Dolina Strążyska – Dolina Białego – ZakopaneByć może, gdyby aura była sprzyjająca, to
udałoby mi się namówić moje towarzyszki na zdobycie Giewontu (a co najmniej przełęczy tuż pod nim
) i wędrówkę przez Halę Kondratową do Kuźnic. Niestety, już jak odpoczywałyśmy na ławeczkach w pobliżu bufetu na polanie, zaczęła się
mżawka.
Po chwili Giewont skrył się w burych chmurach, marzenia o szlaku sprzed lat
prysły jak mydlana bańka…
„
Sterczy Giewont jak pokusa
Nad tym całym Zakopanem.
Kto przyjedzie zaraz myśli:
Wejdę tam
I se na szczycie stanę.
Na myśl samą w duszy grają mu
Anielskie chóry,
Bo w człowieku jest ten pęd,
Ta chęć , by piąć się wciąż do góry.
Giewont!
Na ten Giewont
Jest wygodna dosyć dróżka,
Tyle tylko , że się trzeba
Piąć na nóżkach.
Co ???
Per pedes ???
Na piechotę ???
No i macie :
90 % taterników
Pozostaje w pensjonacie.
I z tym trzeba skończyć !
Tak już dalej być nie może !
Ginie nam , być może , dzięki temu
Jakiś himalajski orzeł ?
Jakiś Tenzing ?
Jakiś Herzog ?
Lub Hillary ?
I to przez co ?
Przez brak drogi .
Nie do wiary !
A wystarczy przecież ,
Żeby ktoś decyzję dał ,
To wykruszy się gnieniegdzie
Trochę skał ,
Szutrem się nadsypie żleby ,
Puści walce
I położy asfalt na wierzch .
Na dwa palce .
Dzięki temu ,
(Dając wzór dalekowidztwa)
Wszystkim damy możność połknąć
Bakcyl taternictwa „(Ludwik Jerzy Kern , „Na Giewont!”) Cóż, poczekamy na "lepsze" czasy
…
Zdecydowałyśmy się na wariant rozważany pierwotnie, czyli
podejście na Sarnią Skałę, póki nie leje. Tyle, że wobec pogarszającej się pogody, odpuściłyśmy dojście do Siklawicy.
Podejście czarnym szlakiem na Czerwoną Przełęcz pod Sarnią Skałą okazało się o
wiele bardziej strome, niż je pamiętałam z młodych lat… Może to i dobrze, że pamięć była zawodna
? Mogłyśmy przecież zupełnie wycofać się z pomysłu, zwłaszcza że kropiło coraz mocniej…
Wszyscy (no, prawie wszyscy) nas wyprzedzali, a my
pięłyśmy się w górę z językami sięgającymi kolan. Sama nie wiem jakim cudem
sięgałam od czasu do czasu po aparat.
Pierwiosnek wyniosły:
Miałam ogromną ochotę na widoczki
z Sarniej Skały, ale jak łapałyśmy oddech na przełączce, zaczęło padać na poważnie. Zdbywanie skały straciło więc sens...
Sama droga nigdy nie była dla mnie celem najważniejszym, zawsze musiała być zwieńczona jakąś przyjemnością
- jeśli nie widoczki, to przynajmniej schronisko z zimnym piwkiem, chociaż tu akurat lepsza byłaby herbata po góralsku.
O zdanie przyjaciółek w tej kwestii pytać nie musiałam, bo już wcześniej były sugestie, że może tak na Sarnią podejdę sama
, a one na mnie poczekają na przełącze, a panoramki oglądną na fotkach
.
Panoramek w ulewie być nie mogło, toteż zaczęłyśmy zejście w stronę Doliny Białego…
„
Na piętra gór, na ciemny bór
Zasłony spadły sine;
W deszczowych łzach granitów gmach
Rozpłynął się w równinę.
Nie widać nic. Błękitów tło
I całe winnokręgi
Zasnute w cień, zalane mgłą,
Porżnięte w deszczu pręgi”.(Adam Asnyk, „Ulewa”)Gdy Ścieżką nad Reglami doszłyśmy do żółtego szlaku,
lało jak z cebra. Fotek z tej części trasy więc nie będzie, ostatnią (w stronę „niezdobytej”) zrobiłam robiąc dziwne ewolucje pod smrekiem, ażeby jakoś olympusika ochronić przed zamoknięciem.
Rzeczywiście - królik
, nie sarna:
Fakt, aparat nędzny jest i do wymiany… Oprócz filetowych smug przy kiepskim oświetleniu, na tym wyjeździe
dodatkowo zaczął się buntować przy otwieraniu i zamykaniu przesłony. Postanowiłam jednak nie dorównać Grześkowiu w kompletnym niszczeniu
olympusików (poprzedniego utopił na kajaku), więc schowałam aparat głęboko za pazuchę, gdzie miał cieplutko i sucho. Zupełnie sucho, gdyż przezornie w międzyczasie wdziałam na siebie obszerną lidlową turystyczną pelerynę. Może i wyglądałam
jak garbaty ufok, ale plecak pod peleryną był suchutki
. Ja cała również – może za wyjątkiem moich obłoconych buciorów
… Moje koleżanki aż tak zapobiegliwe nie były, toteż czekało je wielkie suszenie przed kolejnym gorskim dniem… Przed wyruszeniem na kolejną wycieczkę (mądry Polak po szkodzie!) zaopatrzy się w foliowe płaszczyki sprzedawane w Zakopanem dosłownie wszędzie, ale już się nie przydały
.
Doliny Białego (całkowicie skąpanej w strugach deszczu) nie mogę odżałować, gdyż przeleciałyśmy przez nią jak torpeda, zupełnie
nie zważając na spieniony potok wijący się urokliwie i wartko (ma największy spadek w naszych Tatrach: ok. 187 m/km). Nie zatryzmałyśmy się nawet przy wodospadach, ani przy wylocie szkolni... Rosjanie w latach 1950-55 wydobywali tam rudy uranu, sztolnia z otworem przy żółtym szlaku miała długość 270 m, wyżej była jeszcze jedna z łączną długością korytarzy ok. 400 m.
Do Doliny Bialego
koniecznie trzeba kiedyś wrócić przy słoneczku, tylko ....kiedy?