C . DCzerwony Staw , zwany też
Czerwonym Stawem Pańszczyckim , położony jest w
Dolinie Pańszczycy , na wysokości 1654 n.p.m. Przy niskich stanach wód ( co właśnie miało miejsce ) , dzieli się na dwa mniejsze jeziorka. Zdarza się podobno , że znika całkowicie ( dobrze że nie zniknęlo przed naszym przyjściem
).
Swoją nazwę zawdzięcza SINICY , barwiącej na brunatno kamienie na dnie stawu i wokół niego.
Podobno kiedyś nazywano go
Zielonym Stawem , i szczerze mówiąc jakoś bardziej mi ta nazwa pasowała do koloru wody.
Otoczenie jest piękne , sadowimy się na kamieniach i słuchamy.....ciszy....
Ale juz wkrótce słyszymy donośne " kwak , kwak" i widzimy jak w naszym kierunku płynie kaczucha.
Wychodzi na brzeg , wrzeszczy , kołysze się , wyciąga szyję....
-Kanapeczkę ? - pyta mąż i wyjmuje z placaka bułkę.
Odrywam kawałki , a ptaszysko podchodzi i zaczyna mi jeść z ręki. Większe kęsy bierze do dzioba , moczy sobie w wodzie i dopiero przełyka.
Zjada nam prawie całą bułkę i odpływa do towarzysza ( towarzyszki ? )pływajacego po stawie.
A nam już nikt nie zakłóca spokoju.
Wcale nie chce się nam wracać , ale słoneczko chowa się za górami , a do Wierch Porońca kawał drogi.
Jeszcze fotki i ruszamy.
Trasa jest już znana , więcej w dół , niż w górę , więc szybciej idziemy , różnica jest taka że oprócz nas nie ma już tutaj nikogo. W pobliżu Polany Waksmundzkiej słyszymy za to pomrukiwania dochodzące z lasu.
Od razu przypomina mi się
Mirek i Jego spotkanie z niedżwiadkiem , opowiadam mężowi , ale jakoś tak nieswojo się czuję. Na Równi Waksmundzkiej musimy podjąć decyzję jaką drogą wracać.
Chciałam co prawda dojść czerwonym szlakiem do
Polany pod Wołoszynem i dopiero na Rusinową , ale kuszą mnie widoki Tatr w zachodzącym słońcu , widziane z Gęsiej Szyi , poza tym znamy już ta trasę , jeśli zrobi się ciemno , będzie łatwiej.
Podejście jest krótkie , łatwe i przyjemne.
Na szczycie jesteśmy sami. Jest pięknie.....
Wcale nie chce sie nam wracać , ale niestety , czas płynie nieubłaganie . Z żalem schodzimy z Gęsiej Szyi podziwiając Tatry i coraz bardziej widoczny księżyc.
Teraz już czujemy zmęczenie. Drżą nogi podczas schodzenia , jest bardzo ślisko.
Owieczki też schodzą w dół , pasterz zagania je w pobliże szałasu.
Żegnamy się z Rusinową ( do wiosny , a może do zimy.... ) i ruszamy w kierunku Wierch Porońca. Po kilkunastu minutach robi się ciemno , dobrze że księżyc dziś tak jasno świeci....
W ciemnościach , nie szłam przez las od...17 lat.
W końcu docieramy do parkingu , " nasza sierotka " ( sierotek ?
) stoi sobie samotnie i czeka.
Szybko zmieniamy buty i jedziemy na kolację do Bukowiny.
W restauracji " POD MIEDZOM " tradycyjnie pstrąg na masełku , a póżniej tatrzańskie termy i masowanie obolałych kości . Dobrze że ktoś pomyślal o " bulgotniku " , gdzie strumienie ciepłej wody masują różne części ciała.
Do Kościeliska docieramy ok.23 i ledwie żywi padamy na łóżko.
To był długi , bardzo długi .... i bardzo piękny dzień.