Przygoda w plecaku … wiekowa kobitka na szlaku .„ Jest takie gniazdo. Bez dna.
W glob się tam wnika głęboko
Świstakami, wodą jezior, opoką.
Tatry. Bez dna.
Bez wieka.
Ptakiem, oparem, wiatrem,
oszczepem zielonego smreka,
turnią, co niebo liże,
i niebem, które jest bliżej,
wylatuje się w bezmiar człowieka.
Tatry. Bez wieka.(
Tadeusz Bocheński, „Gniazdo”).Od mojej ostatniej bytności w Polskich Tatrach minęło czasu
wieeeeeele. Było to późną jesienią 1983 roku, a więc wkrótce wybiłoby
30 lat...
Pierwszy raz trafiłam w objęcia Doliny Kościeliskiej jeszcze w czasach licealnych, podczas jakiejś zimowej szkolnej wycieczki.
Zimowe Tatry zobaczyłam (sporo później) jeszcze dwukrotnie, tyle że po słowackiej stronie - ale nie odbyłam wówczas jakichś specjalnie długich wycieczek…
Prawdziwego smaku Tatr
zakosztowałam jednakże w czasach studenckich ( oraz wkrótce po nich), wówczas właśnie udało mi się wybrać na kilka krótszych lub ciut dłuższych wypraw
. Czasy, gdy miałam tyle sił, by odbywać wielogodzinne wędrówki po najwyższych partiach gór, minęły niestety bezpowrotnie
…
Fotek z tamtych lat (rzecz jasna wyłącznie czarno-białych) nie mam zbyt wielu, zresztą nie podczas wszystkich wypadów mieliśmy ze sobą
jakikolwiek aparat… Do wspominek najczęściej musi wystarczyć „wędrówka” palcem po mapie
. Czasem jest to nawet zaskakujące, gdyż niektórych szlaków już
nie ma… Taka na przykład niegdyś niebiesko oznakowana perć z Przełęczy Iwaniackiej na Kominiarski Wierch – cudna i pusta. Ech…
Wszystkich fajnych miejc co prawda nigdy nie udało mi się zobaczyć… Orlą Perć musiałam sobie odpuścić chociażby z powodu „zabójczego” lęku wysokości, ale trochę klamrowo-łańcuchowych szlaków jednak pojawiło się na moich trasach, przykładowo był Zawrat, Świnica, Rysy i Kościelec. Mało brakowało do zdobycia Kazalnicy, ale oblodzenie tamtego wrześniowego dnia było tak wielkie, że rozsądek zwyciężył i nakazał szybszy „ześlizg” po śladach przed osiągnięciem szczytu.
Po Tatrach najczęściej wędrowałam jedynie z przyjaciółkami, chyba tylko dwukrotnie w składzie ekipy pojawił się jakoś osobnik płci męskiej.
Nie był to jednakże Grzegorz, gdyż nasze wspólne górskie wycieczki nastąpiły dopiero kilka miesięcy po tym, jak ostatecznie pożegnałam Tatry... Na tej ostatniej wyprawie co prawda już trochę myślałam o moim przyszłym małżu, zwłaszcza wędrując na Wołowiec przez Grzesia
.
Tak się jakoś złożyło, że podczas tegorocznego naszego babskiego bożocielnego długiego weekendu metą było
Zakopane. Ta z nas, na którą w tym roku padło zaszczytne zadanie zorganizowania wyjazdu, nigdy jeszcze nie była w Tatrach, postanowiła więc wypełnić tę lukę w życiorysie
.
Wybór szlaków na spacery (no bo o wyrypach w naszym wieku już nawet nie śmiemy pomarzyć) został zostawiony mojej skromnej osobie
. Wycieczki piesze długie nie były, niejeden ze wspomnianych w tym temacie małolatów pokonuje tatrzańskimi szlakami odcinki dłuższe i o większym przewyższeniu! Nie odzywałam się wprawdzie, ale na bieżąco podziwiałam wyczyny
Julki, córeczek Iwony
i innych niepełnoletnich... Tych nieco starszych też
, bo Wasze foto-relacje (szczególnie Maslinki
) przypomniały mi moje dobre młode
czasy… Cóż, z wiekiem staję się coraz słabsza (no i troszkę leniwa) , trzeba się więc
pogodzić z tym, że strzeliste turnie mogę już oglądać jedynie z dość sporej odległości…
Zgodnie z intencją gospodarza tematu
CROberto , będę starała się pisać nieco mniej rozwlekle i w lepszym tempie, niż to zazwyczaj czynię w swych relacjach
.
Wspomnienia z tegorocznego tatrzańskiego wypadu podzielę na mniejsze części tak, ażeby kolejni chętni do opisania swoich wycieczek mogli bez problemu to zrobić, zanim ja przygotuję kolejny odcinek, tematycznie niezbyt tylko luźno związany z już zamieszczonym przeze mnie opisem.
To co wkrótce pokażę, już tu oczywiście było i zapewne ładniej
ujęte, ale co tam – przecież Tatry można oglądać bez końca
, tak samo jak fotki z Cro. Mam nadzieję, że jesteście tego samego zdania?