Z napisaniem tej krótkie, myślę, relacji z mojego ubiegłorocznego pobytu w polskich i słowackich Tatrach nosiłem się już od ponad miesiąca. Powodów dla których zdecydowałem się to uczynić jest kilka. Pierwszy, bardzo prozaiczny i zachowawczy wynika z mniejszej niż zwykle obecności forumowiczów na forum i drobnego zastoju spowodowanego wakacjami a to z kolei spowoduje, że mniejsza ilość czytelników zapozna się z moimi grafomańskimi zapędami. Fakt napisania wypływa również z oczekiwania na mój wyjazd wakacyjny - pierwszy na Bałkany - pełen niewiadomych i czających się po drodze niespodzianek. Wszak pomimo zapoznania się z licznymi opisami na tym forum moja rzeczywistość może okazać się inna - niewiadoma. Za miesiąc, bowiem wyjeżdżam z rodziną do Czarnogóry, docelowo do Budvy ale mamy zamiar zahaczyć "na chwilę" o Chorwację. Nie będę również ukrywał, że będzie to moja pierwsza tego typu relacja i będzie to swoiste ćwiczenie techniczne jak i kompozycyjno-merytoryczne. Niewiadomą są również dla mnie reakcje potencjalnych czytelników, którzy "zęby zjedli" na tego typu relacjach i mają większe doświadczenie górskie niż ja. A tak na marginesie: może by administrator pomyślał o założeniu podgrup poszczególnych krajów bałkańskich ponieważ, jak się już zdążyłem przekonać, relacje z Chorwacji przeplatają się z relacjami z innych krajów byłej Jugosławii a te kraje coraz bardziej zyskują na znaczeniu w sensie turystycznym.
Ale wracając do rzeczy. Wyjazd z Bydgoszczy nastąpił tradycyjnie około północy. Początek podróży nastrajał optymistycznie natomiast za Łodzią prawie do Częstochowy ulewa nie wróżyła nic dobrego. Zwyczajem naszej rodziny jest to, że jadą c na wakacje musimy zawsze coś po drodze zwiedzić lub zobaczyć. Tym razem wybór padł na Wieliczkę i muzeum kopalni soli. Na parking przed muzeum zajechaliśmy przed godziną 7 i byliśmy pierwsi. Parking póki co pusty, bez panów zbierających pieniądze za postój. Dziwne uczucie dla kogoś przyzwyczajonego, że w tego typu miejscach na każdym kroku pojawiają się parkingowi. Byliśmy w pierwszej grupie oczekujących na zejście do podziemi. Kiedy tak siedzieliśmy w poczekalni zaczął padać deszcz.
Oho - myślimy - jak tak całe wczasy będzie to niezłe wakacje się szykują.
W końcu przyszła pani przewodnik i schodzimy. My z żoną byliśmy już w tym miejscu ładnych naście lat temu wobec czego nie zbyt pamiętaliśmy jak to wygląda. A zejście i zwiedzanie to był swoisty wyścig z czasem i bieg za panią przewodnik.
Kaplica św. Kingi - największa sala w kopalni
Po zwiedzaniu posiłek w podziemiach i obowiązkowa poranna kawa i czas na wyjazd na powierzchnię.
Po wyjściu z budynku miejsce nie do poznania a i pogoda się poprawiła i zrobiło się słonecznie i gorąco. Rano pusto, spokój i cisza teraz gwar, wycieczki no i oczywiście parking pełen samochodów i autokarów. Wyruszyliśmy na poszukiwanie samochodu. Oczywiście przy wyjeździe stał już pan parkingowy, który w między czasie rozpoczął pracę i musiał nadrobić zaległości i skasować samochody, które wjechały tu rano.
Wczesnym popołudniem dojechaliśmy na wcześniej zarezerwowaną kwaterę. W ciągu dwóch ostatnich pobytów mieszkaliśmy w Gliczarowie Górnym. Choć w góry dość daleko jednak miejscowość godna polecenia dla ludzi ceniących spokój, ciszę i kontakt z naturą i stroniących od gwarnego i zatłoczonego Zakopanego a przy tym widoki rozpościerające na całe wysokie Tatry zarówno słowackie jak i polskie.
Widok z balkonu na Tatry ...
... jak i na pasące się w pobliżu owieczki.
Na drugi dzień, po wyczerpującym poprzednim a właściwie całej dobie pobudka dość późno jak na warunki górskich wczasów. Po śniadaniu szybka decyzja co do "wyprawy aklimatyzacyjnej". Kalatówki i dolina Kondracka a potem się zobaczy.
Stacja przesiadkowa kolejki na Myślenickich Turniach
Schronisko na Hali Kondratowej - moim zdaniem jedno z sympatyczniejszych i kameralnych schronisk
Miało być krótko i nie forsownie a wyszło jak zwykle. Decyzja - Kopa Kondracka 2005 mnpm uważana przez niektórych za pierwszy szczyt Czerwonych Wierchów.
Droga na Kopę z Przełęczy pod Kopą - lekka, łatwa i przyjemna
Tradycyjne tłumy na Giewoncie - jeszcze w górze, ze szczytu będzie widok na dół.
Szczyt już niedaleko, na wyciągnięcie ręki
Orla Perć widziana ze szczytu w całej swej krasie
Orla w szerszej perspektywie ze Świnicą w roli głównej - najwyższa kulminacja po prawej
Te miniaturowe domki to Zakopane
Było ładnie i fajnie na górze ale pora schodzić - ostatni rzut oka na szczyty i granie zanim nie skryje ich otoczenie doliny
cdn.