Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Tatry po mojemu- czyli zimowo burzowe eseje.

W Polsce znajduje się największy ceglany zamek świata - pokrzyżacki zamek w Malborku. Radom ma znacznie większą powierzchnię niż stolica Francji – Paryż. Pierwszą polską książkę kucharską, która zachowała się do dnia dzisiejszego wydano w 1698 roku. Polska posiada drugi najstarszy uniwersytet w Europie - Uniwersytet Jagielloński został założony przez króla Kazimierza Wielkiego w 1364 roku. Polska konstytucja była pierwszą w Europie i drugą na świecie - powstała zaraz po konstytucji Stanów Zjednoczonych.
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009
Tatry po mojemu- czyli zimowo burzowe eseje.

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 26.12.2010 23:44

Witam miłośników gór i intensywnych przeżyć.

Postaram się opowiedzieć kilka moich najciekawszych przygód jakie spotkały mnie w Tatrach- głównie Słowackich- w ciągu minionych kilkunastu lat.

Na początek mała prośba- nie chcę tu żadnych debilnych i paranoicznych postów typu "made by darek1". Jak ktoś się boi zimy w górach czy jej nie lubi to najzwyczajniej w świecie niech tu nie wchodzi, nie czyta i nie pisze swoich "objawień i odkryć" i nie szerzy głupich fobii. Z góry dziękuję. :wink:

Wstęp.

Była zima roku 1990.
Ferie w lutym, sporo mrozu, mało śniegu i wiatry- silne, tatrzańskie wichry dające w kość każdemu nieprzygotowanemu i nieprzystosowanemu. Była to moja pierwsza tatrzańska zima. Dotychczas zdołałem przejść właściwie wszystkie szlaki w naszych Tatrach Wysokich, jako że ja już tak mam, że od razu lubię badać głebszą wodę i wyższe szczyty zamiast tracić czas na przedbiegi. Zamiast więc włóczyć się po kopiastych Tatrach Zachodnich wolałem od razu (a stało się to począwszy od 16-tego roku życia kilkukrotnie i to samotnie- tak się złożyło...trochę celowo) sięgnąć po Orlą Perć i najwyższe polskie szczyty.

Wybrałem się tego pięknego zimowego i bardzo mroźnego poranka na Świnicę- mój ulubiony polski szczyt, słynący z widoków- zwłaszcza na Zachodnie, jako że przewyższa je znacznie- jest to taka pierwsza wybitna góra w Tatrach Wysokich na głównej grani od zachodu licząc.
Wcześniej wchodziłem czterokrotnie na szczyt, ale turystycznie- czyli jak większość. Tym razem postanowiłem wybrać się zaawansowanie, nie dość, że zimą, to jeszcze chciałem wleźć na tzw. wierzchołek taternicki- ten niższy. Ale był jeden kłopot- nie miałem ani raków ani czekana...
Po wjechaniu na Kasprowy udałem się więc do dyżurki GOPR, aby dowiedzieć się co oni na mój pomysł. Oczywiście od razu padło pytanie czy masz raki. No a skoro nie, to nie masz co iść, bo jest duże oblodzenie...
- A jak spadniesz to co? Będziemy Cię szukać albo zbierać... :roll: :!:
Tfu! Jeszcze mi tego trzeba! :twisted: :evil:

Ale...moja uparta i konsekwentnie zmierzająca do celu natura nie dała za wygraną- nie po to tu przyjechałem i przylazłem, żeby teraz wracać w doliny. Dzisiaj wydaje się to śmieszne i mało poważne, ale wtedy naprawdę- był to dla mnie sprawa dużej wagi, nabuzowany tymi wszystkimi opowieściami o zdobywcach pięknych szczytów, tymi opisami trudności zimowych i hartowania się w nich, chciałem przeżyć też coś takiego- chociażby w tej minimalnej sali- a wiedziałem już, że nasza tatrzańska zima słynie z nieobliczalnosci i surowości- zatem nadawała się jak ulał na pierwsze szlify!

Oblodzenie faktycznie było, bo wichry powywiewały nasypany śnieg i odsłoniły to, co pod spodem, czyli zmrożony śnieg i...lód.
Cholera! Ten mój pierwszy raz zimą i od razu mi mówią NIE!

W którejś chwili wszedł do dyżurki jakiś facet. Okazało się, że też wybiera się na Świnicę. Starszawy gość- tak ok. 40 stki. Przyjechał aż z Wiednia, jako że był to kiedyś krakowianin- obecnie od jakiegoś czasu mieszkał w Wiedniu. No i on pogadał z GOPRowcami i dostały się nam jakieś pożyczone graty- jedna dziaba starego typu i jakieś mini raczki.
Zawsze coś, ale najlepsze było to, że trafił się kompan - w dodatku doświadczony- bo szybko wyszło na jaw, że jego znajomość z ratownikami nie była przypadkiem- znał środowisko i kiedyś się wspinał z różnymi ludźmi. No więc on miał mnie prowadzić na górę, a ja jego w doliny- jako że lepiej znałem wszystkie trasy turystyczne. Ok, no to dobrze- każdy coś wniesie.
Poszliśmy więc razem- tak skojarzył nas los. I tak dopisało mi to szczęście tak w górach potrzebne- ponieważ kompan okazał się wyjątkowo właściwym człowiekiem do wprowadzania mnie w świat zimowych gór i wspinania- a to też mi się marzyło...
W dodatku było jeszcze coś- wspinał się i bywał w Alpach- a to już było dla mnie czymś wyjątkowym- marzyłem bowiem i o Alpach, żeby je przynajmniej zobaczyć.
Tak więc Matthias S. okazał się dla mnie i towarzyszem i nauczycielem poniekąd.
Sporo pogadaliśmy po drodze. Był to mój pierwszy kontakt z kimś z Zachodu i dobrze się złożyło, że był to rodowity Polak, ponieważ miał on skalę porównawczą, więc mógł lepiej ocenić i porównać wiele rzeczy a mnie dobrze ukierunkować. Jako że mieszkał wystarczająco długo w Austrii dobrze poznał tamtejsze obyczaje i życie. Chłonąłem to wszystko łapczywie, ale bez przesady- nie jest dobrze zachłysnąć się czymś takim- o czym przekonało się wielu Polaków wyjeżdżających do Niemiec a potem strugających u nas "rasę panów"...

Ale szczytu nie zdobyliśmy- było zbyt ślisko... :?
Odwrót nastąpił tak niedaleko, że aż żal mnie zdjął. Szczyt było juz widać.
Jednak robiło się też i późno a dzień jest wtedy jeszcze krótki- naprawdę krótki... o czym miałem przekonać się w następnych zimach dwukrotnie i to boleśnie... :oops:
Ale ta wycieczka dała mi o wiele więcej niż samo gramolenie się na znajomą mi już górę. Otworzyła mi oczy na wiele mało znanych dotąd spraw i wyostrzyła zmysły- skierowała je na zimę w górach, na wspinanie i na...Alpy.
Po powrocie w doliny (trasą "moją"- przez poczciwy Boczań :lol: :wink: ) nie skończyło się to jednak na pożegnaniu i na "cześć".

Większość przygodnie poznanych na szlaku ludzi nie widuje się ani nie zna później.
Tu jednak było inaczej, ponieważ zawarliśmy taką wstępną niepisaną przyjaźń. Niby obcy facet a ja jeszcze nastoletni smark (miałem wtedy zaledwie 18...) ale proszę sobie wyobrazić, że jemu zaimponowało u mnie to, że tak bardzo chciałem poznawać te góry, tak chciałem zobaczyć Alpy- widział moją wielką fascynację tym wszystkim, chyba ciesząc się, że taki młody chłopak zamiast kierować się na złe tory- jak wielu innych- woli to, co i jego fascynowało od dawna.

I w taki oto sposób zawarłem moją pierwszą ciekawą górską znajomość, która miała na mnie o wiele większy wpływ, niż mogłem jeszcze wtedy przypuszczać.... 8O

Matthias wbił mi dodatkowego gwoździa- w kwietniu czyli po 2 miesiacach odwiedził mnie bowiem w domu! I przywiózł ze sobą coś, co do reszty mnie pochłonęło na kolejne dwa lata. Specjalnie przyjechał do mnie jadąc z Krakowa ponieważ postanowił kupić i podarować mi przepiękny niemiecki album "Alpy z lotu ptaka" wydany przez niemiecką sławę- redaktora naczelnego czołowego pisma branżowego "Alpinismus" -Toniego Hiebelera (tragicznie zmarłego w katastrofie śmigłowca)
Jak dostałem ten album do rąk, to niemal oniemiałem ze szczęścia...
U nas nie było takich wydawnictw.

A rodzice zdębieli, bo ani nikt się nie spodziewał takiego gościa, ani tym bardziej takiego prezentu! W dodatku poza albumem przywiózł mi całą masę katalogów sprzętu górskiego, szpeju i kilka numerów magazynów górsko-wspinaczkowych. Nagle cały ten obcy i nieznany świat gór i ludzi gór wszedł do mnie do domu i do mojego życia. Obce nazwy i nazwiska zaczęły wkrótce potem być mniej obce, jako że studiowałem to wszystko- zwłaszcza ten album- wyjątkowo wnikliwie, chyba bardziej niż studenci przed obroną... :lol: :wink:
Po raz pierwszy mieliśmy w domu kogoś z Zachodu- a wtedy było to coś nie tak oczywistego jak dzisiaj.
Jednak inaczej niż otoczenie- nie stanowiło to powodu do dumy- zupełnie inne były bowiem przyczyny i skutki tej wizyty...
Dla mnie stanowiło to wszystko jedną wielką lekcję wiedzy i... wstęp do dalszych działań.

A te dalsze działania będę teraz właśnie kolejno opisywał.

Jeszcze tego samego roku ustaliłem na mapach i atlasach niemal wszystkie lokalizacje ze zdjęć tego albumu. Poznawanie map i topografii terenów zawsze sprawiało mi przyjemność- wysiadywałem na tym prawie tyle, co dzisiejsza młodzież przy grach komputerowych...
Żeby poprawić swoją znajomość tego albumu postanowiłem też zapoznać się trochę z j. niemieckim- a że moja koleżanka z Zakopanego znała tenże język, więc...pomogła mi w ramach wakacyjnego spędzania czasu pod Tatrami.
Wszystko to przydało się już niedługo, bo po dwóch latach.

Ten 1990 rok to był w ogóle mój super górski rok. Już w sierpniu ponownie byłem na Świnicy- i... dokończyłem zimową drogę na szczyt taternicki.
Odznakę turysty górskiego GOT - małą złotą zdobywa się w ciągu sześciu sezonów.
Ja się szarpnąłem i...zdobyłem ją w ciągu kilku miesęcy 1990 r.
Ogółem zrobiłem kilka dłuższych wędrówek w lato, i kilka od wiosny do jesieni. Wtenczas przeszedłem właśnie prawie wszystkie główne pasma górskie w kraju poza Karkonoszami i zachodnimi Sudetami- które przechodziłem w 1989r. Była to oczywiście część konkretniejszego planu poznania wszystkich polskich gór.

Jak to wszystko poza Tatrami i w Tatrach odhaczyłem, to przyszła pora na zimę- nieuchronność człowieka kochającego ten wspaniały górski żywioł.

Rok później (1991) miałem rzadką okazję poznać dość międzynarodowe towarzystwo - sporo młodzieży z róznych krajów- w tym z krajów alpejskich (min. sympatyczną dziewczynę ze Szwajcarii i dwóch fajnych, wesołych Włochów z Trento, którzy znali trochę Dolomity....to było znowu coś!) co oczywiście jeszcze mnie bardziej podrajcowało ku Austrii, Alpom i ogółem wszystkim terenom alpejskim.
Gdy jeszcze dodam, że potem wymienialiśmy się korespondencją i widokówkami, a na ich widokówkach były Dolomity, Alpy Szwajcarskie, Włoskie i Austriackie... to chyba zrozumiałe, że byłem juz wystarczająco podgrzany, żeby zacząć planować ruszenie i w te wymarzone górskie krainy... Szybko zaraz znajdowałem te miejsca z ich widokówek na mapach i po proistu bardzo pragnąłem zobaczyć to na własne oczy. Tak rodziłą się moja fascynacja Alpami i innymi krajami.
Sami przyznacie, że to była bardzo dobra droga, ponieważ przybliżali mi to wszystko rdzenni mieszkańcy tych krain - niektórzy z nich widzieli Alpy z okien swych domów! Nie mogłem mieć lepszej zachęty i lepszego bodźca.

Ale...najpierw była jeszcze jedna kwestia- Tatry Słowackie i ich najwyższe szczyty- to też była jeszcze dla mnie "terra incognita".

Jak wiadomo wtajemniczonym- u nas szlaków wprawdzie ci dostatek, ale wysokich szczytów mało- cała reszta jest tam- u sąsiadów.
Spoglądałem więc tam z naszych grani z utęsknieniem i wyczekiwaniem- na lepsze czasy i swój własny transport, żeby tam móc swobodnie pojechać, bo mowy wtedy nie było, żeby przechodzić swobodnie granicę jak dzisiaj.

Poszło dość szybko. Już w 1992r wracając z pierwszej mojej wizyty na Zachodzie (Szwarzwald, i oczywiście Alpy... tyle że... niemieckie) zajrzałem wreszcie na drugą stronę Tatr....

Ale to wszystko był tylko wstęp. Wstęp do całej reszty. :) :D :wink:

CDN.
Ostatnio edytowano 07.01.2011 02:38 przez Fatamorgana, łącznie edytowano 3 razy
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 26.12.2010 23:53

Pierwsza :D
Fata, zachęcona tytułem zjawiam się w Twojej relacji i czekam na ciekawe historie i górskie foty.

Fatamorgana napisał(a):Witam miłośników gór i intensywnych przeżyć.

Do tych pierwszych się zaliczam :D No dobra, do tych drugich też :lol:
Myślę, że znajdę tu sporo ciekawej lektury. I intensywnych przeżyć również, oczywiście :D

Pozdrawiam :papa:
piter83pl
Cromaniak
Posty: 651
Dołączył(a): 16.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) piter83pl » 26.12.2010 23:57

Super się zaczyna. Z niecierpliwością czekam na następne odcinki:)
Fajnie piszesz!
Pozdrawiam
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 27.12.2010 00:00

Wiesz co Maslinka?!
Twoja szybkość jest porażająca....! 8O :roll: :)
Ja tu jeszcze jakąś fotę szykuję, myślę sobie- pewnie wszyscy już śpią- a tu proszę.... już się melduje pierwszy widz...(widzka?). :lol: :wink:

Opowieści będą dotyczyły eskapad zimowych robionych w polskiej części Tatr a potem przeniesiemy się na słowacką część.
Gdzieś tak od 1999r. wyjeżdżałem w zasadzie już tylko na Słowację.

Zatem...zapraszam. :)
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 27.12.2010 00:25

Fatamorgana napisał(a):Wiesz co Maslinka?!
Twoja szybkość jest porażająca....! 8O :roll: :)

Hehe, Maslinka zawsze czujna :D

Fatamorgana napisał(a):Ja tu jeszcze jakąś fotę szykuję, myślę sobie- pewnie wszyscy już śpią

Jak tu spać, kiedy Nicholson w tv :wink:

Fatamorgana napisał(a):Opowieści będą dotyczyły eskapad zimowych robionych w polskiej części Tatr a potem przeniesiemy się na słowacką część.
Gdzieś tak od 1999r. wyjeżdżałem w zasadzie już tylko na Słowację.

No to fajnie. Ośmielę się stwierdzić, że polskie Tatry znam całkiem, całkiem, bo od dzieciństwa się z nimi zaznajamiałam. Co do słowackich, to znacznie gorzej - jedne wakacje w Wysokich, jeden wypad w Nizke. Chętnie poczytam i popatrzę :D
Roxi
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5097
Dołączył(a): 06.11.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Roxi » 27.12.2010 07:00

No to ja się zgłaszam z samego rana :)
Święta, Święta i po Świętach.... dobrze, że dzień można tak fajnie zacząć. Tylko człowiek na crople wejdzie i już coś ciekawego do przeczytania i mam nadzieję obejrzenia ;)
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 27.12.2010 11:06

Witam.

Chętnie poczytam i mam nadzieję pooglądam Twoje górskie przygody. Miłośnik gór ze mnie umiarkowany, mocne wrażenia - owszem lubię ale czyje - nie swoje. :wink:

Naszych Tatr nie znam prawie wcale (Rysy, Kościelec, Giewont) a jedyną przygodą byłą lawina skalna która zeszła rysą, kiedy byliśmy już nad Bulą pod Rysami.

Pozdrawiam więc i czekam na więcej.

Interseal
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 27.12.2010 12:07

Cześć,
przysiadam się i ja, bo lubię chodzić po górach... poczytać o nich także :lol:
Pozdrav
Crayfish
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1744
Dołączył(a): 11.05.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Crayfish » 27.12.2010 15:33

:D
AndreaMia
Podróżnik
Posty: 28
Dołączył(a): 04.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) AndreaMia » 27.12.2010 18:41

Też zasiadam do lektury.Sezon narciarski rozpoczęty-poczytam jak to się robi "na rakach"
agniecha0103
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 555
Dołączył(a): 30.01.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) agniecha0103 » 27.12.2010 19:32

Nie łażę po wysokich górach, ale bardzo chętnie obejżę zdjęcia i poczytam
o twoich przygodach.
Pozdrawiam poświątecznie.
Franz
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 59436
Dołączył(a): 24.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Franz » 27.12.2010 20:16

Moja tatrzańska działalność to lata siedemdziesiąte i początek osiemdziesiątych. Z przyjemnością podążę teraz Twoimi trasami. :)

Pozdrawiam,
Wojtek
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 28.12.2010 08:25

Ja w Tatrach bywałem w latach siedemdziesiątych i początek dziewięćdziesiątych ... ale tylko latem !

To i chętnie poczytam i pooglądam jak tam zimą jest !

Pozdrawiam.
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 03.01.2011 21:15

Ano zimą jest tak...jak jest w Tatrach zimą.
Czyli zimno, śnieżnie (choć różnie z tym bywało) i wietrznie.


Odcinek I. Zimowy chrzest bojowy.

Od opisanych na wstępie wydarzeń minęły niemal 3 lata.
Nastała zima i przyszedł grudzień 1992r.
W międzyczasie stało się sporo rzeczy, które mnie zmieniły, ukształtowały i pomogły mi jako tako rozsądnie wejść w dorosłe i samodzielne życie. Pomieszkałem ok. pół roku w Niemczech, pracowałem tam w kilku różnych miejscach, zwiedziłem co nieco i zmądrzałem na tyle, żeby zacząć samodzielne życie na własny koszt po powrocie.
Ponieważ przywiozłem nieco środków finansowych (były to pierwsze zarobione przeze mnie pieniądze), więc jak to młody facet- kupiłem sobie parę interesujących mnie "zabawek", a jednocześnie urządziłem swoje niewielkie mieszkanko, żeby jako tako żyć.
Wśród tych zabawek był nie tylko rower górski (wtedy dopiero wchodziły, ale ja pamiętałem rower, jaki miał ze sobą Matthias w aucie, gdy do mnie przyjechał i jakie widziałem w Niemczech, więc baaardzo chciałem mieć taki środek lokomocji, bo zawsze lubiłem jazdę po lasach i bezdrożach) ale i... mój pierwszy sprzęt górski- raki, czekan, linę, uprząż i jeszcze coś tam, oraz buty, które miały taką staropolską, nietypową podeszwę z jakiegoś wybitnie ciekawego rodzaju gumy, która w ogóle nie chciała się ślizgać po śliskim śniegu i lodzie. Gdy inni się przewracali i "jeździli"- ja sobie spokojnie szedłem pod górkę. Do dzisiaj nie spotkałem podobnej podeszwy- nawet w tych lepszych, trekkerkach.

Tak więc po raz pierwszy w życiu kupiłem sprzęt do wspinaczki zimowej w górach, co jak się łatwo domyśleć- było pochodną opisanych wcześniej wydarzeń z zimy 1990r. Teraz- bogatszy o doświadczenia tamte i niedawne (na jesieni 1992r byłem trochę w Alpach, w rejonie Allgau i Bawarskich), zaopatrzony w podstawowy sprzęt mogłem zacząć spełniać swoje pomysły i marzenia o surowych i wymagających, zimowych eskapadach tatrzańskich. Od czegoś trzeba zacząć...
Przygotowania wyglądały tak, że przed wyjazdem jeździłem dużo rowerem, zimą też, żeby przygotować mięśnie nóg na wysiłek i ogólnie dysponować jako taką kondychą. Jazda po śniegu w lesie nie należy do przyjemności, ale...darcie pieszo w górę w śniegu i to głębokim, tym bardziej do niej nie należy, więc.... :) :wink:

Na pierwszy ogień po przybyciu w Tatry poszedł niewielki Kopieniec Wlk.
Niewysoka górka położona ciekawie- tak vis a vis Orlej Perci i grani gdzie ona leży. To był od dawna taki mój szczyt treningowy. Przy okazji znalazłem skrót, który pozwolił mi wedrzeć się na tę górkę przez zasypany śniegiem las, a więc było fajnie, bo było to otrzaskanie się z tego typu trudnościami. Pamiętam, że wiosną 1987r w maju schodziłem w drugą stronę z tej górki i znalazłem bardzo ładne polanki widokowe- czyli wlazłem tam, gdzie nikt nie chodzi, no bo nie wolno...Zdarzało mi się to wcześniej kilka razy, ale to właśnie zima daje pod tym względem o wiele większe możliwości, ponieważ trudno komuś sensownie wykazać, że chodząc po śniegu niszczy przyrodę... Latem- co innego, depczesz trawę, rozmemłujesz ścieżki, straszysz zwierzęta i... zrywasz jagody (notabene, kiedyś opowiedziałem Hiszpanom w Pirenejach a potem Anglikom w Lake District, że u nas w Tatrach nie wolno przyjezdnym zrywać jagód. Popatrzyli na mnie tak, jakbym właśnie opowiadał o lądowaniu UFO pod Giewnotem.... 8O :roll: ). Niestety, te nasze przepisy a przede wszystkim ich sensownoość i stosowanie czasami stawiają nas na końcu Europy.
No ale nic- skoro jest jak jest, to albo się sami ograniczamy, albo... robimy swoje, nie idąc na bezczelnego i nie robiąc nikomu celowo na złość, bo nie o to chodzi przecież. W takim razie o co?
O to, aby przeżyć wspaniałą i fascynująca górską, zimową przygodę, zmęczyć się, wypocić i pooddychać tym niesamowicie ostrym powietrzem, które potrafi półżywego postawić na nogi.
:) :wink:
Poza tym, zima miała dla mnie jeszcze jeden niezaprzeczalny walor- WIDOKI! Ich jakość wyraźnie górowała nad latem- nie było tej mgiełki i porozciąganych smug na niebie no i nie było tych przeklętych burz, które z czasem doprowadzać mnie zaczęły do rozpaczy w Tatrach (wytrwały czytelnik po kilku odcinkach zrozumie o czym mowa...)!

Tak więc trochę trzeba unikać spotkania z filancami (strażnikami parkowymi), trochę myśleć na zapas, ale przede wszystkim mieć rozeznanie w terenie i znać góry. Z tym nie było najmniejszych problemów, bo pomimo młodego wieku moja znajomość Tatr była co najmniej dobra.
Procentowały wszystkie poprzednie wycieczki i samotne wejścia/przejścia. I praca z mapą oczywiście....(nawiasem mówiąc, do dzisiaj wolę normalne, dobre mapy, zamiast zdawania się tylko na GPS).

Tak wyposażony teoretycznie i praktycznie wybrałem się na pierwszą wspinaczkę zimową. Najpierw były jakieś przymiarki w żlebach pod Kościelcem, ale w końcu pogoda pozwoliła pomyśleć o czym konkretnym.
Akurat był Sylwester i rozpoczął się Nowy Rok 1993.
I wybrałem się znowu na ..Świnicę. w pierwszy dzień tegoż roku- tak na dobry początek. Chodziło oczywiście o "zemstę" za 1990r i tamto niedokończone wejście.
:) :lol: :wink:

Tym razem wjechawszy na Kasprowy nie bałem się oceny TOPRowców, bo na pytanie "A raki masz???" mogłem spokojnie odpowiedzieć: "A mam!".
A na półżartobliwe pytanie: " A nie spadniesz?" odpowiedź mogła być tylko jedna: "Pogadamy o tym, jak wrócę". 8) :wink:
Zgłosiwszy więc starym i mądrym zwyczajem w dyżurce u ratowników wyjście (dzisiaj jakże często jest on lekceważony, nawet w schroniskach...a skutki tego nie dają na siebie długo czekać- patrz niedawny wypadek śmiertelny 18-latka i zaginięcie 21-latka, nie wiedziano nawet dobrze, gdzie poszli!. Młodzi napaleńcy i lekkomyślni "sportowcy- wyścigowcy" sądzą, że nowoczesny sprzęt zastąpi rozum i obeznanie, a jak coś, to komóreczka i dżi-pi-esik przecież są... a "głupie" zostawienie celu wyjścia i same książki wyjść przecież też po coś są, no ale jak się nic nie wie i nie przeczyta o kulturze zachowań w górach i podstawach bezpieczeństwa, to cóż się dziwić... ) poszedłem.

Przestrzegali jedynie przed wiatrem i ew. zmianą pogody- z tym wiatrem nadchodzącą. Było dość późno jak na takie wyjście (ok. 12:30), ale odczekawszy swoje w kolejce do kolejki (w Kuźnicach) :wink: i wyjechawszy kolejką na górę miałem w odwodzie powrót do Kasprowego lub zejście na bliską Gąsiennicową. Czas wejścia powinien wynosić do 3 h w tych warunkach.
Ruszyłem samotny jak palec od miejsca, gdzie zjeżdżają na Gąsiennicową narciarze. Wiało mocno i wyciąg krzesełkowy z Hali czasami był wstrzymywany. Ludzi nie za wiele na stoku- niby szczyt sezonu świątecznego, ale...pewnie nie wszyscy jeszcze wytrzeźwieli i żyją po sylwestrowych szaleństwach. Jak zrobiło się pusto, to wreszcie poczułem, że i ja żyję- ale na swój sposób. Jest cicho (brak odgłosów cywilizacji), są tylko góry, zima, wiatr i ja. Jakie to proste!

Wiatr ponawiewał zaspy więc podchodząc na Beskid a potem na Skrajną Turnię trzeba przebijać się przez nie. Nie dość, że jest to meczące, to jeszcze zżera czas. Zakładam raki bo robi się coraz bardziej ślisko, a wolę obejść niektóre zaspy niż przez nie brnąć. Obchodzenie oznacza wejście na stromszy i bardziej śliski śnieg. Lepiej nie ujechać lecz iść pewnie.
Ponieważ to moja pierwsza pełnoprawna taka eskapada, nie żałuję czasu na zdjęcia (niestety dla czytelników, były to slajdy, których nie zeskanowałem do dzisiaj...) i delektowanie się tym, co widać.
A widać daleeekooo, bardzo daleko. Jest dokładnie tak, jak chciałem, żeby było! :)

Spoglądając za siebie widzę, że ktoś w końcu okazał się tak uparty jak ja, żeby tu leźć w ten wiatr i mróz (było solidne -12, wtedy, za dnia, ale odczuwalne na wietrze... chyba z -20).
Ciekawe któż to jest. Przypomniałem sobie jak fajnie skończyło się spotkanie z okazją zwaną Matthias 3 lata temu i... postanowiłem zaczekać. A nuż razem będzie raźniej!. Spotykamy się prawie na Przełęczy Świnickiej. Gościu jest z Krakowa i ma na imię Witold.
Idziemy razem na szczyt. Wspominam mu o tym, jak tu byłem w 1990r. Idzie pierwszy raz zimą- w sumie prawie jak ja. Dwóch greenhornów zimowych idzie razem....:lol:
Trochę pogadując dochodzimy do pierwszych trudniejszych miejsc. Wpierw granią a potem " na pałę" do żlebu opadającemu hen w dół, do Doliny Cichej idziemy na szczyt główny. Trochę sapiemy, bo wiatr się jakby wzmógł i wieje nam po pyskach, więc gadanie oznacza wdychanie lodowych igiełek i kryształków...
Idziemy blisko siebie w razie jakby...tfu! Liny nie mamy, ale jeden (ja) patrzy na drugiego (na niego), żeby ...no właśnie, żeby co?
Złapać, przytrzymać, zatrzymać...przestrzec, zapobiec, krzyknąć "uważaj!". Cokolwiek, ale sama świadomość, że obok idzie drugi coś daje.
Nie odczuwam ani strachu, ani obaw, bo przed czym? Nie ma trudności rzeczywistych, ani zagrożeń. Jest za to ten wysiłek, który smakuje najlepiej. A jego uwieńczeniem będzie wejście na szczyt- w tych super widokowych warunkach!
Po drodze - gdzieś na trawersie podszczytowym- fotka, chyba jedna z dwóch dostępnych z tej "wyprawy".

Obrazek

Niebo jest jeszcze dość czyste, ale od zachodu się cuś dzieje...
piotrf
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 18688
Dołączył(a): 26.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) piotrf » 03.01.2011 23:17

Moje "Tatry zimą" po raz pierwszy :wink: to styczen 1978

. . . to do tej pory - ostatnie :lol: jak nie liczyć nart


Bardzo fajnie , ciekawie opowiadasz



Pozdrawiam
Piotr
Następna strona

Powrót do Polska

cron
Tatry po mojemu- czyli zimowo burzowe eseje.
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone