Witam miłośników gór i intensywnych przeżyć.
Postaram się opowiedzieć kilka moich najciekawszych przygód jakie spotkały mnie w Tatrach- głównie Słowackich- w ciągu minionych kilkunastu lat.
Na początek mała prośba- nie chcę tu żadnych debilnych i paranoicznych postów typu "made by darek1". Jak ktoś się boi zimy w górach czy jej nie lubi to najzwyczajniej w świecie niech tu nie wchodzi, nie czyta i nie pisze swoich "objawień i odkryć" i nie szerzy głupich fobii. Z góry dziękuję.
Wstęp.
Była zima roku 1990.
Ferie w lutym, sporo mrozu, mało śniegu i wiatry- silne, tatrzańskie wichry dające w kość każdemu nieprzygotowanemu i nieprzystosowanemu. Była to moja pierwsza tatrzańska zima. Dotychczas zdołałem przejść właściwie wszystkie szlaki w naszych Tatrach Wysokich, jako że ja już tak mam, że od razu lubię badać głebszą wodę i wyższe szczyty zamiast tracić czas na przedbiegi. Zamiast więc włóczyć się po kopiastych Tatrach Zachodnich wolałem od razu (a stało się to począwszy od 16-tego roku życia kilkukrotnie i to samotnie- tak się złożyło...trochę celowo) sięgnąć po Orlą Perć i najwyższe polskie szczyty.
Wybrałem się tego pięknego zimowego i bardzo mroźnego poranka na Świnicę- mój ulubiony polski szczyt, słynący z widoków- zwłaszcza na Zachodnie, jako że przewyższa je znacznie- jest to taka pierwsza wybitna góra w Tatrach Wysokich na głównej grani od zachodu licząc.
Wcześniej wchodziłem czterokrotnie na szczyt, ale turystycznie- czyli jak większość. Tym razem postanowiłem wybrać się zaawansowanie, nie dość, że zimą, to jeszcze chciałem wleźć na tzw. wierzchołek taternicki- ten niższy. Ale był jeden kłopot- nie miałem ani raków ani czekana...
Po wjechaniu na Kasprowy udałem się więc do dyżurki GOPR, aby dowiedzieć się co oni na mój pomysł. Oczywiście od razu padło pytanie czy masz raki. No a skoro nie, to nie masz co iść, bo jest duże oblodzenie...
- A jak spadniesz to co? Będziemy Cię szukać albo zbierać...
Tfu! Jeszcze mi tego trzeba!
Ale...moja uparta i konsekwentnie zmierzająca do celu natura nie dała za wygraną- nie po to tu przyjechałem i przylazłem, żeby teraz wracać w doliny. Dzisiaj wydaje się to śmieszne i mało poważne, ale wtedy naprawdę- był to dla mnie sprawa dużej wagi, nabuzowany tymi wszystkimi opowieściami o zdobywcach pięknych szczytów, tymi opisami trudności zimowych i hartowania się w nich, chciałem przeżyć też coś takiego- chociażby w tej minimalnej sali- a wiedziałem już, że nasza tatrzańska zima słynie z nieobliczalnosci i surowości- zatem nadawała się jak ulał na pierwsze szlify!
Oblodzenie faktycznie było, bo wichry powywiewały nasypany śnieg i odsłoniły to, co pod spodem, czyli zmrożony śnieg i...lód.
Cholera! Ten mój pierwszy raz zimą i od razu mi mówią NIE!
W którejś chwili wszedł do dyżurki jakiś facet. Okazało się, że też wybiera się na Świnicę. Starszawy gość- tak ok. 40 stki. Przyjechał aż z Wiednia, jako że był to kiedyś krakowianin- obecnie od jakiegoś czasu mieszkał w Wiedniu. No i on pogadał z GOPRowcami i dostały się nam jakieś pożyczone graty- jedna dziaba starego typu i jakieś mini raczki.
Zawsze coś, ale najlepsze było to, że trafił się kompan - w dodatku doświadczony- bo szybko wyszło na jaw, że jego znajomość z ratownikami nie była przypadkiem- znał środowisko i kiedyś się wspinał z różnymi ludźmi. No więc on miał mnie prowadzić na górę, a ja jego w doliny- jako że lepiej znałem wszystkie trasy turystyczne. Ok, no to dobrze- każdy coś wniesie.
Poszliśmy więc razem- tak skojarzył nas los. I tak dopisało mi to szczęście tak w górach potrzebne- ponieważ kompan okazał się wyjątkowo właściwym człowiekiem do wprowadzania mnie w świat zimowych gór i wspinania- a to też mi się marzyło...
W dodatku było jeszcze coś- wspinał się i bywał w Alpach- a to już było dla mnie czymś wyjątkowym- marzyłem bowiem i o Alpach, żeby je przynajmniej zobaczyć.
Tak więc Matthias S. okazał się dla mnie i towarzyszem i nauczycielem poniekąd.
Sporo pogadaliśmy po drodze. Był to mój pierwszy kontakt z kimś z Zachodu i dobrze się złożyło, że był to rodowity Polak, ponieważ miał on skalę porównawczą, więc mógł lepiej ocenić i porównać wiele rzeczy a mnie dobrze ukierunkować. Jako że mieszkał wystarczająco długo w Austrii dobrze poznał tamtejsze obyczaje i życie. Chłonąłem to wszystko łapczywie, ale bez przesady- nie jest dobrze zachłysnąć się czymś takim- o czym przekonało się wielu Polaków wyjeżdżających do Niemiec a potem strugających u nas "rasę panów"...
Ale szczytu nie zdobyliśmy- było zbyt ślisko...
Odwrót nastąpił tak niedaleko, że aż żal mnie zdjął. Szczyt było juz widać.
Jednak robiło się też i późno a dzień jest wtedy jeszcze krótki- naprawdę krótki... o czym miałem przekonać się w następnych zimach dwukrotnie i to boleśnie...
Ale ta wycieczka dała mi o wiele więcej niż samo gramolenie się na znajomą mi już górę. Otworzyła mi oczy na wiele mało znanych dotąd spraw i wyostrzyła zmysły- skierowała je na zimę w górach, na wspinanie i na...Alpy.
Po powrocie w doliny (trasą "moją"- przez poczciwy Boczań ) nie skończyło się to jednak na pożegnaniu i na "cześć".
Większość przygodnie poznanych na szlaku ludzi nie widuje się ani nie zna później.
Tu jednak było inaczej, ponieważ zawarliśmy taką wstępną niepisaną przyjaźń. Niby obcy facet a ja jeszcze nastoletni smark (miałem wtedy zaledwie 18...) ale proszę sobie wyobrazić, że jemu zaimponowało u mnie to, że tak bardzo chciałem poznawać te góry, tak chciałem zobaczyć Alpy- widział moją wielką fascynację tym wszystkim, chyba ciesząc się, że taki młody chłopak zamiast kierować się na złe tory- jak wielu innych- woli to, co i jego fascynowało od dawna.
I w taki oto sposób zawarłem moją pierwszą ciekawą górską znajomość, która miała na mnie o wiele większy wpływ, niż mogłem jeszcze wtedy przypuszczać....
Matthias wbił mi dodatkowego gwoździa- w kwietniu czyli po 2 miesiacach odwiedził mnie bowiem w domu! I przywiózł ze sobą coś, co do reszty mnie pochłonęło na kolejne dwa lata. Specjalnie przyjechał do mnie jadąc z Krakowa ponieważ postanowił kupić i podarować mi przepiękny niemiecki album "Alpy z lotu ptaka" wydany przez niemiecką sławę- redaktora naczelnego czołowego pisma branżowego "Alpinismus" -Toniego Hiebelera (tragicznie zmarłego w katastrofie śmigłowca)
Jak dostałem ten album do rąk, to niemal oniemiałem ze szczęścia...
U nas nie było takich wydawnictw.
A rodzice zdębieli, bo ani nikt się nie spodziewał takiego gościa, ani tym bardziej takiego prezentu! W dodatku poza albumem przywiózł mi całą masę katalogów sprzętu górskiego, szpeju i kilka numerów magazynów górsko-wspinaczkowych. Nagle cały ten obcy i nieznany świat gór i ludzi gór wszedł do mnie do domu i do mojego życia. Obce nazwy i nazwiska zaczęły wkrótce potem być mniej obce, jako że studiowałem to wszystko- zwłaszcza ten album- wyjątkowo wnikliwie, chyba bardziej niż studenci przed obroną...
Po raz pierwszy mieliśmy w domu kogoś z Zachodu- a wtedy było to coś nie tak oczywistego jak dzisiaj.
Jednak inaczej niż otoczenie- nie stanowiło to powodu do dumy- zupełnie inne były bowiem przyczyny i skutki tej wizyty...
Dla mnie stanowiło to wszystko jedną wielką lekcję wiedzy i... wstęp do dalszych działań.
A te dalsze działania będę teraz właśnie kolejno opisywał.
Jeszcze tego samego roku ustaliłem na mapach i atlasach niemal wszystkie lokalizacje ze zdjęć tego albumu. Poznawanie map i topografii terenów zawsze sprawiało mi przyjemność- wysiadywałem na tym prawie tyle, co dzisiejsza młodzież przy grach komputerowych...
Żeby poprawić swoją znajomość tego albumu postanowiłem też zapoznać się trochę z j. niemieckim- a że moja koleżanka z Zakopanego znała tenże język, więc...pomogła mi w ramach wakacyjnego spędzania czasu pod Tatrami.
Wszystko to przydało się już niedługo, bo po dwóch latach.
Ten 1990 rok to był w ogóle mój super górski rok. Już w sierpniu ponownie byłem na Świnicy- i... dokończyłem zimową drogę na szczyt taternicki.
Odznakę turysty górskiego GOT - małą złotą zdobywa się w ciągu sześciu sezonów.
Ja się szarpnąłem i...zdobyłem ją w ciągu kilku miesęcy 1990 r.
Ogółem zrobiłem kilka dłuższych wędrówek w lato, i kilka od wiosny do jesieni. Wtenczas przeszedłem właśnie prawie wszystkie główne pasma górskie w kraju poza Karkonoszami i zachodnimi Sudetami- które przechodziłem w 1989r. Była to oczywiście część konkretniejszego planu poznania wszystkich polskich gór.
Jak to wszystko poza Tatrami i w Tatrach odhaczyłem, to przyszła pora na zimę- nieuchronność człowieka kochającego ten wspaniały górski żywioł.
Rok później (1991) miałem rzadką okazję poznać dość międzynarodowe towarzystwo - sporo młodzieży z róznych krajów- w tym z krajów alpejskich (min. sympatyczną dziewczynę ze Szwajcarii i dwóch fajnych, wesołych Włochów z Trento, którzy znali trochę Dolomity....to było znowu coś!) co oczywiście jeszcze mnie bardziej podrajcowało ku Austrii, Alpom i ogółem wszystkim terenom alpejskim.
Gdy jeszcze dodam, że potem wymienialiśmy się korespondencją i widokówkami, a na ich widokówkach były Dolomity, Alpy Szwajcarskie, Włoskie i Austriackie... to chyba zrozumiałe, że byłem juz wystarczająco podgrzany, żeby zacząć planować ruszenie i w te wymarzone górskie krainy... Szybko zaraz znajdowałem te miejsca z ich widokówek na mapach i po proistu bardzo pragnąłem zobaczyć to na własne oczy. Tak rodziłą się moja fascynacja Alpami i innymi krajami.
Sami przyznacie, że to była bardzo dobra droga, ponieważ przybliżali mi to wszystko rdzenni mieszkańcy tych krain - niektórzy z nich widzieli Alpy z okien swych domów! Nie mogłem mieć lepszej zachęty i lepszego bodźca.
Ale...najpierw była jeszcze jedna kwestia- Tatry Słowackie i ich najwyższe szczyty- to też była jeszcze dla mnie "terra incognita".
Jak wiadomo wtajemniczonym- u nas szlaków wprawdzie ci dostatek, ale wysokich szczytów mało- cała reszta jest tam- u sąsiadów.
Spoglądałem więc tam z naszych grani z utęsknieniem i wyczekiwaniem- na lepsze czasy i swój własny transport, żeby tam móc swobodnie pojechać, bo mowy wtedy nie było, żeby przechodzić swobodnie granicę jak dzisiaj.
Poszło dość szybko. Już w 1992r wracając z pierwszej mojej wizyty na Zachodzie (Szwarzwald, i oczywiście Alpy... tyle że... niemieckie) zajrzałem wreszcie na drugą stronę Tatr....
Ale to wszystko był tylko wstęp. Wstęp do całej reszty.
CDN.