym. Choć w góry dość daleko jednak miejscowość godna polecenia dla ludzi ceniących spokój, ciszę i kontakt z naturą i stroniących od gwarnego i zatłoczonego Zakopanego a przy tym widoki rozpościerające na całe wysokie Tatry zarówno słowackie jak i polskie.



Widok z balkonu na Tatry ...

... jak i na pasące się w pobliżu owieczki.
Na drugi dzień, po wyczerpującym poprzednim a właściwie całej dobie pobudka dość późno jak na warunki górskich wczasów. Po śniadaniu szybka decyzja co do "wyprawy aklimatyzacyjnej". Kalatówki i dolina Kondracka a potem się zobaczy.

Stacja przesiadkowa kolejki na Myślenickich Turniach

Schronisko na Hali Kondratowej - moim zdaniem jedno z sympatyczniejszych i kameralnych schronisk
Miało być krótko i nie forsownie a wyszło jak zwykle. Decyzja - Kopa Kondracka 2005 mnpm uważana przez niektórych za pierwszy szczyt Czerwonych Wierchów.

Droga na Kopę z Przełęczy pod Kopą - lekka, łatwa i przyjemna

Tradycyjne tłumy na Giewoncie - jeszcze w górze, ze szczytu będzie widok na dół.

Szczyt już niedaleko, na wyciągnięcie ręki

Orla Perć widziana ze szczytu w całej swej krasie

Orla w szerszej perspektywie ze Świnicą w roli głównej - najwyższa kulminacja po prawej

Te miniaturowe domki to Zakopane

Było ładnie i fajnie na górze ale pora schodzić - ostatni rzut oka na szczyty i granie zanim nie skryje ich otoczenie doliny
cdn.